Szkoda, aby Trzaskowski się męczył, skoro ma gotowy sposób postępowania, opisany przez Haška w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”.
Rafał Trzaskowski zaczął 17 maja 2020 r. swoją kampanię prezydencką zaskakująco, czego chyba nikt się po nim nie spodziewał. Rozpoczął od wyraźnego nawiązania do dwóch głośnych powieści z okresu międzywojennego: polskiej i czeskiej. Polska to „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza, czeska –„Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška. Zaskakujące jest też to, jakie postacie literackie postanowił Rafał Trzaskowski naśladować. Jeśli chodzi o polską powieść, to jest to niejaki Miętalski, zwany Miętusem, gdy idzie o czeską, chodzi o podporucznika Duba. Postacie zostały wybrane wręcz genialnie, bowiem pasują jak ulał do osobowości Rafała Trzaskowskiego.
W pierwszym wystąpieniu nowego kandydata Koalicji Obywatelskiej na prezydenta zobaczyliśmy bardzo bogaty zestaw min. Zapewne Rafał Trzaskowski chciał w ten sposób przebić miny Szymona Hołowni, który operuje chyba tymi samymi powieściami jako wzorami zachowań. Wszystko to wyglądało jak słynny pojedynek na miny między Miętusem a Syfonem w „Ferdydurke”. Przy tym Trzaskowski wyraźnie nawiązywał do Miętusa, podczas gdy Hołownia zdaje się celować w Syfona (niejakiego Pylaszczkiewicza). Kto chciałby zobaczyć, jak to wygląda w mistrzowskim wykonaniu (miny Miętusa-Trzaskowskiego i Syfona-Hołowni to niestety marna imitacja), powinien obejrzeć przedstawienie Teatru Telewizji (z 1986 r.), czyli „Ferdydurke” w reżyserii i adaptacji Macieja Wojtyszki. Miętusa gra tam Jerzy Radziwiłowicz, zaś Syfona – Jan Frycz.
Dla ułatwienia załączam najważniejsze fragmenty pojedynku na miny.
„Syfon (…) zaczął przewracać gałkami ocznymi, wystrzelił nimi w górę, wybałuszył, otworzył usta, krzyknął z cicha, jakby coś tam dojrzał na suficie, przybrał wyraz zachwycenia i trwał w nim, w upojeniu i w natchnieniu; po czym przyłożył rękę do serca i westchnął. Miętalski (…) także przewracał, także podniósł, wybałuszył, także rozdziawił w stanie cielęcego zachwycenia i obracał w kółko tak spreparowaną twarzą, póki do jadaczki nie wpadła mu mucha; wtenczas zjadł ją.Syfon (…) wybuchnął płaczem gorącym, żarliwym i szlochał osiągając w ten sposób szczyt pokajania, objawienia i wzruszenia. Miętus też zaszlochał i szlochał tak długo i obficie, póki z nosa nie pojawiła mu się kapka - wówczas strząsnął ją do spluwaczki osiągając w ten sposób szczyt obrzydliwości. (…) Momentalnie wyszczerzył się i wypiął gębę tak obmierzle, że tamten, ugodzony do żywego, syknął.
Syfon (…)podniósł rękę i nieoczekiwanie wystawił palec wskazując wzwyż! (…)Miętus natychmiast wystawił ten sam palec i napluł na niego, podłubał nim w nosie, drapał się nim, spotwarzał, jak mógł, jak umiał (…), ale palec Syfona ciągle, niezwyciężony, trwał na wysokościach. I nie skutkowało, że Miętus gryzł swój palec, wiercił nim w zębach, skrobał w piętę i robił wszystko, co w mocy ludzkiej, żeby go zohydzić. (…) Niestety nieubłagany, niezwyciężony palec Pylaszczkiewicza trwał wymierzony w górę i nie ustępował. (…) Ostatecznym kurczowym wysiłkiem Miętus skąpał swój palec w spluwaczce i wstrętny, spotniały, czerwony, potrząsał nim rozpaczliwie przed Syfonem, lecz Syfon nie tylko nie zwrócił uwagi, nie tylko nawet nie drgnął palcem, ale jeszcze w dodatku twarz mu pokraśniała jak po burzy tęcza i odmalował się na niej siedmioma barwami cudny Orlik-Sokół oraz czyste, niewinne, nieuświadomione Chłopię!
