Pamiętam taką „setkę” z Dziennika Telewizyjnego, bodajże był to rok 1980, kiedy starsza kobieta na polu ziemniaków krzyczała do kamery „Mamy takie same żołądki! Dlaczego jakiś profesór ma mieć więcej niż ja?”.
Minęło kilkadziesiąt lat, mamy wolny rynek i gospodarkę pozbawioną przymiotnika „socjalistyczna” oraz rząd, który już nie wyznaje liberalnej koncepcji samoregulacji gospodarki, czyli tak zwanej „niewidzialnej ręki”, która działa na rynku. Kryzys gospodarczy związany z pandemią udowodnił, że w takich sytuacjach rola państwa w ratowaniu gospodarki i działających na rynku przedsiębiorców jest nie do zastąpienia.
Jednak gdzieś głęboko utkwiło w niektórych to przekonanie, że wszystkim należy się po równo, bez względu na to, kim są, jaki jest ich wkład w narodową wspólnotę, a przede wszystkim w pomnażanie dochodu narodowego, bo przecież od jego wielkości zależy to, jak będzie wyglądała redystrybucja środków i zaspokajane potrzeb tych, którym wiedzie się gorzej.
Na odkurzeniu tego zapomnianego już konfliktu „proletariat – kapitaliści” usiłuje się dzisiaj tworzyć nowe podziały. Bo ostatni „strajk przedsiębiorców” to nie protest setek tysięcy właścicieli firm, którzy pozostawieni zostali sami sobie w konfrontacji z kryzysem i załamaniem rynku. To zwykła zadyma, zorganizowana przez jednoprocentowego kandydata na prezydenta, przy wsparciu niedobitków z KOD-u, firmowana twarzami stałych uczestników wszystkich ulicznych protestów antyrządowych, takich jak Andrzej Szczurek czy słynna babcia Leokadia. Być może ich „przedsiębiorstwa” to jednoosobowa działalność gospodarcza pod nazwą „Uliczne protesty i zadymy – firma usługowa” i czas, w którym, z racji wiadomych okoliczności, trudno jest się wynająć do protestów, w efekcie doprowadził ich na skraj bankructwa. Rzeczywiście, zostali przez rząd pozostawieniu sami sobie. Ale poważnie mówiąc – jeżeli nawet w tym niewielkim zgromadzeniu znalazł się jakiś prawdziwy przedsiębiorca, który rzeczywiście z różnych powodów nie może czy też nie potrafi skorzystać z pomocy, którą państwo oferuje, należy mu tylko współczuć. Jak napisał jeden z internautów: „Tylko że nie wyobrażam sobie, by najbardziej zdesperowany przedsiębiorca kopał policjantkę w brzuch i rzucał petardy w kierunku innych funkcjonariuszy, jak to miało miejsce w Warszawie”.
Nadzieje opozycji, iż rząd „wyłoży się” na walce z pandemią zastąpiło przekonanie, że jeśli da się wmówić opinii publicznej, iż rząd sobie z kryzysem gospodarczym nie radzi, nie pomaga przedsiębiorstwom, a środki przeznaczone na utrzymanie miejsc pracy i przetrwanie wielu polskich firm nic nie znaczą, zastąpiło kolejne złudne przekonanie o powrocie, dzięki temu, do władzy.
Z jednej strony zatem mamy „protest przedsiębiorców”, który daje opozycji pretekst do ataku na rząd, a z drugiej – hejtowanie w mediach społecznościowych przedsiębiorców, ponieważ niektórzy z uczestników tego niby-protestu zjechali do Warszawy „wypasionymi” limuzynami.
I znowu powrót do przeszłości, czyli początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to niektóry „byznesmeni” handlujący z łóżek na ulicach i niektórzy cinkciarze otwierali oficjalne firmy i z mozołem wchodzili do grona tych, którzy z „prywaciarzy” stawali się biznesmenami. Synonimem zamożności w tamtych czasach (już wtedy wyśmiewanym) była „fura, skóra i komóra”, czyli wysokiej klasy auto, koniecznie ze skórzaną tapicerką i telefon komórkowy, który wówczas był atrybutem wyjątkowego luksusu i zamożności. O białych skarpetkach nawet nie wspomnę…Sporo wiemy, jak wtedy powstawały zalążki nowych fortun, ale nie o to chodzi. W dzisiejszej Polsce działają przede wszystkim przedsiębiorcy, którzy w większości zbudowali swoje firmy dzięki ciężkiej, wieloletniej pracy, dający zatrudnieniem setkom tysięcy ludzi i to oni w głównej mierze tworzą fundamenty, na których buduje się zamożność państwa i jego obywateli. Patologie występują zawsze, może już nie na taką skalę, jak karuzela VAT-owska, ale leasing auta nie jest czymś, za co trzeba właściciela firmy odsądzać od czci i wiary i oskarżać, że żyje ponad stan, podczas gdy nie ma na wypłatę dla ludzi (choć nie ma na to żadnego potwierdzenia!), bo przeważnie jest tak, jak napisała jedna z internautek: „Nie ma takiej możliwości, żeby przedsiębiorca leasingujący komfortowy samochód PO 2 MIESIĄCACH był tak zdesperowany, że wychodzi na ulice. Gdzie na pracownika dostaje 12 000 subwencji i zwolnienie z ZUS na 3 miesiące oraz wszelkie odroczenia podatkowe”.
Na szczęście wielu z nas bezpośrednio doświadcza pomocy państwa, dzięki której obawa o zatrudnienie i byt w tych ciężkich czasach nie jest już aż tak paraliżująca. To tylko jeden z wpisów ( całkiem licznych), który znalazłam na Twitterze: „Dzięki dofinansowaniu z Tarczy Antykryzysowej w czerwcu nie będziemy musieli brać urlopów bezpłatnych! Prezes dostał dla nas hajs od rządu. Powoli zaczynamy produkować, ale zamówienia spadły, bo rynki pozamykane. Ważne że ponad 1400 etatów zostało uratowanych w Elblągu, damy radę!!!”.
Wszystko wskazuje jednak na to, że fakty i liczby mówiące o skali pomocy państwa dla firm i przedsiębiorców bardziej przemawiają do rozumu Polaków niż opowieści opozycji o nieudolności rządu i braku funduszy na ratowanie miejsc pracy i firm, ilustrowane obrazkami protestujących „przedsiębiorców”, z drugiej zaś strony - nie uda się raczej napuścić „proletariatu” na „kapitalistów”, co nie oznacza jednak, niestety, , iż nie znajdą się populistyczni „obrońcy ludu”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/499491-kolejna-proba-wywolania-ulicznej-zadymy