Liberalizm nie ma w ostatnich latach dobrej prasy, a odkąd do gry wkroczył koronakryzys, coraz głośniej słychać diagnozę, że ta idea niewiele ma do zaproponowania w trudnych czasach. Mało kto jednak alarmuje, że współczesny świat liberalny wychowuje nas w ciągłym strachu - przed tożsamością, narodem, populizmem - prawdziwym albo wyimaginowanym - przed różnicami, zobowiązaniami, prawdziwymi wyzwaniami. Warto zapoznać się i z taką refleksją.
CZYTAJ TAKŻE: „Absolutna wolność możliwa jest jedynie wówczas, gdy unicestwimy relacje”. Francuskiej filozof ostrzeżenie przed liberalizmem
Tym ciekawiej w kontekście dyskusji nad współczesnymi liberałami wygląda Rocznik Teologii Politycznej (nr 11 2018/2019), niemal w całości poświęcony temu zagadnieniu, pod całościowym tytułem: „Liberalizm. Pęknięty fundament”. Zanim pochylimy się nad arcyciekawym wywiadem z brytyjskim socjologiem i byłym już wykładowcą na Uniwersytecie Kent w Canterbury, profesorem Frankiem Furedim, warto rzucić okiem na syntetyczne ujęcie kryzysu liberalizmu, autorstwa Marka A. Cichockiego i Dariusza Karłowicza.
Liberalizm był więc tylko jedną z wielu idei, która z czasem zaczęła rościć sobie prawo do wyłączności.
-komentują lapidarnie autorzy, ujmując w kilkunastu słowach to, czego doświadczają konserwatyści na każdym kroku: poczucia wyższości ze strony liberałów.
Redaktorzy Teologii Politycznej twierdzą, że:
Jest oczywiście wiele przesady w tym przeświadczeniu o wielkiej zasłudze liberalizmu dla dwóch wieków rozwoju Zachodu. WIele w tym hybris i samozadowolenia współczesnych zachodnich, szczególnie amerykańskich liberałów.
Autorzy uprzejmie przypominają czytelnikom, ze tradycje narodowe, chrześcijaństwo i papiestwo także miało udział w dziele rozkwitu naszej cywilizacji w ostatnich stuleciach. Ale tak jak inni filozofowie nieliberalni, zwłaszcza konserwatywni, Cichocki i Karłowicz uderzają w nutę ostrzeżenia przed totalitarnymi zapędami liberalizmu. Piszą bowiem o:
zatrutej obietnicy pełnej emancypacji człowieka. Oznaczała ona także emancypację jednostki od natury, od wieczności, od innych ludzi, stanowiąc w ten sposób ciemną stronę wolności. Z tą spuścizną oświecenia liberalizm nigdy nie będzie umiał sobie do końca poradzić.
Dochodząc do tej doktryny w wydaniu współczesnym autorzy diagnozują stan elit Zachodu, nad którymi zresztą publiczna dyskusja trwa także i w Polsce, zwłaszcza przy reformowaniu państwa w większości jego wymiarów. Cichocki i Karłowicz piszą, że liberalizm:
stał się w naszych czasach czymś w rodzaju posągowego bóstwa, trochę anachronicznego, trochę śmiesznego, które w stworzonej dla siebie świątyni pozwala swym kapłanom: prawnikom, urzędnikom międzynarodowych instytucji, mediom, wielkiemu biznesowi, posłusznym artystom, dworskim uczonym i wreszcie armii nieokreślonej profesji celebrytów oddawać sobie cześć.
Furedi o nowej religii i „outsourcingu autorytetów”
Tymczasem wywiad z profesorem Furedim, który docenia zarówno korzenie liberalizmu, jak i jego dawną, niewypaczoną wersję, koncentruje się nad tym jak dzisiaj „wolnościowi postępowcy” widzą świat, a w tym świecie jak widzą siebie. Rozmowa, przeprowadzona przez Bartłomieja Adacha, staje się przeglądem powodów kryzysu Zachodu, ale bez dziejowego determinizmu czy defetyzmu, lecz jedynie ze wskazaniem koniecznych do przeprowadzenia zmian: na uniwersytetach, wśród elit, ale przede wszystkim w sposobie naszego myślenia.
I tak oto prof. Frank Furedi broni liberalizmu, zaznaczając jednak:
To co dziś nazywamy liberalizmem, nie ma nic wspólnego z liberalizmem w pierwotnym rozumieniu tego słowa.
