- Pani sędzio, proszę Panią o spokój. Nie udzieliłem Pani głosu – kilkakrotnie próbował Kamil Zaradkiewicz przerwać wystąpienie jednej z uczestniczek podczas Ogólnego Zgromadzenia sędziów Sądu Najwyższego. To już trzeci dzień spotkania tego gremium, którego zadaniem jest wyłonienie pięciu kandydatów do zajęcia stanowiska I prezesa SN.
Dzielna ta kobieta, nie przejmowała się apelami prowadzącego obrady Kamila Zaradkiewicza. Stanąwszy na środku Sali, przekrzykując wezwania o ciszę przystąpiła do wskazania punktu regulaminu, który wedle niej podeptał Kamil Zaradkiewicz, dokonując sam policzenia głosów, jakie padły na wysuniętych przez sędziów kandydatów do komisji skrutacyjnej.
Zdziwiłem się nieco, że pozornie słabą kobitę stać na tak gwałtowny atak. Tym bardziej, iż potępiająca prowadzącego obrady pani sędzia doskonale wiedziała, że Kamil Zaradkiewicz zdecydował się na taki krok, aby zapobiec dalszej blokadzie, uniemożliwiającej praktycznie w przewidywalnym czasie osiągnięcie celu. Obstrukcja ta, przypominająca działanie opozycji podczas prac parlamentarnych, zarówno na komisjach jak i czasie obrad plenarnych, polega na zadawaniu setek pytań, zgłaszaniu tyleż samo wątpliwości oraz wniosków formalnych i poprawek. W tym przypadku dodatkowo, część sędziów - nazwijmy ich „bojownikami, nad którymi wisi czerwona flaga, symbolizująca niezłomną postawę i chęć walki” – domagała się utworzenia nowego regulaminu wyboru kandydatów na stanowisko szefa SN.
Znana twarz
Słuchałem z zainteresowaniem owej pani sędzi, kiedy nagle zorientowałem się, że jej twarz doskonale pamiętam z innego wystąpienia. Była to sędzia, znana mi ze słynnego posiedzenia SN 23 stycznia 2020 (bez dwóch Izb wykluczonych z tamtych obrad przez Małgorzatę Gersdorf, powołanych już po reformie sądownictwa). Na tym posiedzeniu SN podjął uchwałę zmierzająca do sparaliżowania polskiego wymiaru sprawiedliwości. Otóż podczas transmisji telewizyjnej, przekazującej rezultat tamtego posiedzenia, ta sama sędzia, która dziś reprezentowała część „zasłużonych” sędziów SN, zwaną też grupą „starych”, mianowanych w czasach rządów III RP, wówczas odczytywała treść tamtej uchwały, z przygotowanego przez nią protokółu.
W tamtym styczniowym wystąpieniu było coś uderzającego, a jednocześnie wstydliwie żenującego. Ten spektakl trwał kilkadziesiąt minut. Owa pani, Marta Romańska, będąca wówczas sędzią sprawozdawcą, odczytywała pierwszy konspekt uchwały. Siedziała za stołem prezydialnym obok Małgorzaty Gersdorf. Dziwny teatr polegał na tym, że zwykle po przeczytaniu kilku linijek tekstu, sędzia Romańska odrywała wzrok od kartki i patrzyła wnikliwie na oblicze Małgorzaty Gesrdorf, jakby chciała się upewnić, że wszystko idzie zgodnie z życzeniem I prezes. Za każdym razem, po pytającym spojrzeniu i niezmiennie spokojnej twarzy Małgorzaty Gersdorf, oznaczającej aprobatę, Marta Romańska oddychała z ulgą i wracała do referowania następnych punktów uchwały. Aż do kolejnej pauzy.
Jakże odmienną postawę zaprezentowała w reakcji na upomnienia i prośby Kamila Zaradkiewicza.
Czyżby tym razem także oczekiwała na pełną aprobatę swojej niedawnej szefowej, Małgorzaty Gersdorf?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/499922-jedna-sedzia-dwie-postawy