„Mądry Polak po szkodzie”, brzmi nasze, spolonizowane porzekadło. Po niemiecku ma ono znaczenie ponadnarodowe, uniwersalne: „Durch Schaden wird man klug”, czyli „przez szkodę staje się mądrzejszym”. Bo głupota niby nie jest cechą narodową. Dlaczego niby? O to należałoby spytać tych mądrzejszych w znaczeniu ponadnarodowym, Niemców właśnie…
„Szkoda uczy lecz nie tuczy”
Przysłowie o polskiej mądrości nabytej rzekomo po szkodzie można też rozumieć wielorako. Może na przykład świadczyć o naszym wyjątkowym samokrytycyzmie. Byłby to jednak błąd w założeniu, bowiem u podstaw leżałoby przeświadczenie, że my, Polacy, jesteśmy jakimś szczególnym społeczeństwem. A nim nie jesteśmy i jeśli czymś się wyróżniamy to jedynie uprawianiem szczególnego, zbiorowego mobbingu wobec samych siebie. Wracając do Niemców, z którymi przyszło nam sąsiadować na wieki, wieków amen - pełna wersja ich odpowiednika tego porzekadła traktuje: „Durch Schaden wird man klug, aber nicht reich”, czyli w luźnym tłumaczeniu: „szkoda uczy lecz nie tuczy”.
Zatem spróbujmy ustalić, czego się Niemcy nauczyli i na czym się bogacą. Bóg zesłał swego czasu na nich NRD (dla młodych: powojenną, komunistyczną tzw. Niemiecką Republikę Demokratyczną), państwo perfekcyjnie funkcjonującej bezpieki pod nazwą Stasi, z widać jednak uznał, że starczy już Niemcom, i to z obu stron Łaby, tej pokuty za zbrodniczą wojnę i pozwolił, z wydatną pomocą nas, Polaków, rozebrać im mur. Warto pamiętać o tej lekcji. Dzięki byłemu państwu robotników i chłopów, gdzie wszystko należało do wszystkich, czyli nikt nie miał nic, prócz sierpa na szyi, młota na głowie i gwiazd w oczach, więc dzięki tej dawnej sowieckiej kolonii można doskonale uzmysłowić sobie ponadnarodowość „cech narodowych”. Dość posłużyć się eksponatem plastikowego cuchniaka pod nazwą „Trabant” - pojazdu czterokołowego, który mógłby być synonimem „polnische”, pardon, „deutsche (ostdeutsche?) Wirtschaft”. Można też sięgnąć po przykład już ze zjednoczonych Niemiec, jakim jest wciąż nieukończona, realizowana z dziesięcioletnim opóźnieniem w cieniu skandali, afer, za bodaj już prawie osiem miliardów euro, budowa lotniska w Berlinie… Nie mam zamiaru mnożyć przykładów z cyklu: a u was Żydów biją. Odwrotnie, proponuję nam, Polakom, brać przykład z Niemców. Nikt tak nie potrafi zadbać o własny wizerunek i własne interesy jak oni, do czego mogliby sobie rościć prawa autorskie…
Wzór demokracji
Jeśli spytać przeciętnego Schmidta, jaki kraj jest wzorem demokracji, od którego wszyscy powinni się jej uczyć, respons będzie tylko jeden: Bundesrepublik Deutschland. Nic to, że gdy w Polsce uchwalona została Konstytucja 3 maja Niemcy nie istniały, Niemcy toczyli z sobą wojny, dokonywali podbojów, że są jednym z najmłodszych państw w Europie, zjednoczonym siłą przez pierwszego tzw. żelaznego kanclerza Bismarcka, że próba zaszczepienia im demokracji po pierwszej wojnie światowej w Republice Weimarskiej skończyła się fatalnie, bo wyborem Adolfa Hitlera, a obecna struktura państwa niemieckiego została narzucona siłą przez aliantów po drugiej wojnie światowej. Ale to Niemcy usiłują uczyć świat, w tym nas, Polaków, demokracji…
