Kalendarz. Kalendarz niczym duży zegar odliczający czas, na który wszyscy patrzą, w obecnej sytuacji nabiera ogromnego znaczenia. Odliczanie już nie tylko tygodni, ale nawet dni. Jak nigdy jeszcze dotychczas to właśnie kalendarz odgrywać będzie niezwykle ważną rolę w niedopuszczeniu, by Polska pogrążyła się w chaosie politycznym. W zamęcie, który mógłby wpłynąć na zakłócenie funkcjonowania wielu innych obszarów życia społecznego i gospodarczego.
Na ten zegar patrzą jednak dwie Polski. Zjednoczona Prawica razem z częścią Polaków, którzy głosowali na to ugrupowanie w ostatnich wyborach parlamentarnych oraz jej sympatycy. Druga Polska – partie opozycyjne, ich wyznawcy, zwolennicy i poplecznicy medialni, którzy mają w ich popieraniu własny merkantylny interes, a nie tylko motyw wynikający z „czystej wspólnoty ideologicznej”. Te drugie partie, ale także wyznawców i zwykłych zwolenników, choć wszyscy rozróżniają doskonale odmienność politycznych barw ugrupowań wewnątrz opozycji, jednoczy wrogość do PiS.
„Pierwsza Polska” wie dobrze, że warunkiem uniknięcia chaosu jest przeprowadzenie wyborów prezydenckich w koniecznym, konstytucyjnym terminie, a więc w takim czasie, by w dniu, w którym kończy się kadencja sprawującego obecnie urząd prezydenta, mógł być zaprzysiężony przed Sejmem nowo wybrany prezydent. Termin ten obowiązuje również wówczas, gdy dotychczasowy prezydent zostaje wybrany na drugą kadencję. Ta data jest doskonale znana wszystkim politykom w Polsce. Skupionym wokół obozu pierwszej Polski, jak tym z opozycji. Jest nią dzień 6 sierpnia 2020 roku.
Politycy Zjednoczonej Prawicy robią wszystko, aby nie dopuścić do nieładu politycznego, bo jest on tożsamy z bałaganem państwa. Dążą do wybrania nowego prezydenta prze tą graniczną datą. Wybrania zgodnie z zasadami demokracji i standardami wyborczymi. To prawda, że obecnie rządzący mają kandydata, którego zwycięstwo jest praktycznie przesądzone. Ale przecież nie tylko dlatego „prą do wyborów”, jak stara się o tym przekonać opozycja opinię publiczną. Prawdą jest również, że zwycięstwo kandydata Zjednoczonej Prawicy, umacnia i stabilizuje władzę kierującego państwem ugrupowania. Jak to wina Zjednoczonej Prawicy, że ich kandydat jest najsilniejszy? Ze dominuje we wszystkich sondażach od miesięcy i ta przewaga nad pozostałymi kandydatami się nie zmniejsza. Rządzący obecnie dostrzegają jednak, że prezydent stabilizuje funkcjonowanie państwa. Niezależnie więc od motywu utrzymania się przy władzy, rządzący podkreślają, że chodzi głównie o skuteczną walkę państwa z pandemią oraz zapobieżenia ruinie polskiej gospodarki. Ten fakt winien być widoczny dla wszystkich. I pewnie jest. Ale przez drugą stronę jest ignorowany. Dla niej ważniejsze jest zdobycie władzy, bez względu na koszty, jakie poniosą Polacy.
Przeciwstawny interes ma zatem „druga Polska”, tożsama z opozycją. Jej jedynym celem – nie ukrywają tego zresztą - jest odsunięcie obozu Zjednoczonej Prawicy od władzy. Nie udało się w wyborach parlamentarnych jesienią 2019, przegrywając wybory do Sejmu. Usiłuje tego dokonać drogą zdobywania ważnych przyczółków, wpływających istotnie na bieg zdarzeń politycznych. Jednym z nich – od połowy listopada 2019 - jest obecny Senat pod wodzą marszałka Tomasza Grodzkiego. W momencie startu kampanii prezydenckiej opozycja miała nadzieję na zdobycie kolejnego, kluczowego z punktu widzenia oporu przeciwko rządowi przyczółka - Pałacu Prezydenckiego. Założenie to szybko stało się nie tylko mało prawdopodobne, ale po prostu nierealne. Czego dowodem ogromna przewaga w sondażach poparcia, jaką od początku miał – i ma nadal – kandydat popierany przez Zjednoczoną Prawicę, obecny prezydent Andrzej Duda.
