Szoku nie było, kiedy Małgorzata Kidawa-Błońska poinformowała, iż wycofuje swoją kandydaturę z wyborów prezydenckich, a kilka godzin później Platforma Obywatelska ogłosiła, że nowym kandydatem Koalicji Obywatelskiej jest prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski. Wiadomym było, że cała awantura Platformy Obywatelskiej przeciwko majowym wyborom miała na celu doprowadzenie do sytuacji, kiedy będzie można panią wicemarszałek, której poparcie w sondażach oscylowało między 2% a 5% , zastąpić kimś, kto uratuje partię i pozwoli choćby zachować jej przywództwo po opozycyjnej stronie sceny politycznej, bo o wygraniu wyborów prezydenckich przez jej kandydata nie ma co już nawet marzyć.
Donald Tusk na przegranie wyborów nie dał się namówić, Radosław Sikorski po raz trzeci nie zyskał poparcia partii, w której tak naprawdę nie ma zaplecza, więc Trzaskowski, który nic nie traci w razie niepowodzenia, bo fotel prezydenta Warszawy będzie na niego czekał, dał się namówić. Wprawdzie zarzekał się w czasie pierwszych przymiarek do wyboru przez PO kandydata (prawybory w grudniu ubiegłego roku) że Warszawa jest dla niego najważniejsza i powtarzał także później, że nie będzie startował na kandydata opozycji w tych wyborach bo: „ (…) Ja się zdecydowałem na pewną umowę z warszawiankami i warszawiakami”, ale nie takie umowy łamali politycy Platformy Obywatelskiej, że przypomnę słowa Donalda Tuska , który w lipcu 2014 roku na pytania dziennikarzy, czy ubiega się o stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, oświadczał :„Od wczesnej zimy odpowiadam już po raz 153. na to pytanie. Powiedziałem, że nie wybieram się do Brukseli i to podtrzymuję (…) Polska jest dla mnie najważniejsza” , po czym kilka miesięcy później zamienił stanowisko premiera Polski na fotel przewodniczącego Rady Europejskiej w Brukseli.
Uśmiech i wezwanie „kochajmy się!”
Małgorzata Kidawa-Błońska przez startem kampanii parlamentarnej w 2019 roku nie była politykiem powszechnie znanym, nie pełniła żadnej funkcji związanej z zarzadzaniem czy też podejmowaniem decyzji, mających wpływ na życie Polaków. Druga kampania, prezydencka, miała dopiero wykreować ją jako „prawdziwą prezydent”, pokazać szerszej opinii publicznej ludzkie, kobiece oblicze polityki nie jako bezwzględnej walki o władzę i wpływy, ale swoistegoklubu dyskusyjnego, w którym wszyscy ze wszystkimi rozmawiają, dyskutują, uzgadniają stanowiska, idą na kompromisy, a temu z matczynym uśmiechem kibicuje z Pałacu na Krakowskim Przedmieściu Małgorzata Kidawa-Błońska, interweniując, kiedy trzeba pogodzić skłócone dzieci. Okazało się jednak, że uśmiech i wezwanie „Kochajmy się” nie wywiera większego wpływu na słupki poparcia, a liczne wpadki i co tu ukrywać, swoistego rodzaju miałkość intelektualna wywodów kandydatki kazała przestawić zwrotnicę i wrócić do starej, antypisowskiej śpiewki opozycji totalnej i ataków na urzędującego prezydenta. To też nie pomogło, a kwintesencją tej porażki, i osobistej, i partyjnej jest obrazek sprzed Sali Kolumnowej, kiedy to samotna kandydatka ogłasza, że już nią nie jest i dzielnie bierze na swoje barki odpowiedzialność, choć przecież to jej heroiczna postawa sprawiła, że niedemokratyczne wybory, zagrażające śmiercią wielu Polakom, w efekcie się nie odbyły, nawet jeśli niektórzy upatrują w tym jednak zasługę Jarosława Gowina.
Wielka fala z Warszawy
Rafał Trzaskowski ma za sobą brawurowezwycięstwo w pierwszej turze w wyborach na prezydenta Warszawy, półtora roku zarządzania stolicą Polski (że o wcześniejszej ministerialno-poselskiej karierze nie wspomnę) i właściwie brak jakiegokolwiek sukcesu, którym mógłby się pochwalić, choć przepraszam – za podpisanie Warszawskiej Karty LGBT+ na samym początku prezydentury cała prawica, a szczególnie ten jej nurt stawiający na pierwszym miejscu rodzinę i tradycyjne wartości związane z wychowaniem i kształceniem dzieci, powinien mu być niezmiernie wdzięczny. Ten ostrzegawczy dzwonek, który właściwie stał sięsyreną alarmową, pobudzającą do działania wszystkich, którzy traktują poważnie Konstytucję dającą im „prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” sprawił, że ustrzeżono się cichego „marszu przez instytucje” i wprowadzania wszędzie tam, gdzie możliwe, ideologii LGBT+.
