„Minął właśnie 3 maja, dzień Konstytucji: święto polskiej, suwerennej, republikańskiej państwowości przypominające o jej znaczeniu ale i o jej kruchości. Historia pisze się dalej. W ciągu najbliższych kilku dni zapadną nowe rozstrzygnięcia wpływające na losy naszej Rzeczpospolitej” -
— pisze w artykule pt. „Polska na rozstajnych drogach, czyli majowe wybierania w czasach poczwórnej kohabitacji”, opublikowanym na stronach Polskiego Radia, doktor Tomasz Żukowski.
Zdaniem politologa, zajmująca rolę nowego suwerena Zaraza próbuje odbierać – to już bezpośrednia ingerencja w świat polityki – podmiotowość konstytucyjnemu suwerenowi: Narodowi.
Współtworzący go obywatele bywają czasem gotowi uciekać przed swym prawem do wybierania przedstawicieli. I mają argumenty. Eksperyment z pierwszą turą wyborów lokalnych we Francji w trakcie rozkręcania się epidemii okazał się katastrofą, podobnie jak – realizujące prawo do zgromadzeń – masowe, „progresywno-lewicowe” manifestacje na rzecz kobiet w Hiszpanii w początkach marca.
Wbrew tendencji do odwoływania wielu głosowań, sukcesem stały się wybory parlamentarne w Korei Południowej przeprowadzone 15 kwietnia w lokalach wyborczych. Była bardzo wysoka frekwencja i bardzo mało nowych zarażeń. W Europie przykładem na inne podejście do Zarazy były wybory samorządowe w Bawarii (z szybkim przejściem do głosowania w pełni korespondencyjnego w ich drugiej turze 29 marca).
Przed nami kolejne decyzje dotyczące przeprowadzenia wyborów w najważniejszych państwach demokratycznego świata: już 3 listopada prezydenckie (i parlamentarne) w USA, jesienią zaś przyszłego roku (a więc bardzo możliwe, że jeszcze w trakcie pandemii) parlamentarne w Niemczech. W latach 2020-21 rzecz dotyczyć będzie także m.in. Islandii, Czech, Chorwacji, Rumunii, Bułgarii, Holandii i Norwegii a poza naszym kontynentem – Japonii. Jednak teraz pierwsza w kolejce znajduje się Polska. Wciąż obowiązujący, wynikający z Konstytucji, termin pierwszej tury wyborów prezydenckich to maj tego roku. Dlatego - przekonuje naukowiec - trzeba postawić ważne pytanie: czy cywilizacja Zachodu – w czasie nawet dwuletniej wizyty kandydatki na nowego suwerena – ulegnie jej terrorowi i zafunduje sobie demokratyczne państwo prawa bez demokratycznych wyborów?
Czy połączone wspólnym wektorem logika Zarazy, lęki ludzi i interesy niechętnych wyborom w konstytucyjnych terminach grup elit przeważą i zwycięży narracja, że wybory powinno robić się tylko wtedy, gdy nic nadzwyczajnego i trudnego (co testuje przecież wiarygodność i skuteczność polityków) się nie dzieje, gdy są one także (czasami przede wszystkim) spektaklem organizowanym przez marketingowców i media, konkursem obietnic ze spotów i skuteczności w czarnym PR?
Przeprowadzenie w Polsce bezpiecznych wyborów prezydenckich w formule dostosowanej do wyzwań epidemiologicznych (u nas to łatwiejsze niż w zakażonych szerzej państwach Zachodu) byłoby kolejnym – po przypadkach z Bawarii i Korei Południowej – argumentem, że cywilizacja Zachodu nie rezygnuje ze swych fundamentów także w sytuacjach trudnych.
Dr Tomasz Żukowski zwraca także uwagę na wypracowywane z udziałem Niemców stanowisko struktur ponadnarodowych, połączonych wspólnotą politycznych tożsamości.
To choćby niedawny apel prezydium centroprawicowej Grupy Europejskiej Partii Ludowej (szczególnie wpływowej na południowo-wschodniej flance UE), aby polski rząd przeprowadził głosowanie „gdy pandemia ustanie”. Co ciekawe, szefem owego prezydium jest Manfred Weber z bawarskiej CSU (partii dumnej ze skutecznego, bo także elastycznego, przeprowadzenia w marcu, w trakcie pandemii, wyborów lokalnych w swoim landzie), niedoszły szef Komisji Europejskiej z ramienia chadecji.