Jedyną szansą zdobycia władzy opozycja dostrzegła w „przewrocie pałacowym”. Ten plan jest prosty. Za wszelką cenę nie można dopuścić do wybrania Andrzeja Dudy na drugą kadencję. Aby to nastąpiło, jedyną możliwością jest niedopuszczenie do wyborów w konstytucyjnym terminie. Bo tylko wówczas nastąpi osłabienie rządu i Sejmu, które zostaną pozbawione możliwości zmiany przepisów prawa. Nawet nie będą mogli dokonać nowelizacji istniejących już ustaw, aby dostosować je do zachodzących zmian. Taki stan będzie trwać do wyboru nowego prezydenta. Cykl wyborczy trzeba będzie uruchomić od zera, począwszy od wyznaczenia przez Państwową Komisję Wyborczą terminu nowych wyborów. Opozycja przewiduje, że do tego czasu może zdarzyć się wiele niekorzystnych rzeczy w Polsce, które odwrócą dzisiejsze preferencje wyborcze na korzyść jakiegokolwiek ich kandydata lub kogokolwiek innego, byle by spoza kręgu Zjednoczonej Prawicy. W oficjalnej retoryce politycznej używają maskujących argumentów, które mają wesprzeć ich sabotujące działania.
To teraz spójrzmy na kalendarz wyborczy, zakładający zrealizowanie założenia o wybraniu na prezydenta Andrzeja Dudę. Dla przejrzystości musimy przedstawić kolejność odwrotną.
Jeśli zaprzysiężenie ma mieć miejsce 6 sierpnia prezydent winien być wybrany najpóźniej 26 lipca. Dlaczego? Po ogłoszeniu ostatecznych wyników wyborów – liczenie, liczenie - przez PKW, mogą pojawić się protesty, podważające poprawność ich przebiegu. Czy uznać je za ważne czy nieważne, musi stwierdzić Sąd Najwyższy. To niewiele czasu do 5 sierpnia, biorąc pod uwagę ewentualną liczbę wniesionych zastrzeżeń, z czego nie omieszka skorzystać szeroko pojęta opozycja. Patrząc to, co się obecnie dzieje w Sądzie Najwyższym podczas wyborów 5 kandydatów na nowego prezesa SN, można się wahać w odpowiedzi, czy sędziów SN stać na pełną bezstronność?
Nie zakładajmy jednak najgorszego.
Dzień 26 lipca musi być zarezerwowany na dogrywkę, gdyby sprawa nie została rozstrzygnięta w pierwszym terminie. A to znaczy, że głosowanie w pierwszej turze musi się odbyć ostatecznie nie później 12 lipca.
Wcześniej kampania wyborcza i przygotowania do tego dnia. Cała ogromna logistyka. Kiedy ma ruszyć. Po ogłoszeniu terminu wyborów przez marszałek Sejmu Elżbietę Witek? A może dopiero po podpisaniu znowelizowanej ustawy o mieszanym głosowaniu przez prezydenta?
Projekt nowelizacji znalazł się Senacie dziś – 13 maja. Zakładając, że odleży swoje 30 dni w senackiej „zamrażarce”, znajdzie się z powrotem w Sejmie w piątek 11 czerwca (Dzień po ważnym dla Polski święcie – Boże Ciało) a przed sobotą i niedzielą, czyli w czerwcowy klasyczny długi weekend.
Zaraz, zaraz. Ile to mamy do wyborów? Równy miesiąc. To jest pesymistyczny kalendarz, zakładający złą wolę Senatu. A może Senat upora się z ustawą w dwa tygodnie? To byłoby poważne zyskanie czasu. Tylko, czy można wierzyć w takie tempo marszałka Grodzkiego?
Ze względu na próbę nieustannego podważania wyborów także przez zagraniczne centra – inspirowane przez nasza opozycję krajową, ale też jej przedstawicieli brukselskich – o wiele bezpieczniejszym terminem pierwszej tury wyborów, byłaby ostatnia niedziela czerwca.
Niezależnie od wstępnego zarysu kalendarza, „druga Polska” będzie cały czas publicznie sabotowała te wybory, na wszelkie sposoby. Podważała tryb przyjęcia ustawy za pierwszym podejściem w Sejmie i drugim – po powrocie z Senatu. Kwestionowała jej przepisy o nierównym starcie i w związku z tym nierównych szansach – na przykład w przypadku podmiany Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na innego kandydata Platformy Obywatelskiej.
Nam, szarym wyborcom nie pozostanie nic innego, jak tylko obserwować upływający czas. Odrywać kartki z kalendarza, zamienionego w zegar dziejów Polski na początku drugiej dekady XXI wieku.
I czekać na rezultat –jaka będzie Polska. Czy może lepiej, jak powiedział śp. Jan Olszewski w swoim ostatnim wystąpieniu sejmowym: - Czyja będzie Polska?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/500236-dokad-zaprowadza-nas-i-polske-wyborcze-kartki-z-kalendarza