Miętus (…) rzęził, charczał, toczył pianę z pyska, złapał się za palec i ciągnął go, ciągnął chcąc wyrwać, wyrwać z korzeniem, odrzucić, zniszczyć tę wspólność z Syfonem, odzyskać niezależność! (…) Miętus spuścił palec, rzucił się na Syfona i strzelił go w gębę (…) Miętus zasiadł okrakiem na piersiach Syfona i zaczął się chełpić strasznie. - Puszczaj… - wyrzęził Syfon. - Puścić! Zaraz cię wypuszczę! Zaraz wypuszczę, tylko nie wiem, czy zupełnie takim, jakim jesteś. (…) Nadstaw uszko! Na szczęście jeszcze można dostać się do ciebie… na siłę… przez uszy… Już ja ci się dostanę do środka! Nadstaw, mówię, uszko! Poczekaj, niewiniątko, powiem ci coś… Nachylił się nad nim i poszeptał - Syfon zzieleniał, kwiknął jak zarzynane prosię i rzucił się jak ryba wyjęta z wody. Miętus go przydusił! I wytworzyła się pogoń na podłodze, gdyż gonić zaczął ustami to jedno, to drugie znów ucho Syfona, który turlając głową, uciekał z uszami — i zaryczał widząc, że nie może uciec, zaryczał, by zagłuszyć zabójcze, uświadamiające słowa, i ryczał ponuro, okropnie, stężał, zapamiętał się w rozpaczliwym i pierwotnym wrzasku, aż wierzyć się nie chciało, iżby ideaływydać mogły ryk podobny dzikiemu bawołu na puszczy”.
Trzaskowski i Hołownia zapewne nie zbliżą się do ideału pojedynku na miny opisanego przez Gombrowicza, ale ich usiłowania warto obserwować, bo też może być zabawnie. Tak, jak jest zabawnie, gdy się słucha wzmożenia RafałaTrzaskowskiego i jego pogróżek, szczególnie pod adresem Telewizji Polskiej. Ale nic tu nie zastąpi oryginału, czyli straszenia żołnierzy przez podporucznika Duba. Oto stosowne fragmenty z powieści mistrza Haška.
„Podporucznik Dub ze złością patrzył w beztroską twarz dobrego wojaka Szwejka i zapytał go:- Znacie wy mnie?- Znam pana, panie lejtnant.- Podporucznik Dub wytrzeszczał oczy i tupał.- A ja wam mówię, że mnie jeszcze nie znacie.Szwejk odpowiedział z takim samym beztroskim spokojem, jakby składał raport:- Znam pana, panie lejtnant. Pan jest, posłusznie melduję, z naszego marszbatalionu.- Wy mnie jeszcze nie znacie! - wrzeszczał podporucznik Dub.- Wy mnie znacie może z dobrej strony, ale jeszcze mnie poznacie i ze złej strony. Nie myślcie sobie, że nie umiem być zły! Ja potrafię doprowadzić ludzi do płaczu. Więc znacie mnie czy nie znacie?- Znam, panie lejtnant.- Mówię wam ostatni raz, że mnie nie znacie, ośle jeden! - Czy macie braci?- Posłusznie melduję, panie lejtnant, że mam jednego brata.Podporucznik Dub był wściekły i spoglądając na beztroską twarz Szwejka nie panował już nad sobą i wołał:- Też pewno takie bydlę jak i wy! Czym jest ten wasz brat?- Profesorem, panie lejtnant. Służył także w wojsku i zdał egzamin oficerski.Podporucznik Dub spojrzał na Szwejka, jakby go chciał przebić spojrzeniem. Z dostojeństwem i powaga wytrzymał Szwejk złe spojrzenie podporucznika Duba, tak że cała rozmowa skończyła się na razie komendą: - Abtreten! Każdy poszedł własną drogą z własnymi myślami.Podporucznik Dub myślał o tym, że pójdzie do kapitana Sagnera i poprosi go, żeby kazał Szwejka aresztować, a znowuż Szwejk myślał, że widział już wielu zidiociałych oficerów, ale takiego jak podporucznik Dub należy uważać za osobliwość.
