Wystąpienie Tuska idealnie wpisuje się w to, o czym piszemy w okładkowym artykule tygodnika „Sieci”. Donald Tusk przebył drogę od premiera i hegemona polskiej polityki do hejtera i polityka z marginesu. Moc jego przemowy kończy się wraz z wyciemnieniem obrazu po ostatnim słowie i uśmiechu nr 5.
Zachęcam do sięgnięcia po nowe wydanie „Sieci” (tu można skorzystać z bardzo atrakcyjnej promocji na prenumeratę elektroniczną. Wraz z Marcinem Wikłą przyglądamy się ostatniej aktywności byłego premiera, coraz bardziej agresywnej, coraz mniej wysublimowanej, wskazującej na coraz mniejsze jego znaczenie, a co za tym idzie – rosnącą w nim frustrację.
I jakby w odpowiedzi na takie wnioski, Tusk zabrał dziś głos. Zapowiedział, że nie pójdzie na wybory. W ten sposób osobiście przyczynia się do utopienia kandydatury Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Niektórzy mogą pomyśleć, że to element planu gry na Kosiniaka. Ale moim zdaniem prawda jest bardziej banalna. Jak i cały Tusk.
Mniej jest istotne, co powiedział, bo nie usłyszeliśmy od niego nic odkrywczego – ot, porcję popeliny, jaką serwują polscy politycy łudzący się, że dzięki epidemii uda się ograniczyć władzę obozu rządzącego. Ale jak on to mówił!
Powiało zielonymi latami 2007-2014, gdy nad krajem naszym panował jego blask. Aż łezkę wzruszenia uroniłem, gdy zaczął swoje internetowe orędzie od słów „Chcę państwu dzisiaj powiedzieć bardzo otwarcie…” Od razu wiadomo, że będzie prawdziwie jak Radiu Erywań. Brakowało tylko „pełnej odpowiedzialności”.
Ten sam terapeutyczny ton, którym kiedyś czarował Polaków, to samo lekko przymrużone oko, cedzone z namysłem słowa – emanacje głębokiego namysłu i troski nad polskimi sprawami. Ta sama pewność, że jego przemowa skruszy mury, odmieni serca i ześle jasność na umysły milionów.
Gdy już powtórzył przestrogi, że wybory nie będą tajne („ludzie chcą mieć pewność, że głosują nie po to, aby władza, aby rząd wiedział, jak dany obywatel głosuje” - wciąż żaden z tych opozycyjnych mędrców nam nie powiedział, w jaki niby sposób ma być fizycznie możliwe sprawdzanie, jak kto głosował i po co ktoś miałby to robić) ani bezpieczne (bo przecież koperty wyborcze będą zainfekowane, w odróżnieniu od prenumeraty „Wyborczej” czy „Newsweeka”), przywołał „profesora” Bartoszewskiego. Taki sam „profesor” Tusk odwoływał się – „O tempora, o mores!” - do przyzwoitości:
Jestem absolutnie przekonany, że taka zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwala nam uczestniczyć w tym procederze, jaki przygotował nam minister Sasin i PiS na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego. Byłoby to chyba nieuczciwe wobec nas samych, wobec Polski, wobec tych wszystkich, którzy walczyli tyle lat o uczciwe i wolne wybory.
Tu można by wymienić całą litanię Tuskowych nieprzyzwoitości – od czerwca ‘92 roku, poprzez sprzedajne rządy liberałów z jego formacji i rządy jego samego z zamordyzmem wobec wolnych mediów, z pogardą wobec Polaków, z wypełnianiem planu Berlina na urządzenie Unii Europejskiej, po dzień dzisiejszy, gdy z pozycji politycznego ratlerka wciąż skowyczy na rezultaty demokratycznych wyborów.
Jestem przekonany, że jeśli wszyscy uczciwi, przyzwoici Polacy powiedzą: to nie są wybory, nie będziemy w nich uczestniczyć, to będzie jeden z powodów, dla których PiS w ostatniej chwili się wycofa.
Pół minuty później to przekonanie najwyraźniej stracił:
Jeśli będziemy tutaj razem, jeśli będziemy tacy jednoznaczni, to jestem PRAWIE pewien, ze PiS ustąpi.
Szkoda, że mówił tak krótko – jeszcze ze dwie minuty i okazałoby się, że zupełnie to przekonanie stracił.
Prof. Andrzej Zybertowicz w naszym artykule „Z wysokiego konia” zauważa:
Każda wielka formacja polityczna, która rządziła, a chce znów sprawować władzę, która chce zawładnąć wyobraźnią wyborców, potrzebuje mitu. I Tusk jest atrapą mitu, którego Platforma nie ma. Bo nie może się odwołać do mitu patriotyzmu, niepodległości, mitu mesjanistycznej, wybitnej roli Polski między Wschodem a Zachodem. Dlatego że uwierzyła w polskość jako nienormalność. Ale może mieć mit Polaka, który został „królem Europy” i kiedyś przyjdzie, coś powie i wszystko się zmieni.
Tyle że on wciąż mówi, a nic się nie zmienia. Stracił charme i wpływ na to, co dzieje się w Polsce. Niestety Paweł Graś mu tego nie uświadomi. Może co najwyżej być jego zapiewajłą, który zapowie na Twitterze „ważne wystąpienie”. „Wyborcza” z TVN je podgrzeją, ale nie będą wiedziały, że wyświadczają mu niedźwiedzią przysługę. Bo ten „duży miś” z Brukseli – jak mówił Jacek Krawiec w rozmowie z Grasiem u Sowy – tak naprawdę mocno śpi. Na szczęście dla Polski.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/497816-porcja-popeliny-od-tuska