Stosunek Niemców do USA najlepiej określa słowo „Hassliebe”, mieszanka miłości i nienawiści. Z jednej strony nasi sąsiedzi za Odrą kochają wszystko co jest amerykańskie, od burgerów po Hollywood, i podobnie jak Polacy są zachwyceni gdy któryś z prezydentów USA obdarza ich szczególnymi względami (jak Barack Obama i jego „Ich bin ein Berliner” w 2013 r.), z drugiej strony jednak zależność od Waszyngtonu im ciąży.
W końcu Amerykanie nie przybyli w 1945 r. do Niemiec jako przyjaciele, ale zwycięzcy. Stworzyli obecną niemiecką demokrację, pozostawiając na terytorium Niemiec swoje bazy. Są one gwarantem bezpieczeństwa naszych słabych militarnie sąsiadów (a także i naszym), a jednocześnie ograniczają Berlinowi pole manewru w polityce zagranicznej. W skrócie: relacje Berlin-Waszyngton cechuje spora asymetria. Nie zmieniły tego starania Helmuta Kohla ( za pomocą polityki historycznej) w latach 80-tych, ani „partnerstwo w przywództwie’”, zawarte między Georgem W. Bushem a Gerhardem Schroederem (dziś zasiadającym w zarządzie Rosnieftu).
Antyamerykanizm i naiwny pacyfizm
Do tego dochodzi naiwny pacyfizm, zrodzony wraz z ruchem ‘68, i długo pielęgnowany przez partię Zielonych, oraz spora część SPD. Marsze Wielkanocne i przykuwanie się do bram elektrowni atomowych. Ameryka to dla niemieckiej lewicy symbol imperializmu, uciśnienia afroamerykanów, latynosów, Palestyńczyków i południowoamerykańskich republik bananowych. Ponadto USA utrudniają realizację korzystnych dla Niemiec interesów, choćby z Rosją. Znośna Ameryka była tylko wówczas gdy w Białym Domu zasiadał Obama, bo był czarnoskóry, liberalny i kochał multilateralizm. Wsłuchiwał się w głos Berlina i ustanowił Niemcy arbitrem w konflikcie na wschodniej Ukrainie. Pośrednikiem między Kijowem a Moskwą. Odkąd prezydenturę przejął Trump Niemcy znów są rozczarowani wujkiem Samem. Polityka „America First”, sprzeciw wobec polityki klimatycznej UE, sankcje nałożone na Nord Stream 2 i żądanie Waszyngtonu by Niemcy zdystansowały się od Chin, i uznały je za strategicznego rywala Zachodu, doprowadziły między nimi do poważnych napięć. Berlin nie chce jasno opowiedzieć się po stronie USA w sporze z Chinami, bo uważa, że może z państwem środka robić dobre interesy, tak jak z Rosją. Tak zupełnie wypiąć na Amerykę jednak też się nie może, bo NATO, bo bezpieczeństwo, bo więzi transatlantyckie, bo Zachód.
Antyamerykanizm i naiwny pacyfizm znajdują więc ujście w takich dyskusjach jak ta w sprawie wymiany przestarzałych myśliwców Tornado, zdolnych do przenoszenia amerykańskiej broni jądrowej, na maszyny F-18. Sprzeciwili się temu ci co zwykle, czyli socjaldemokraci. Szef frakcji SPD w Bundestagu Rolf Muetzenich oznajmił, że Niemcy nie powinny się godzić na dalsze stacjonowanie na swoim terytorium amerykańskich głowic atomowych. SPD to oczywiście główna frakcja „rozumiejących Rosję” za Odrą, a więc Muetzenich uzasadnił swoje stanowisko zamiłowaniem do pokoju oraz chęcią „nie drażnienia Rosji”. W głowach polityków lewicy, nawet jeśli pochodzą z zachodnich Niemiec, głęboko zakotwiczyła się sowiecka propaganda, czyniąca z USA podżegacza wojennego, a z Rosji gołąbka pokoju. Można by więc machnąć na to wszystko ręką, uznając tą dyskusję za kolejną bezsensowną paplaninę zaczadzonych ideologicznie polityków. Sprawa jest jednak nieco poważniejsza. Udział Niemiec w NATO-wskim nuclear sharing jest częścią umowy koalicyjnej między CDU/CSU a SPD z 2018 r. i zapewne więc do końca 2021 r. nic pod tym względem się nie zmieni. Co będzie jednak potem, nikt nie wie. Stare samoloty Tornado trzeba zastąpić nowymi, zdolnymi przenosić amerykańskie głowice, a następną koalicję chadecy prawdopodobnie zawrą z Zielonymi, równie krytycznie nastawionymi jak SPD do atomu. Ponadto za Odra mnożą się głosy apelujące o zachowanie przez Niemcy neutralności wobec przebudowy ładu światowego, a więc zręczne lawirowanie między USA, Rosją a Chinami.
Medialne ataki na prezydenta USA
Medialna nagonka na Trumpa zresztą już sprawiła, że zwykli Niemcy stawiają partnerstwo z Chinami na równi z tym z USA. Tak wynika z badania przeprowadzonego przez amerykański ośrodek Pew Centre oraz niemiecką fundację Koerbera i opublikowanego przez dziennik „Die Welt”. 36 proc. Niemców stawia na „ścisłe” relacje z Chinami, a 37 proc. z USA. Jeszcze rok temu 50 proc. ankietowanych opowiadało się za uprzywilejowanymi stosunkami z Waszyngtonem. Zaledwie 10 proc. ponadto uważa dziś Stany Zjednoczone za najważniejszego partnera zagranicznego Niemiec. Przy odpowiednich nastrojach społecznych i gotowości politycznej by je wykorzystać, Niemcy mogą więc wyjść z nuclear sharing. Nie nastąpi to jednak ani dziś, ani jutro, tylko będzie zapewne wynikiem trwającego wiele lat procesu. Amerykańska ambasador w Polsce Georgette Mosbacher napisała wprawdzie w odpowiedzi na dywagacje Muetzenicha na Twitterze, że jeśli Niemcy chcą zmniejszyć potencjał nuklearny i osłabić NATO, to być może Polska – „która rzetelnie wywiązuje się ze swoich zobowiązań, rozumie ryzyko i leży na wschodniej flance NATO – mogłaby przyjąć ten potencjał i u siebie”. Należy to jednak traktować bardziej jako przytyk w kierunku Berlina niż poważną propozycję dla Polski. Nie tylko dlatego, że Niemcy wciąż są dalekie od wycofania się ze swoich zobowiązań wobec NATO, ale także bo reakcję Rosji na objęcie Polski programem nuclear sharing nietrudno sobie wyobrazić. Bardzo możliwe więc, że nasi partnerzy w NATO zablokowaliby taką możliwość, w obawie przed pogorszeniem się i tak już napiętych relacji z Moskwą.
Amerykańska broń atomowa nie zawita więc tak prędko do Polski. Niemniej jednak dyskusję nad udziałem Warszawy w nuclear sharing należy rozpocząć już teraz. Nawet jeśli jeszcze długo pozostanie to opcja czysto teoretyczna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/500873-amerykanska-bron-atomowa-predko-do-polski-nie-zawita
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.