Ludwik Dorn stwierdził, że głosowanie korespondencyjne „ma zapewnić Kaczyńskiemu, Prawu i Sprawiedliwości, możliwość sfałszowania wyborów”. Oto przykład jaskrawej, niepopartej niczym insynuacji. Jednej z wielu, którymi posługuje się dziś opozycja, w tym jednak wypadku jej autorem jest były ważny polityk PiS.
Ludwik Dorn i syndrom renegata
Powinien pamiętać tego typu pomówienia również pod swoim adresem w roku 2007, kiedy to startował z listy tego ugrupowania. Akurat nic nigdy nie sugerowało tego typu pomysłów ze strony partii Kaczyńskiego w przeciwieństwie do koalicji PO-PSL. W wyborach samorządowych 2014 r. ludowcy osiągnęli wynik zadziwiająco wysoki, radykalnie niezgodny z wszelkimi sondażami również exit polls, czyli przeprowadzonymi w dzień wyborów. Był on skorelowany z nieproporcjonalną liczbą głosów nieważnych tam, gdzie PSL triumfowało.
Dorn rozstał się z PiS w 2008 r. Może mieć pretensję do prezesa partii, zwłaszcza że wcześniej łączyła go z nim przyjaźń, który w tym momencie niepochlebnie wypowiedział się o jego życiu osobistym. Nawet jednak najbardziej uzasadnione zastrzeżenia do Kaczyńskiego nie usprawiedliwiają przytoczonej powyżej insynuacji, która niestety wpisuje się w obecną postawę tego polityka. Można uznać ją za syndrom renegata.
Renegat, czyli odstępca, ktoś, kto odrzuca swoje przekonania i przyłącza się do dotychczasowych wrogów. Czy pojęcie to ma sens w odniesieniu do demokratycznej polityki? Można przyjąć, że do jej klasycznej wersji zupełnie nie przystaje. Winston Churchill parę razy zmieniał przynależność partyjną i nikt go za to dziś nie potępia. Nie był on wyjątkiem. Ludzie ewoluują, rewidują poglądy, ugrupowania w praktyce politycznej sprawdzają się mniej lub bardziej i także przekształcają, zmiana barw partyjnych nie jest niczym strasznym.
Sikorski, Marcinkiewicz, Kamiński i Migalski
III RP rządzi się jednak swoimi prawami i walczy z demokracją. W obronie swojej pozycji establishment rozpętał wściekłą nagonkę przeciw kontestatorom, odsądzając ich od czci i wiary. Określenie „populiści” jest najłagodniejszym, jakimi są obdarzani. PiS ma być złem gorszym od komunistów. Polityk, który pochodzi z jego szeregów, aby zostać zaakceptowany, musi dokonać rytualnego aktu potępienia swoich wcześniejszych towarzyszy. Radosław Sikorski kilka miesięcy po tym, gdy utracił tekę ministerialną PiS, kandydując z listy PO, nawoływał do „dorżnięcia [pisowskich] watah”. Podobnie zachowują się inni: były premier Kazimierz Marcinkiewicz, Michał Kamiński czy Marek Migalski. Przypadek Romana Giertycha wydaje się nieco inny. W swoich działaniach zawsze charakteryzował się skrajnym cynizmem. Rafał Ziemkiewicz twierdzi, że polityczne uśmiercenie przez Kaczyńskiego przekształciło go w zombi, który powodowany jest wyłącznie żądzą zemsty. Poglądowa jest natomiast kariera Giertycha w opiniotwórczych ośrodkach III RP, które jeszcze niedawno straszyły nim dzieci. Cud przekształcenia „faszystowskiego szaleńca” w godnego szacunku mecenasa i komentatora jest zaiste wzorcowy.
Transformacja odstępców nie tylko w polityce
Podobna transformacja dotyczy wszystkich odstępców. Pod warunkiem wszakże, aby licytowali się w potępieniach i insynuacjach pod adresem niedawnych towarzyszy broni z PiS. Robią to niezwykle zajadle, przy okazji zaprzeczając wszystkim swoim wcześniejszym ideom. Można odnieść wrażenie, że ich zaangażowanie jest wprost proporcjonalne do wypieranego w ten sposób poczucia winy. To zasada nietzscheańskiego resentymentu: osoby, które nie potrafią sprostać porządkowi wartości, odwracają go, wyzwalając jednocześnie u siebie nienawiść do niego i tych, którzy się go trzymają.
Rzecz nie dotyczy wyłącznie polityków. Ostatnio Wojciech Czuchnowski na łamach „Wyborczej” ujawnił homoseksualne skłonności Kamila Zaradkiewicza. Gdyby kto inny opublikował podobny materiał – czytalibyśmy w organie Michnika o podłości. Wobec przeciwników wszystko jest jednak usprawiedliwione. Szczególnie uderzające jest to w wypadku lustracji, czyli zła absolutnego w wydaniu „Wyborczej”. Chyba że za jej pomocą można pomówić swojego przeciwnika. Czuchnowski pierwsze kroki stawiał w „Czasie Krakowskim”, gdzie znany był ze swojego prawicowego radykalizmu, m.in. prolustracyjnego zaangażowania. Kiedy okazało się, że frukta są gdzie indziej i zaczepił się w „Wyborczej”, na jej łamach zaczął udowodniać tezy przeciwne. Teraz w piśmie tym jest używany do najbardziej odrażających operacji przeciw przeciwnikom III RP. Podobną drogę gdzie indziej przybyli Cezary Michalski czy Eliza Michalik.
Moje uwagi nie odnoszą się do ludzi, którzy zmienili poglądy czy zniechęcili się np. do Kaczyńskiego. Opisuję szczególną, charakterystyczną dla III RP postawę i jej reprezentantów, a całe zjawisko dużo mówi nam o funkcjonowaniu tego historycznego fenomenu.
Felieton ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 20/2020
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/500606-ludwik-dorn-i-syndrom-renegata