Katastrofy, awarie, wycofywanie się z wyborczych obietnic, którymi tak szczodrze szafował Trzaskowski w kampanii, czyli cały ten „dorobek” prezydenta stolicy stwarza pokusę, by w rozpoczynającej się na nowo kampanii prezydenckiej bezlitośnie i na okrągło o nich przypominać. Ale jeśli kanapowym koalicjantom Koalicji Polskiej owe dokonania nie przeszkadzają w poparciu jego kandydatury, to dlaczego mają mieć wpływ na wierny, antypisowski elektorat Platformy Obywatelskiej? Jeśli członkom partii Zielonych nie śni się po nocach „eksperyment” ekologiczny prezydenta Trzaskowskiego, czyli truchła padłych z głodu i pragnienia kóz, jeśli lewicowa Inicjatywa Barbary Nowackiej nie roni łez nad warszawiakami, nie mogącymi się doczekać rekompensaty za krzywdy doznane w wyniku tzw. reprywatyzacji, to dlaczego miałoby to mieć jakikolwiek wpływ na decyzje tej części elektoratu, która jest zdeterminowana, by odsunąć Zjednoczoną Prawicę od władzy, a początkiem tego ma być wymiana prezydenta? Politycy Platformy Obywatelskiej są przekonani, że Rafał Trzaskowski jest w stanie przekonać do siebie wielkomiejski elektorat, ale że to za mało, przekonali się w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Prezydent Warszawy zapowiada: „Wielka fala zmian zacznie się w Warszawie” ( na jego miejscu byłabym jednak ostrożna z tego typu metaforami, bo warszawiacy, i nie tylko oni, mogą pamiętać o innej fali, która całkiem nie tak dawno również zaczęła się w Warszawie, i to w dosłownym tego sowa znaczeniu).
Czego chce bronić Trzaskowski?
Rafał Trzaskowski wyjaśnia, dlaczego jednak zdecydował się zastąpić Małgorzatę Kidawę-Błońską : „Startuję, aby bronić Warszawy i innych miast, miasteczek i wsi oraz ogólnie samorządności”, bo „PiS nie znosi samorządności”. Jeżeli to ma być przekaz do małomiasteczkowego i wiejskiego elektoratu, który, jak przyznają politycy PO, będzie ciężko do kandydata przekonać nie tylko dlatego, że jest w „prowincjonalnej” Polsce mało znany, ale także, że oferta „obronię samorząd” jest raczej mało chwytliwa, to rzeczywiście i sztab, i Trzaskowski mają problem. Ale chyba znacznie większym jest znalezienie sposobu na odzyskanie elektoratu, który odpłynął od Kidawy-Błońskiej w stronę przede wszystkim Hołowni i w mniejszym stopniu Kosiniaka-Kamysza. Bo zadaniem minimum, które zapewne postawiono Trzaskowskiemu, jest zajęcie drugiego miejsca w I turze, co partię być może uratuje, a maksimum – wygranie tych wyborów, jeśli dojdzie do II tury, co jest raczej mało prawdopodobne.
Hołownia i Kosiniak-Kamysz zmienią taktykę?
