Od momentu zawarcia umowy między liderami PiS i Porozumienia politycy i urzędnicy wokół nich ruszyli do przygotowania odpowiednich korekt w prawie, by głosowanie (spodziewane na okres wakacyjny) w maksymalny sposób niwelowało wątpliwości prawne i techniczne. O tym, że do rozwiązania pozostał szereg spraw nikogo rozsądnego specjalnie nie trzeba przekonywać - kwestia organizatora wyborów (na powrót PKW), współpracy z samorządowcami, skutecznego dostarczenia pakietów wyborczych (jeśli wybory miałyby być korespondencyjne lub choćby hybrydowe, mieszane), znaki zapytania przy tym, jak szybko policzyć wyniki (lokalne komisje wyborcze), do tego wreszcie szereg mniejszych spraw. Po szczegóły odsyłam do moich tekstów poniżej. A przecież doszły jeszcze pytania o status dotychczasowych kandydatów w wyborach i ewentualny tryb rejestracji nowych (a może i tych samych). Wątpliwości i szczegółów do wyjaśnienia jest mnóstwo i choć przynajmniej dano sobie trochę czasu, to jednak nie na tyle dużo, by organizować dziś akademickie rozważania na długie tygodnie.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Zespoły pod kierownictwem ministra Michała Dworczyka (ze strony PiS) i wicepremier Jadwigi Emilewicz (Porozumienie) zaczęły pracę, analizując możliwe scenariusze i otwarte furtki. Ale gdy jedni rozmawiali o procedurach, legalności dostępnych rozwiązań i próbach prawnego wyjścia z impasu, do gry wrócił na poważnie termin 23 maja. Wbrew umowie Kaczyński-Gowin, na przekór deklaracjom najważniejszych osób w państwie. Nie było chyba redakcji, która nie zaczęła przekazywać informacji, plotek, sugestii w tej sprawie - ta o wieczornym orędziu marszałek Elżbiety Witek była w zasadzie pewna.
Skąd pojawił się taki zwrot akcji? Odpowiedzi trzeba poszukać na dwóch polach. Pierwsze to boisko prawne - po wypowiedziach sędzi Joanny Lemańskiej (kierującej Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych) i Marka Safjana (sędzia TSUE) zaczęto mnożyć wątpliwości. Politycy związani ze Zbigniewem Ziobrą zwrócili uwagę na jeszcze gorszy scenariusz, w którym przyszłe wybory mogłyby zostać podważone. Pojawiły się napięcia, niepewność - na stół wrócił termin 23 maja jako brany pod uwagę, a w pewnym momencie jako najpoważniejszy.
Ale jest jeszcze inne pole, równie istotne, a być może nawet ważniejsze przy analizie całego zamieszania.
Tu od początku nie chodzi wyłącznie o wybory i ich termin czy sposób przeprowadzenia. Większość graczy chce wykorzystać przesilenie polityczne do korekt natury politycznej, strategicznej
— mówi mi osoba biorąca udział w negocjacjach.
CZYTAJ TAKŻE: Rok 2020 może domknąć pewien etap w polityce. Polska centroprawica na rozstaju dróg
To argument, który pojawiał się zresztą w wielu rozmowach w ostatnich tygodniach. Swoje rozgrywał Jarosław Gowin, który wyczuł szansę na wzmocnienie kierowanej przez siebie partii, a przy tym własnej pozycji. Zrobił to zresztą skutecznie, bo niezależnie od tego, czy ktoś ma tak dużą wiarę w zdolności polityków i szefów takich instytucji jak Poczta Polska, że wierzył w przeprowadzenie głosowania korespondencyjnego w maju, czy tej wiary nie posiada, to do głosowania wiosną nie dojdzie. Były wicepremier stara się pokazać jako jeden z ostatnich polityków, którzy mieli na uwadze olbrzymie turbulencje polityczne, jakie miały nadejść po przeprowadzeniu głosowania przygotowywanego na szybko, w wielu miejscach po prostu na kolanie. Jakkolwiek nie oceniać jego intencji, pokazał polityczną sprawczość, a jego upór tym razem nie zakończył się fiaskiem, ale konkretnymi korektami i ustępstwami w zakresie decyzji politycznych.
