Andrzej Duda wygrałby każde wybory, jakie odbyłyby się w perspektywie pozwalającej na prognozowanie. To znaczy zarówno w maju, czerwcu, lipcu bądź ostatecznie – na początku sierpnia, czyli w terminach jako tako „normalnych”, bo przypadających przed upływem obecnej kadencji prezydenckiej. Ale także jesienią br., jeśli owa kadencja zostałaby wydłużona za sprawą jakichś decyzji politycznych albo zmian konstytucyjnych - pisze w tygodniku „Sieci” Jan M. Rokita.
Na dobrej pozycji
Na obecną pozycję przedwyborczą Andrzeja Dudy składają się trzy faktory. Najpierw stan politycznych spraw w Polsce sprzed zarazy i następującego w ślad za nią lockdownu. Już wówczas, czyli u początków obecnego roku, Duda był zdecydowanym faworytem wyborów, choć liczne sondaże na temat drugiej tury nie dawały mu zbyt wielkiej przewagi nad murowaną w tamtych warunkach konkurentką z Platformy. Za Dudą przemawiały jednak już wtedy niemal wszelkie okoliczności. Jego partia (czyli PiS) zachowywała bezwzględną dominację nad konkurencją, a jej przewaga nad Platformą we wszystkich badaniach znacząco przekraczała 10 pkt. Na rzecz Dudy przemawiał jego charakterystyczny styl publicznego działania, dobrze opisywany metaforą „polityka grzybiarza”, tzn. takiego, który bez obaw o upadek korony z głowy zwykł nisko schylać się po każdą nadgryzioną przez robaka opieńkę, a nie szukać w kampanijnym lesie samych borowików. Przed pięcioma laty ówczesny kandydat do prezydentury dał prawdziwy popis tej swojej „demokratycznej cnoty”, gdy do znudzenia wygłaszał patetyczne mowy do 30 gapiów, jacy gromadzili się wokół niego na małomiasteczkowych rynkach
— przypomina publicysta.
A co najważniejsze, sondażowa siła kandydatki PO w drugiej turze zakładała, że w toku kampanii wszyscy kandydaci opozycyjni będą traktować się nawzajem wedle reguły „kochajmy się”, w efekcie czego nastąpi pełna konsolidacja antypisowskich głosów w drugiej turze. Taki pogląd to jednak przesąd. Nigdy w demokratycznych wyborach nie dzieje się tak, aby przegrywający nie rzucali się sobie nawzajem do gardła, w związku z czym nigdy też nie następuje w drugiej turze realna konsolidacja głosów. Przykład pierwszy z brzegu. Biedroń o Kidawie-Błońskiej jeszcze na samym starcie kampanii: „Ten eksperyment z kandydatką Koalicji Obywatelskiej po prostu nie wyszedł”
— podkreśla.
Jan M. Rokita odnosi się również do sytuacji po wybuchu pandemii koronawirusa.
Kiedy nastała zaraza, wydawało się początkowo, że sam jej fakt wywoła zjawisko rosnącego utożsamiania się zagrożonych ludzi ze swoim państwem, a co za tym zazwyczaj idzie – efekt zwiększonej akceptacji dla władzy. Zarówno PiS, jak i Duda powinni byli stać się beneficjentem owego dobrze znanego i opisanego zjawiska społecznego, jakie zwykło towarzyszyć wojnom i katastrofom, gdy następuje rozchwianie zbiorowego poczucia bezpieczeństwa
— tłumaczy.
Komentator czyni jednak ciekawe zastrzeżenie.
Co bardzo ciekawe, tak się jednak tym razem w Polsce nie stało. I to mimo że – zwłaszcza w początkowych dniach wprowadzanego przez państwo lockdownu oraz ochronnej „tarczy” – prezydent dwoił się i troił, aby pokazać się jako ten, który dba o każdą grupę społeczną i pamięta szczególnie o tych, o których rząd zapomniał przez przeoczenie albo nawał pracy (np. gwałtowna interwencja w sprawie rolników). Całkiem możliwe, że w polskim, sztywno spolaryzowanym społeczeństwie nie ma po prostu zbyt wielkiego marginesu dla takich przesunięć poparcia. A zyskanie wyrazistej przewagi przez jedną stronę jest możliwe tylko wtedy, gdy następuje gwałtowne załamanie wiarogodności drugiej
— zauważa Rokita.