Wejście Trzaskowskiego do gry niewątpliwie wywołało zamieszanie w sztabach dwóch innych opozycyjnych kandydatów, bo wcześniejsza sytuacja, w której Małgorzata Kidawa-Błońska praktycznie przestała się liczyć, dała im szansę na działania, które przede wszystkim miały na celu osłabienie prezydenta Andrzeja Dudy i doprowadzenie do II tury wyborów, w której każdy z nich miał nadzieje się znaleźć. Nowa sytuacja może zmienić ich cel działania o tyle, że pierwszoplanowym stanie się wyścig o zajęcie drugiego miejsca w pierwszej turze, bo w przypadku Kosiniaka-Kamysza daje to szansę na przywództwo na opozycji, a jeśli chodzi o Hołownię, kapitał na budowę jakiegoś politycznego ugrupowania, jeśli ma takie dalekosiężne plany i start w przyszłych wyborach parlamentarnych, oczywiście przy założeniu, że Andrzej Duda wygra te wybory w I turze. Hołownia ma szybszy refleks, a może to jego sztab więcej doświadczenia, pierwsze złośliwości wobec nowego konkurenta, jeszcze delikatne, już są wypuszczane i prezenter wypomina Trzaskowskiemu zobowiązania, jakie podjął wobec warszawiaków oraz deklarację o tym, że „Warszawa jest tą jego miłością, jest tym miejscem, w którym chce rozwiązywać problemy, a nagle po kilkunastu miesiącach okazuje się, że tę miłość można zostawić, bo partia wezwała na inny odcinek”. Cieniutka aluzja, zawarta w tych słowach, ma podkreślić, że Hołownia jest kandydatem bezpartyjnym i nie stoi za nim żadna partia, która mogłaby go nagle skierować na jakiś inny odcinek, ale ocena składania przez Kidawę-Błońską rezygnacji jest już wyraźnym potępieniem „partyjniactwa: „Odosobnienie na Pani konferencji bije po oczach. Tłumy widoczne podczas Pani startu dziś schowały się w gabinetach. To coś głęboko niepokojącego i niesmacznego. Naprawdę politykę trzeba robić w innym stylu”. Nic dziwnego, że szybko doczekał się riposty ze strony przewodniczącego PO, Borysa Budki :
„Szymon Hołownia do niedawna chciał brać udział w wyborach, które były farsą, które były niekonstytucyjne. Nie sztuką jest płakać nad konstytucją, tylko przestrzegać konstytucji”.
Władysław Kosiniak-Kamysz widać jeszcze rozważa, jak tę nową sytuację ocenić i grzecznie „wita w wyścigu prezydenckim” Rafała Trzaskowskiego, wyrażając nadzieję, że spotkają się „na kampanijnym szlaku”. Jak widać jeszcze nie pora na odtrąbienie ataku, jeszcze zwiera się szeregi, ale logika walki wyborczej skłania do twierdzenia, że najpierw trzej panowie muszą z sobą się zmierzyć, w mniejszym stopniu myśląc o rywalizacji z urzędującym prezydentem.
Jaka Polska? Tęczowa czy biało-czerwona?
Wynik wyborów prezydenckich da nam odpowiedź na pytanie, w którym kierunku będzie zmierzać Polska. Nowy kandydat zapowiada :
„Idę się bić o Polskę, która będzie silna, o państwo, w którym wyciąga się błędy z III RP, ale nie depcze się wszystkiego, co udało się nam przez te 30 lat wspólnie osiągnąć. Idę walczyć o państwo, w którym samorządy są silne, o państwo, które jest lojalnym, czasami trudnym partnerem, w stosunkach międzynarodowych, ale które nie obraża wszystkich partnerów siedzących przy stole, dla którego bezpieczeństwo jest najważniejsze, oparte o rządy prawa”.
Deklaracje, nawet jeśli są złożone z banałów, zawsze brzmią podniośle i praktycznie każdy mógłby się pod taką wizją Polski podpisać. Zamiast rozliczać Rafała Trzaskowskiego z Warszawy, bo to wymiernych korzyści konkurentom raczej nie da, trzeba go zapytać o Polskę, ale szczegółowo.
Czy to ma być Polska tęczowa czy biało czerwona? I słowa „tęczowa” nie odnoszę wyłącznie do symbolu środowiska LBGT+, ale do tego wszystkiego, co chce się zaszczepić na polskim gruncie wbrew naszej tradycji, poczuciu patriotyzmu, przynależności kulturowej, wyznawanej przez większość wierze. Czy Polska ma być państwem narodowym, strzegącym swojej suwerenności, koegzystującej w przyjacielskiej współpracy z innymi narodami Europy, czy podporządkowanym arbitralnym decyzjom unijnych urzędników państwem „drugiej prędkości”, zależnym od decyzji większych i silniejszych? Czy nasi przedstawiciele zagranicą mają przede wszystkim dbać o interes naszego kraju, czy też instytucje europejskie mają im służyć jako pomoc i narzędzie odzyskania władzy, której ponownie nie udaje im się zdobyć w demokratycznych wyborach? Takich pytań jest wiele…
Wybór polskiego prezydenta w 2020 roku to nie tylko konstytucyjny wymóg w demokratycznym państwie. W naszym przypadku – to decyzja, jaka Polska zwycięży i co będzie miało decydujące znaczenie dla jej przyszłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/500506-nie-wypominajcie-rafalowi-trzaskowskiemu-warszawy