„Kto nie ma wiedzy, nie ma poglądów”, mawiał szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer – co prawda bez matury, ale mądrzejszy od niejednego „uczonego” z niemieckiej sceny politycznej. Otóż właśnie posłużenie się wiedzą pozwalałoby zrozumieć, że Polacy, brudni czy czyści, złodzieje czy uczciwi, biedni czy bogaci, głupi czy erudyci w niczym się nie różnią od swych sąsiadów. A jeśli już silić się na porównania, mogłyby one wypaść dla naszego kraju znacznie korzystniej. Mogę przypomnieć, bo akurat wiedzę mam „od środka”, że trzeba było specjalnej debaty Bundestagu, aby posłowie nie przychodzili na obrady w podkoszulkach z różnymi napisami i w tenisówkach, by nie stawali przy mównicy w stanie upojenia alkoholowego, ba, jak np. ograniczono nam, dziennikarzom, dostęp do całego skrzydła w gmachu parlamentu, po tym, gdy dziennikarze ustalili, że dziwny, biały proszek w poselskich toaletach to kokaina wybornego sortu… Mam przypomnieć np. o niemieckim prawie, które jeszcze w latach 90. umożliwiało ich firmom odciąganie od podatku łapówek płaconych poza granicami, albo o wielkich skandalach w przemyśle spożywczym czy motoryzacyjnym, o fałszowaniu danych, o przekupywaniu związkowców przez szefostwa koncernów zorganizowanymi wyjazdami z wynajmowanymi prostytutkami…? Albo o wylewaniu mleka przez rolników na ulice, rozsypywaniu płodów rolnych, czy paleniu tzw. kóz i wbijaniu krzyży przed Urzędem Kanclerskim przez górników? Czy o próbach samobójczych na schodach parlamentu, a może o policyjnych interwencjach i bijatykach z ofiarami śmiertelnymi na marginesie antyatomowych protestów i transportów tzw. pojemników castora z promieniującymi odpadami? A może rozpędzanie studenckich protestów przeciw cięciom w uczelnianych funduszach? Czy obrzucaniu jajami prezydentów, kanclerzy i ministrów, że o podpaleniach i licznych ofiarach nienawiści rasowej, ksenofobii, w tym konieczności ochraniania wszelkich obiektów i działaczy Gminy Żydowskiej nie wspomnę…
Nie mam zamiaru wyliczać wszystkich tych i innych przejawów poszanowania dla demokracji w Niemczech, bo i miejsca za mało, i nie to jest moim celem. Czy można wszystkie te fakty, bo przecież ich nie zmyśliłem, sprowadzić do wspólnego mianownika: „typisch deutsch”? Z pewnością nie, sam bym zaprotestował. Jednak przeciw jednemu uogólnieniu, znanemu w świecie niemal pod każdą szerokością geograficzną, protestował nie będę: cecha ta nazywana jest przez samych Niemców, jako „Besserwisserei”, czyli przemądrzałość, niekiedy wręcz skrajanie bezczelna arogancja. Nikt się z tą cechą nie rodzi, w przypadku Niemiec jest kształtowana na polityczny, własny użytek, i jest to działanie świadome. Skoro więc potępiam naszych zachodnich sąsiadów za zadęcie i pyszałkowatość, dlaczego radzę brać z nich przykład? Dlatego, że nie chodzi tylko o troskę o konterfekt, jest to bowiem jeden z najbardziej skutecznych instrumentów dla osiągnięcia konkretnych celów.