Postanowiwszy stać się wychowawcą żołnierzy, podporucznik Dub włócząc się po stacji znalazł sobie nowe ofiary swej pedagogii. Byli to dwaj żołnierze z tego samego pułku, ale z innej kompanii, targujący się z dwiema ulicznymi dziewczynami, jakich całe tuziny włóczyły się koło dworca. Oddalający się Szwejk słyszał jeszcze całkiem wyraźnie ostry głos podporucznika Duba: - Znacie mnie?!… A ja wam mówię, że mnie jeszcze nie znacie!… Ale poznacie wy mnie!… Znacie mnie pewno tylko z dobrej strony… Przyjdzie czas, że poznacie mnie i ze złej strony!… Ja was nauczę płakać, wy osły!… Macie braci?… Też pewno takie same bydlęta jak i wy!… Czym są?… Przy taborach?… No, już dobrze… Ale pamiętajcie, że jesteście żołnierzami… Czesi? A wiecie wy, co powiedział Palacký, że gdyby Austrii nie było, to należałoby ją stworzyć?… Abtreten!
Tropienie nieprawomyślności przez podporucznika Duba nie wydało pożądanych owoców. Zatrzymał po kolei ze trzy grupki żołnierzy, ale jego pedagogiczne usiłowania przymuszania ludzi do płaczu były daremne. Ludzie, których chciał wychowywać, należeli do takich, których oczy mówiły najwyraźniej, że każdy z nich myśli sobie o nim rzeczy bardzo nieprzyjemne. Czuł się dotknięty w swej pysze, a rezultat tego był taki, że przed odejściem pociągu prosił kapitana Sagnera, aby kazał Szwejka aresztować. Uzasadniając konieczność aresztowania, mówił o bardzo dziwnym i zuchwałym zachowaniu się Szwejka, którego ostatnie słowa odpowiedzi uważał za złośliwe docinki. Wywodził, że gdyby miało iść tak dalej, to wszyscy oficerowie stracą w oczach swoich podwładnych na powadze, o czym chyba żaden z panów oficerów nie wątpi. Sam on jeszcze przed wojną rozmawiał o tym z panem starostą, że każdy przełożony wobec podwładnych musi umieć zachować autorytet. Pan starosta był tego samego zdania. Osobliwie teraz, gdy coraz bardziej zbliżamy się ku nieprzyjacielowi, trzeba żołnierzy trzymać w strachu. Żąda tego, aby Szwejk został dyscyplinarnie ukarany.
Kapitan Sagner, który jako oficer służby czynnej nienawidził wszystkich oficerów rezerwy, wywodzących się z różnych branż cywilnych, zwrócił uwagę podporucznika Duba, że podobne żądania mogą być podawane jedynie w postaci raportów, a nie w taki dziwaczny, sklepikarski sposób, jakby się targowało o cenę kartofli. (…) Podporucznik Dub zachwiał się wobec tego i rzekł, że domaga się ukarania jedynie w sensie ogólniejszym i że bardzo być może, iż odnośny Szwejk nie umie się należycie wyrażać i że dlatego odpowiedzi jego wydały się zuchwałymi docinkami i brakiem szacunku dla przełożonego. Prócz tego z całego wyglądu odnośnego Szwejka widać, że jest to człowiek nietęgiego rozumu.W taki sposób burza przeleciała nad głową Szwejka nie wyrządzając mu szkody”.
Zacytowałem spore fragmenty „Ferdydurke” i „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, żeby Rafał Trzaskowski się nie męczył, skoro ma gotowy sposób postępowania podporucznika Duba. Szymonowi Hołowni podpowiem, że poza podrabianiem Syfona (Pylaszczkiewicza) powinien poczytać u Haška o wachmistrzu Flanderce z Putimia, bo wykazuje do niego równie duże podobieństwo jak Trzaskowski do podporucznika Duba. A czytelników uspokajam, że Rafał Trzaskowski jest równie groźny jak był jego osobowościowy sobowtór z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/500712-grozny-jak-trzaskowski-czyli-dub-przesladujacy-szwejka