Opozycji jednak w dużej mierze udało się przestraszyć Polaków wyborami prezydenckimi w czasach zarazy. Nawet jeśli nie wierzyć np. sondażowi IBRIS z końca kwietnia dla Rzeczpospolitej, w którym prawie co trzeci ankietowany opowiedział się za przeprowadzeniem wyborów w przyszłym roku, to przecież narzucenie całej Polsce rzekomego dylematu doprowadziło do kryzysu w koalicji Zjednoczonej Prawicy i stworzeniu przez lewicowo-liberalne media ram interpretacyjnych o bezprecedensowej wymowie: zmiana terminu wyborów albo śmierć.
Nic dziwnego że nasuwają się słowa z Eneidy Wergiliusza, w których rzymski poeta przypominał o drewnianym koniu podarowanym łaskawie przez Greków dla mieszkańców Troi (łac. Timeo Danaos et dona ferentes). Podobnym, a nawet jeszcze łaskawszym, prezentem dla Polaków jest właśnie przełożenie terminu wyborów. Spot wyborczy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, w którym cząstki koronawirusa wyskakują z koperty z kartą wyborczą powinien być zapamiętany jako modelowy przykład dezinformacji i destabilizacji nastrojów społecznych.
Czym skończyłoby się przyjęcie tego konia trojańskiego, jakim jest nowy termin wyborów, mający być ratunkiem dla zdrowia i życia Polaków? Ciekawej odpowiedzi udziela na wątki związane z terminem wyborów prezydenckich udziela w obecnie dostępnym wydaniu tygodnika Sieci, profesor Przemysław Żurawski vel Grajewski. Historyk twierdzi, że przełożenie terminy wyborów jest elementem planu mającym zaprowadzić w państwie chaos, na którym opozycja chce wjechać do Pałacu Prezydenckiego.
Ustawa z 2008 roku wyposaża rząd we wszelkie instrumenty potrzebne do walki z epidemią. Stan klęski żywiołowej w tym przypadku jest zbędny, jedyny skutek prawny jaki wywoła, to przełożenie terminu wyborów. Łatwo byłoby taką decyzję zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego. Opozycja zaś z chwilą upływu kadencji, niewątpliwie wszczęłaby kampanię propagandową, na rzecz tezy, że urzędujący prezydent może już tylko pełnić funkcje ceremonialne, ale utracił mandat do podejmowania realnych decyzji. Były prezes TK prof. Andrzej Rzepliński już dał do tego sygnał mówiąc ostatnio, że prezydent nie ma prawa sprawować swoich obowiązków dłużej niż przewiduje to konstytucja. Zapanowałby chaos, który byłby na rękę opozycji, ale nie byłby na rękę Polsce. Zresztą stan wyjątkowy byłby krytykowany – a to, że za ostry, a to że za łagodny. Oficjalnie podawany powód tych ataków nie miałby znaczenia, co widać po reakcjach Brukseli – Węgry są potępiane za wprowadzenie stanu nadzwyczajnego, a Polska za jego niewprowadzenie. Kierowanie się sugestiami opozycji nie zlikwiduje konfliktu tylko przeniesie go na inny obszar i na inne tematy.
O ile łatwe jest odgadnięcie, że opozycja chce zmienić termin wyborów ze względu na fatalne wyniki sondażowe swoich kandydatów, o tyle wspomniane przez Profesora konsekwencje przełożenia elekcji są mało dyskutowane. Bo wprowadzenie stanu klęski żywiołowej tylko dla celów kampanijnych miałoby słabe podstawy prawne. Opozycja miałaby w rękach perfidne narzędzie - zakwestionować późniejsze wybory, które sama spowodowała. Warto to zagadnienie przedstawić tym, którzy boją się, że głosowanie w maju byłoby źle widziane przez zagranicę, przez opozycję, albo dałoby - rzekomo - słaby mandat głowie państwa.
Jednak każde wybory, które dadzą zwycięstwo Andrzejowi Dudzie będa dla opozycji, ale zwłaszcza dla Platformy Obywatelskiej, nieuczciwe, niesprawiedliwie, niemiarodajne. Nawet październikowe głosowanie, dające bezprecedensowe poparcie, drugi raz z rzędu uprawniające do samodzielnych rządów, było wyjaśniane przez zaprzyjaźnionych z opozycją dziennikarzy rolą Telewizji Polskiej i Kościoła katolickiego.
Do tej pory opozycja, ustami Grzegorza Schetyny ochrzczona „totalną”, nie przedstawiła żadnej konstruktywnej propozycji, która dałaby Sejmowi RP kompromis - nigdy. Czy ktoś naprawdę myśli, że teraz jest inaczej?
W czasach zarazy wesprzyj tygodnik Sieci. Wykup cyfrową prenumeratę po okazyjnej cenie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/498385-nie-wierz-opozycji-nawet-gdy-niesie-darywyborczy-podstep-po