Zacznijmy od tego, że tego rodzaju debaty - jak ta, którą mogliśmy obejrzeć na antenie Telewizji Polskiej - mają z kampanii na kampanię coraz mniejsze znaczenie, warto zaznaczyć, że format takiej rozmowy uniemożliwia merytoryczną dyskusję. To raczej konkurs na oratorskie popisy (czasem wręcz recytatorskie), zaistnienie jakimś bon motem, przebicie się z niekonwencjalną myślą czy poglądem. I dlatego z góry taka debata, ten swoisty polityczny 1 z 10 był skazany na niepowodzenie. Nie widzieliśmy żadnego błysku, a momentów, które zostałyby w pamięci wyborców na dłużej niż kwadrans było jak na lekarstwo.
Mając z tyłu głowy taką, a nie inną tezę wyjściową, skupmy się jednak na poszczególnych kandydatach.
Prezydent Andrzej Duda był poprawny. Widać i słychać było, że jego odpowiedzi były dobrze przygotowane, konkretne, odpowiednie do formatu prezydenckiego. Urzędujący prezydent uniknął radykalizmów, które mogłyby zrazić wyborców, a opowieści, jakie snuł były poważne i merytoryczne. Trzeba też pamiętać o tym, że tego rodzaju debaty to zawsze w dużej mierze rywalizacja wszyscy przeciw jednemu. W wypowiedziach Andrzeja Dudy zabrakło jednak czegoś więcej, co pozwoliłoby naszkicować szerszy plan i pomysł na drugą kadencję swojej prezydentury, porwać za sobą tych wyborców, których dziś przy nim nie ma. Prezydentowi Dudzie udało się jednak uniknąć najgorszego: zostać sprowadzonym do młócki konkretnych kandydatów. Pstryczek Andrzeja Dudy wobec Władysława Kosiniaka-Kamysza pokazał jednak, z której strony sztabowcy prezydenta obawiają się największych niepokojów i perturbacji.
Trzeba przyznać, że nieźle wypadł Szymon Hołownia. Widać było, że swoje zrobiło doświadczenie telewizyjne, jakie posiada były prezenter TVN. Był sprawny, rzeczowy, z obyciem medialnym w takich krótkich formatach. Hołownia próbował też - chyba jednak mało skutecznie - zainstalować widzom zbitkę o Andrzeju Dudzie jako „byłym prezydencie” czy „kandydacie Andrzeju Dudzie”, szkoda było na to czasu. Zaskakująco precyzyjnie - biorąc pod uwagę jego dotychczasową, kiepską kampanię - kreślił jednak te horyzonty polityczne, które przysługują głowie państwa. Moim zdaniem mógł w oczach części widzów skutecznie zerwać z wizerunkiem pewnego medialnego fircyka, ale droga do walki o pozycję nr 2 i ewentualną drugą turę będzie przed nim długa. Tym bardziej, że szarpać i walczyć próbował Władysław Kosiniak-Kamysz, chyba jednak wychodząc poza swój format polityczny. Często nie zwracał uwagi na zadawane pytania, w każdym pytaniu szukał zwarcia z prezydentem Dudą - czego symbolem miał być pokazany długopis. Było to jednak, w moim przekonaniu, mało czytelne. Myślę jednak, że kandydat PSL-Koalicji Polskiej może zaliczyć debatę na plus, zwłaszcza biorąc pod uwagę wyborców, do których mówił. Kosiniak-Kamysz wypadł dużo lepiej niż jego główna rywalka - Małgorzata Kidawa-Błońska. Tak Hołownia, jak i prezes PSL spełnili swoje główne zadanie: uwiarygodnić się w oczach wyborców opozycyjnych, przedstawili się jako interesująca alternatywa dla kandydatki KO. Ostra krytyka (ze strony Hołowni) pomysłu na bojkot wyborów tylko to potwierdziła.
Robert Biedroń mówiący o problemach ludzi pracy czy o tragicznie zmarłej Jolancie Brzeskiej - nie był wiarygodny. To nie ten format polityka, nie to boisko. Środowa debata pokazała, że Lewicy odbija się czkawką decyzja o niewystawieniu Adriana Zandberga. Człowiek, który jeszcze klka miesięcy temu szedł w swojej Wiośnie z programem skrajnie liberalnym (archiwa nie płoną) dziś przybrał szaty zatroskanego o bezpieczeństwo socjalne Polaków. To nie przejdzie na skalę większą niż kilkuprocentowy twardy elektorat lewicy. Plusem z perspektywy Biedronia była sugestia o ochronie planety (chyba jako jedyny z kandydatów mrugnął okiem w tej sprawie) i jasna deklaracja w zakresie legalizacji związków homoseksualnych i aborcji (z perspektywy wyborców opozycji).
Nijakie, mierne, mdłe były wystąpienia Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Widokówka z napisem „konstytucja” nie sprawiła, że kandydatka Koalicji Obywatelskiej odzyskała charyzmę czy siłę przebicia. Nie tylko nie wprawiła Andrzeja Dudę w żaden dyskomfort, ale straciła też okazję, by nadrobić ostatnie kilka tygodni względem Hołowni, Kosiniaka-Kamysza czy Biedronia. Można co prawda wyróżnić jej wypowiedź o polityce społecznej, ale to za mało - debata mogła być dla Kidawy-Błońskiej szansą na pewien reset swojej kandydatury, ale tak się nie stało. Nikt chyba jednak nie spodziewał się innego scenariusza.
Pozostali kandydaci - niemal wszyscy o zabarwieniu prawicowym - wpisali się w szereg mniej lub bardziej ekstrawaganckich wypowiedzi. Krzysztof Bosak z Konfederacji został gdzieś w tle innych, którzy krzyczeli (jak Paweł Tanajno, tym akurat mógł zapaść w pamięć), próbowali pokazać się jak bardziej „pisowscy” od kandydata PiS (Mirosław Piotrowski, kompletnie bezbarwny) albo po prostu pokazywali się jak weseli wujowie (Marek Jakubiak, Stanisław Żółtek). Część słów była wypowiadana pod obecność w internetowych memach i demotywatorach.
Generalnie jednak debata odbyła się bez przełomu i bez wielkich historii. Nie przyniesie też zapewne wielkich resetów i przegrupowań sił. Niemniej jednak jakimś wyznacznikiem dla części wyborców mogła pozostać - zwłaszcza ci, którzy są nastawieni opozycyjnie i krytycznie do dzisiejszego układu rządzącego mają o czym myśleć. A i odpowiedź na kluczowe pytanie o termin i sposób przeprowadzenia tych wyborów przyniosła minimum odpowiedzialności, o czym pisałem dziś rano.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/499070-debata-bez-blysku-polityczny-1z10-bez-przelomu