I jeśli uważnie śledzić sondaże, to widać z nich wyraźnie, iż lawinowy wzrost poparcia dla kandydatury Dudy nie nastąpił bynajmniej pod wpływem owej ostentacyjnej zapobiegliwości i troski prezydenta, ale dopiero chwilę później, gdy kandydatka Platformy ogłosiła zamiar bojkotu wyborów, oznajmiając, że w bojkotowanych przez siebie wyborach jednak weźmie udział. Co prawda purnonsens w demokratycznej polityce wcale niekoniecznie przynosi porażki swoim ojcom – w końcu łaska ludu nigdy nie była ani nie jest nagrodą za rozum i logikę. Jednak w tym wypadku miara została z pewnością przebrana. A to z tej racji, że absurd sytuacyjny, w jakim znalazła się jedyna realna konkurentka wyborcza Dudy, unaocznił kompletny brak zdecydowania nie tylko samej kandydatki, ale także głównej partii opozycyjnej
— dodaje.
Taki stan rzeczy trwa od tygodni i nie dokonał jego odmiany nawet mocny apel Tuska o bojkot wyborów, w którym były premier (nawiasem mówiąc, kompletnie bezzasadnie) posłużył się argumentacją ze sfery moralnej. Owo hamletyczne usposobienie kandydatki i jej partii trwało stanowczo za długo, aby nie zrujnować ducha walki wśród wyborców PO inie wywołać nieodwracalnej demobilizacji opozycyjnego elektoratu. I to dopiero ten trzeci faktor uczynił Dudę niekwestionowanym królem wszelkich sondaży prezydenckich. Aż w końcu dał mu dzisiejszą pozycję, której w przewidywalnej przyszłości raczej nikomu nie uda się podważyć
— podkreśla.
Pogubiona PO
Publicysta zwraca również uwagę na postawę opozycji.
W jakimś sensie można zrozumieć ową niezdolność Budki i Kidawy do podjęcia stanowczej decyzji. Pierwotny argument przeciw majowym wyborom miał mieć charakter sanitarny. Tyle tylko, że przedkładając ustawę o głosowaniu poprzez pocztę, PiS wytrąciło go opozycji z ręki. Co prawda opozycyjna propaganda nie porzuciła tego argumentu, przeobrażając tylko jego formę w groźbę „przysłania koronawirusa do domu”, ale wiadomo, że u milionów ludzi co najmniej raz w miesiącu przyjmujących w domu listonosza, także w trakcie zarazy, trudno na serio wytworzyć strach przed dostarczeniem bądź wysłaniem jeszcze jednej pocztowej przesyłki
— pisze Jan M. Rokita.
W kierownictwie Platformy coraz bardziej świadomym, że wynik kandydatki może spaść poniżej najczarniejszych oczekiwań, musiał się pojawić jakiś pomysł na częściowe choćby „usprawiedliwienie” post factum tak złego, a spodziewanego rezultatu. Tym usprawiedliwieniem mógłby być masowy strach przed aktem głosowania, radykalnie zaniżający frekwencję. Skoro idea wyborów poprzez pocztę musiała ów strach istotnie zmniejszyć, Platformie pozostawał już tylko bojkot. Tylko on bowiem w jakiejś przynajmniej mierze uwalniałby szefostwo partii od obowiązku tłumaczenia się dzień po wyborach z bardzo kiepskiego wyniku
— zauważa były polityk.
Ale z kolei idea bojkotu stwarzała od początku ryzyko, iż to PSL z Kosiniakiem-Kamyszem albo Lewica z Biedroniem mogą z impetem wkroczyć na scenę, spychając trwale Platformę na margines polityki. To właśnie ta kwadratura koła sprawiła, że tak długo przywództwo PO nie było w stanie powiedzieć, co naprawdę chce zrobić. Partia zapowiadała bojkot, a gdy przychodziły sygnały, że inni się doń mogą nie zastosować, natychmiast równała szereg i na powrót ruszała do wyborczego boju. Ów zabójczy w polityce brak zdolności do podjęcia realnego ryzyka wepchnął Platformę i jej kandydatkę w obecną dziwną i mocno ryzykowną na przyszłość sytuację
— tłumaczy Rokita.
Więcej w najnowszym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 4 maja br., także w formie e-wydania – polecamy tę formę lektury, wystarczy kliknąć: http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/499458-rokita-dla-sieci-andrzej-duda-wygralby-kazde-wybory