Ale stan permanentnych turbulencji to cecha stała prowadzonej w ostatnich tygodniach polityki przez obóz Zjednoczonej Prawicy. Tym bardziej, że nie tylko Gowin zrozumiał, że kryzys polityczny wokół wyborów otworzył szansę na nowe rozdanie. Ludzie premiera Mateusza Morawieckiego nie kryli irytacji, przekonując, że próba wywołania politycznego trzęsienia ziemi (to de facto oznaczałaby nagły zwrot akcji i decyzja o 23 maja) byłaby prostą drogą do rządu mniejszościowego, a koniec końców do powołania rządu z innym premierem. W zalewie plotek padały nawet nazwiska: i polityków, i szefów spółek.
Nie mówiąc o tym, że nagły zwrot akcji - w i to sobotę wieczorem - oznaczałby pozbawienie wiarygodności Jarosława Kaczyńskiego, którego podpis na umowie okazałby się niewiele warty. Inni szatani byli tam czynni
— przekonywał mnie współpracownik szefa rządu.
Na przeciąganie liny natury politycznej i ambicjonalnej nałożyła się jeszcze jedna debata: o odpowiedzialność za druk kart wyborczych i tym, co z nimi zrobić, jeśli okazałyby się nieprzydatne przy wyborach w czerwcu i lipcu (nowi lub inni kandydaci, brak zgody i „glejtu” ze strony PKW, etc.). Gdyby tego było mało, sędzia Trybunału Konstytucyjnego (!) ogłaszała na Twitterze, jak wysoka jest temperatura wśród rządzących polityków. Wrotki odpięto, nikt nie kontrolował ani przekazu, ani nawet elementarnych reguł.
Na Nowogrodzkiej - jak wynika zresztą także ze zdjęć publikowanych dziś w tabloidach - pojawili się i wspomniana wcześniej Emilewicz, i Jarosław Gowin, i Zbigniew Ziobro, i nawet Jacek Kurski. Do tego oczywiście całe kierownictwo PiS. I sami uczestnicy, i ich stronnicy obarczali całą odpowiedzialność za kryzys pozostałe frakcje w obozie Zjednoczonej Prawicy. Zaufanie zostało nadwątlone do absolutnego minimum, by cały projekt mógł mieć rację bytu.
Z czasem po argumentach i Mateusza Morawieckiego, i Jadwigi Emilewicz, decyzja w sprawie 23 maja została zamrożona, a później - po kolejnych kilku godzinach debaty - po prostu wrócono do umowy Kaczyński-Gowin. Tym razem rozeszło się po kościach, choć sugestia Gowina - z dzisiejszego „Dziennika Gazety Prawnej” - o tym, że sobota pokazała, że serial „House of Cards” to nudy w porównaniu z polską polityką, mówi wiele.
W tak nerwowym otoczeniu i z tak dużym napięciem wkraczamy w kluczowy etap - z perspektywy organizacji wyborów - czyli podjęcia sensownych decyzji o trybie, sposobie i dacie przeprowadzenia głosowania. Niezależnie od tego, czy skończy się to na wyborach mieszanych przy zaostrzonych rygorach bezpieczeństwa (stan na poniedziałek rano jest taki, że jest to najbardziej prawdopodobna opcja) czy jednak wyłącznie korespondencyjnych, w sierpniu, najdalej we wrześniu całe polityczne domino w obozie Zjednoczonej Prawicy trzeba będzie poukładać na nowo. Na horyzoncie nie tylko nowa umowa koalicyjna, ale i inny układ polityczny, zapewne również z korektą personalną. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść. Polityczny ping-pong, okraszony regularnie wracającym stanem niemałych turbulencji, będzie stałym elementem naszego krajobrazu - z jakąś formą kampanii w tle.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/499659-polityczny-ping-pong-i-stan-permanentnych-turbulencji