Naukowiec zastanawia się, jaka jest tego przyczyna:
Skąd niemieckie oczekiwania delegitymizacji polskich władz? Czy tylko dlatego, że wtedy – przy słabym rządzie i nieefektywnej polityce gospodarczej skutkującej bezrobociem – stawki dla polskich robotników w niemieckich miejscach pracy mogłyby być niższe, polska zaś opieka nad osobami starszymi z Niemiec i szparagi tańsze? Czy słowa o konieczności przełożenia wyborów w Polsce dosłownie trzy dni po ich korespondencyjnym przeprowadzeniu w Bawarii (przy trzykrotnie wyższej liczbie zakażeń od odnotowywanej dziś w Polsce) mają podzielić nas na tych, którzy mogą więcej i mniej?
A może chodzi o to, że głos Polski (także Węgier, w konsekwencji grupy V4 i całej naszej, postkomunistycznej części Europy) – a więc „kolegów Niemiec z listy członków Unii” – będzie wówczas słabszy? Mniej skuteczny w naszych polskich, ale także rumuńskich, nadbałtyckich, czy ukraińskich, wspólnych planach budowy atlantyckiego bezpieczeństwa dla Europy środkowo-wschodniej?
Czy chodzi też o to, że zdelegitymizowanie władz Polski wpłynie negatywnie na umacnianie podmiotowości państw Unii z tej części UE (projekt „Trójmorza”) znajdujących się dziś pod potrójnym, (nie)formalnym, patronatem Niemiec: państwa-starszego brata, biznesu oraz – w większości krajów – niemieckiej chadecji.
Politolog stawia też bardzo ważne pytanie o motywacje, którymi kieruje się Jarosław Gowin:
Najprościej, unikając emocji i podpowiedzi związanych z własnymi sympatiami i antypatiami, spojrzeć na działania Gowina z perspektywy statystyka – teoretyka wyboru społecznego. Wtedy odpowiedź staje się prosta: On robi to, bo pozycja „języczka u wagi” zdobyta po ostatnich wyborach do Sejmu daje mu szansę zdobycia więcej niż ma w ramach tego politycznego rozdania. Może nawet spróbować „pójść na swoje”, pożywiając się kosztem ciężko (może nawet śmiertelnie) chorej Platformy Obywatelskiej. Problem w tym, że dużej części swych „szabel” Jarosław Gowin nie może być pewien. Rola trwałego „języczka u wagi” może okazać się złudzeniem.
Czy – tracąc nadzieję na zajęcie pozycji rozgrywającego na Zjednoczonej Prawicy, czy lidera samodzielnej formacji – zdecyduje się na przyjęcie innej roli? Zza kulis sceny politycznej dobiegają odgłosy przygotowań do inicjatywy podobnej do o dwie dekady wcześniejszego wystąpienia „trzech tenorów”. Czy przyjmie ofertę bycia jednym z nowych chórzystów, wiedząc przecież, że w najbardziej prawdopodobnym pierwszym triumwiracie (Gowin, Hołownia, Kosiniak-Kamysz) byłby tym najsłabszym, do szybkiego wykorzystania i odrzucenia? Że byłyby też kolejne grupowe przywództwa, a na końcu – jak w praktycznie każdym triumwiracie – tylko jeden wódz. I że najsilniejsze karty w grze o to, kto nim zostanie, wiążą się ciągle z osobą Donalda Tuska.
Co więc wybierze Gowin? Obietnicę większej władzy (w praktyce – jej pozoru)? Samoograniczenie (czyli poparcie wyborów w końcu maja: głosowanie przeciw Senatowi, gdy ten ustawę odrzuci). A może, świadom ryzyka „zagrania się”, postanowi wrócić do nauki i wspierania zaplecza edukacyjnego i programowego swej opcji ideowej?
Jedno jest pewne. Koszty jego operacji rosną. Jeden z nich – z mej perspektywy, jako akademickiego nauczyciela pracującego z młodymi, ambitnymi ludźmi, niebagatelny – to skutki użycia w roli bieżących instrumentów marketingu młodych współpracowników pijanych dziś poczuciem pozoru realnej władzy. Wystarczy popatrzeć na ich mowę ciała, błysk w oczach. A przecież to (dla większości z nich, czy wszystkich?) tylko ulotna chwila…
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/498759-dr-tomasz-zukowski-dlaczego-gowin-to-robi-jaki-ma-plan