Niemcy a Polska
„Covididioten sind unter uns” / „Koronawirusowi idioci są wśród nas”, pisze komentator „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”): „Ci samozwańczy obrońcy wolności i demokracji, wychodzą na ulice, stawiają opór rzekomej korona-dyktaturze. Jednak po prawdzie są kimś zupełnie innym”, zagaja Michael Hanfeld w tekście przepojonym dezaprobatą jak ktoś śmie występować przeciw „pochodzącym z wyboru reprezentantom ludu”; działania tych „rzekomych przyjaciół demokracji” są w gruncie rzeczy „zdradzieckie”, bo nie leżą w interesie państwa. Co innego w Polsce, działania naszych, że powtórzę, rzekomych obrońców demokracji, którzy walczą z pochodzącymi z wyboru reprezentantami ludu polskiego o odzyskanie utraconej władzy - te akurat leżą w interesie… Niemiec, przepraszam, Polski oczywiście…, no bo ten rząd PiS, wiadomo… Korespondencyjne wybory w Bawarii - to kultura, pokaz sprawnej organizacji i zaufania do Deutsche Post. Wybory korespondencyjne w Polsce - toż to czyste szaleństwo konserwatywnych narodowców z PiS…
Inny autor „FAZ”, warszawski korespondent Gerhard Gnauck pisze długi panegiryk i przedstawia: „Jarosław Gowin, człowiek do podręczników historii”; że już sobie były wicepremier na to zasłużył, albowiem przeciwstawił się wszechwładnemu szefowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu i uratował nasz kraj przed najcięższym kryzysem od czasu upadku komunizmu. W oczach Gnaucka jest to bohater narodowy, który włożył kij w rządowe szprychy i gdyby nie on, doszłoby do katastrofy, do masowych zarażeń koronawirusem, no i ta kulejąca poczta, te protesty… - ale Gowin miał odwagę z grupą posłów, no i Kaczyński musiał w ostatniej chwili ustąpić.
Kilka dni wcześniej ten sam korespondent Gnauck naświetlał w „FAZ”, że „zdecydowana większość obywateli była przeciwna jakiejkolwiek formie wyborów podczas pandemii”, co opatrzył cytatami polityków jak drugiego w sondażach Szymona Hołowni: „Duda, >>marionetka Kaczyńskiego”…, trzeciego w rankingu Kosiniaka-Kamysza: rządzący „powinni przeprosić społeczeństwo za chaos prowadzący państwo do organizatorskiej ruiny” itd. Jeszcze wcześniej ten sam korespondent „FAZ” pisał w tekście pt. „Głosowanie za wszelką cenę”, jak partia rządząca chce „bez podstaw prawnych” przeprowadzić wybory i szukał odpowiedzi na postawione samemu sobie pytanie: „czy opozycja jest w stanie ten zamiar zastopować?”.
Symptomatyczne, że w komentarzach niemieckich mediów prezydent Bronisław Komorowski nie był marionetką partii, z której się wywodził, ale jeszcze ciekawsze, że nigdy nie byli marionetkami CDU/CSU czy SPD typowani przez te partie politycy, którzy obejmowali funkcje prezydentów Niemiec… A byłoby o czym pisać. Mniejsza z tym. Na przychylność lub choćby kurtuazyjną uprzejmość wobec sprawujących władzę w naszym kraju - że przypomnę prezentowanie prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z kartoflem zamiast głowy - nie liczę. A nawet, biorąc pod uwagę zdanie z „Fausta” Goethego: „W niemieckim się kłamie, gdy jest się uprzejmym” („Im Deutschen lügt man, wenn man höflich ist”, nie oczekuję. W wykoślawianiu i kreowaniu rzeczywistości na swój użytek Niemcy są niedościgłymi mistrzami i nie ma dla nich żadnych barier. Nawet w takich kwestiach, jak antysemityzm i zagłada Żydów na skalę przemysłową, za co współsprawstwem usiłują raz po raz obarczyć inne narody, w tym nas, Polaków - że też nie zadrżała ręka żurnalistom niemieckich mediów w stosowaniu określeń: „polskie obozy śmierci”, że też nie uwiązł im w gardle język w zakłamanym tłumaczeniu, że chodziło o położenie geograficzne…
Rzecz dotyczy nie tylko historii: wolne media w Polsce to te, które należą do… niemieckich koncernów. I niech ktoś spróbuje je im odebrać… Ale gdy „Berliner Zeitung” miał przejść w „obce ręce”, zaprotestowali wszyscy, od pracowników wydawnictwa, przez stowarzyszenia dziennikarskie, po polityków najwyższego szczebla. Były szef tej gazety Uwe Vorkoetter wystosował na jej łamach kuriozalny, dramatyczny apel, że nie można dopuścić do kupna tej gazety przez kogoś z zagranicy, bo „niemiecki rynek prasowy jest mu obcy” i nikt nie będzie kształtował społecznej opinii wedle własnego widzi mi się. Zakup został storpedowany.