INNĄ OPINIĘ MA PROFESOR RYSZARD LEGUTKO:
Socjolog twierdzi, że „humanizm stał się własną karykaturą”, że „od dawna, już od XVIII wieku. mówiono o pustce pozostawionej przez religię”. Badacz twierdzi, że rozmijanie się liberalizmu i religii widać już w pismach Barucha Spinozy, a więc nawet wcześniej niż w czasach oświecenia, bo w XVII wieku. Nie będzie może dla czytelnika portalu wPolityce.pl wielkim odkryciem, gdy przytoczymy i tę opinię Furediego, w której stwierdza on, że miejsce religii zajęła dziś „polityczna poprawność”. Ale profesor podaje tu sugestywny przykład społeczeństwa amerykańskiego, w którym:
polega to niemalże na upewnianiu się, czy ludzie mają odpowiednie wartości. Trzeba „uważać” - liczy się to, żeby nie być rasistą, nie być zbyt męski, nie być macho itd. Myślę, że najważniejszymi wartościami są tam pasywność, bezkrytyczność, wszystko to, co nazywamy inteligencją emocjonalną, wartościami psychologicznymi i terapeutycznymi.
Musiało oberwać się także liberalnym elitom, zwłaszcza poprzez wskazania jak bardzo unikają one odpowiedzialności politycznej czy ekonomicznej.
Przedstawiciele elit polegają na rozwiązaniach technicznych, na ponadnarodowych instytucjach. Nazywam to „outsourcingiem autorytetu”. To nie my tak mówimy, tylko Międzynarodowy Fundusz Walutowy, to Unia Europejska, Union Investor, Trybunał Sprawiedliwości, prawa człowieka, naukowcy itd. Oni są ekspertami, trzeba ich słuchać.(…) W gruncierzczy mówią nam, że ludzie nie są godni zaufania, że są zagubieni.
CZYTAJ TAKŻE:
Liberalizm czyli strach
Choć rozmówcy nie wyartykułowali tego wprost, może poza pytaniem Bartłomieja Ardacha, który nazywa szerzące się myślenie „kulturą strachu”, to z wywiadu wynika, że liberalizm nie tylko utknął w martwym punkcie, ale właściwie uczynił z różnych strachów, lęków, ba, z miękkości i tchórzostwa nawet, podstawowy sposób myślenia o świecie. O ile, jak mówi Furedi, dawniej liberalizm przekonywał o „doskonałości i potędze człowieka”, o tyle dzisiaj jest wręcz odwrotnie.
Ludzie są uważani za dużo słabszych, dużo bardziej kruchych niż w przeszłości (…) Jeśli definiujemy się przez naszą słabość, to oczywiście otaczający nas świat wydaje się dużo bardziej przerażający. Sądze, że cały obecny w dzisiejszej kulturze strach jest następstwem tego umniejszenia potencjału ludzkiego, zmiany w rozumieniu, co to znaczy być człowiekiem.
-mówi Furedi. Możemy wnioskować, że to właśnie z tego strachu zrodziły się ideologiczne bzdury, które zastępują prawdziwe problemy. Profesor mówi o tym, wskazując jak młodych ludzi bardziej obchodzi ich orientacja seksualna niż bieda społeczna. Czy więc tworzenie substytutów problemów społecznych jest metodą na odwrócenie uwagi od odpowiedzialności za wspólnotę?
doszło do sytuacji, w której ludzie boją się wyznaczać granice. Nakreślenie ostrych granic jest jednak podstawą, jeśli chodzi o wartości. Potrzebne są wyraźne linie między dorosłymi a dziećmi, kobietami a mężczyznami, tym, co publiczne, a tym, co prywatne.
Ten argument warto znać, bo przecież nadrzędnym chwytem erystycznym lewicy jest wmawianie konserwatystom, że boją się wyzwań współczesności - przecież imputuje się ludziom, że ich krytyka wobec LGBT jest chorobą („homofobia”), gdy tymczasem strach jest domeną tych, którzy zacierają granice, unikają odpowiedzialności, zajmują się substytutami problemów, piłują korzenie własnej tożsamości - narodowej czy religijnej, zamykając oczy na wartości, które stamtąd otrzymują.
Gdzieś w tych refleksjach brakuje kropki nad i, jakiegoś wniosku podsumowującego, bo przecież diagnoza liberalizmu w tej rozmowie przypomina nam jeszcze jedno zjawisko, znane jest nam jeszcze skądinąd. Polityczna poprawność, strach, poczucie wyłączności na opisywanie świata, wykorzenienie z tradycyjnych tożsamości - skąd my to znamy?
Tak, zdaje się, że liberalizm zrósł się z ideologiami lewicowymi do tego stopnia, że różnią już ich jedynie kosmetyczne detale, ot, takie dla pokazania przed wyborcami rzekomego pluralizmu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/500982-czy-liberalowie-to-tchorze-prof-furedi-o-wspolczesnosci