Media to potęga. W mediach można obywatelom wyjaśnić, jak np. w tytule „Der Tagesspiegel”: „Co różni Niemcy od ignorancji UE przez Polskę i Węgry?”, z podtytułem: „Orzeczenie z Karlsruhe (niemieckiego trybunału – dopisek mój) stawia prawo narodowe ponad europejskim. Dlaczego nie oznacza to końca euro i Europy”. A w tekście: „Jeśli dwóch robi to samo, to nie jest automatycznie to samo”, ponieważ, „Niemcy są z reguły proeuropejscy i szukają równowagi, zaś Polska i Węgry są eurosceptyczne i szukają konfliktu”, napisał Christoph von Marschall, należący do kierownictwa redakcji. Daruję sobie streszczanie tych wywodów, które można sprowadzić do zdania: jeśli Niemcy sprzeciwiają się Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości, to… dla jego dobra i dla dobra Europy, a Polska i Węgry jej szkodzą, bo nie chcą akceptować unijnego prawa… - sam Goebbels by tego nie wymyślił. I dalej, cytuję: „Niemcy mają sądownictwo niezależne od rządu”. Koń by się uśmiał, w Niemczech sędziowie są typowani i mianowani przez polityków Bundestagu, ministrów krajów związkowych i federalnego ministra sprawiedliwości, o czym komentator Marschall wie doskonale. Gdy prawniczka Anne Sanders została zapytana w rozmowie z Deutsche Welle, na czym polega różnica w reformie polskiego sądownictwa (która de facto jest bardziej demokratyczna niż w RFN), ta uzasadniła, cytuje wiernie:
System obowiązujący w Niemczech obowiązuje dłużej (…), ponadto w Niemczech jest coś takiego co można nazwać kulturą niezależności.
Na tym nie koniec. Komentator „Der Tagesspiegel” ustosunkowuje się też do argumentu o wpływie niemieckich partii na wybór sędziów Federalnego Trybunału Konstytucyjnego: to prawda, przyznaje, partie w Niemczech ten wpływ mają, ale… „szukają konsensusu z opozycją”, natomiast w Polsce rządzący PiS „ma mentalność „Winner takes all” / „Zwycięzca bierze wszystko”… Że brednie? Jak mu nie wierzyć, skoro przedstawianie polemicznych opinii jest w niemieckich mediach niemożliwe, no a już pochwała PiS – wykluczona. Poniekąd rozumiem Niemców: po co Polsce gazowa rura na dnie Bałtyku skoro jest już ta rozbudowywana z rosyjskiego Wyborga do Gryfii (Greifswaldu), po co Centralny Port Komunikacyjny między Warszawą i Łodzią, skoro budowa lotnisko w Berlinie się skończy może nawet pod koniec tego roku…
Jednym zdaniem: głupi Polak, mądry Niemiec. Nie, nie jestem germanofobem. Przeciwnie, stawiam Niemców nam, Polakom, za wzór i, niech powtórzę raz jeszcze: uczmy się od Niemców, od tych najlepszych…, tej ich mądrości…
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/499823-glupi-polak-madry-niemiec-czyli-uczmy-sie-od-najlepszych
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.