Nawet bardzo efektowny wymarsz z poważnej polityki z najładniejszym wiaderkiem i grabkami jest jednak żałosny.
Dojrzały polityk może mieć różne problemy, ale przynajmniej powinien być wolny od przypadłości wielu politycznych nuworyszy, czyli dziecinady. Gdy się jest politykiem niedoświadczonym, chce się tak wiele zademonstrować, że często prowadzi to do przesady, czyli dziecinady. To podobny proces jak w literaturze: im więcej się ktoś napina i im więcej chce powiedzieć naraz, tym większą produkuje grafomanię. A polityk – dziecinadę. Niedoświadczeni politycy nie są po prostu w stanie nad tym zapanować. Nie jest to jednak tylko przypadłość żółtodziobów. Dziecinada w polityce ma też swoją postać dojrzałą i najczęściej polega na tym, co można nazwać wzmożeniem godnościowym. Im większe jest to wzmożenie, tym większa dziecinada. Nie obeszło się bez dziecinady w działaniach niektórych polityków zjednoczonej prawicy.
Dziecinadę najłatwiej poznaje się po niewspółmierności i głośności wzmożenia godnościowego w stosunku do efektów. Jeśli efekty są, wzmożenie – z całą swoją pretensjonalnością i kiczem, specjalnie mocno nie razi. Jeśli efektów brak, ujawnia się przede wszystkim pretensjonalność i kicz. Owszem, polityka nie powinna być do cna cyniczna i wykalkulowana, jednak dorosła polityka w ogromnej części taka jest i nie ma sensu kopać się z koniem. Dojrzały i poważny polityk wie zatem, że w sercu kryzysu zewnętrznego nie wywołuje się kryzysów wewnętrznych, np. w obrębie zjednoczonej prawicy. Wie, że jeśli nie jest w stanie przeforsować własnego pomysłu, np. zmiany konstytucji i długości kadencji prezydenta, to z niego rezygnuje.
Jeśli mimo wielu sygnałów, a wręcz otwartych głosów sprzeciwu polityk nie odpuszcza, jest jak ten majsterklepka, który chce zbudować własnym sumptem samochód. Gdy mu nic nie wychodzi, to postanawia, że może to będzie traktor. A gdy i to się nie udaje, to zaczyna konstruować kosiarkę. Kiedy i to nie chwyta, zadowala się zbudowaniem czegokolwiek, choćby to nie miało żadnej użytecznej funkcji oraz żadnego sensu. Ale przynajmniej nikt mu nie zarzuci, że się nie starał, nie miał szczerych chęci. Tylko że w polityce nie chodzi o zbudowanie czegokolwiek, co może np. tylko hałasować zamiast jeździć, ciągnąć czy kosić trawę. Hałasować to można na zasadzie „odgłosu paszczą” (mówiąc klasykiem z „Rejsu”) i nie trzeba do tego angażować polityki.
Fachowiec tym się różni od entuzjasty majsterklepki, czyli poważny polityk od politycznego dzieciaka, że wie, co chce zbudować i czemu ma to służyć. I nie demontuje tego, co już funkcjonuje w nadziei, że może coś się z tego złoży. Nic się nie złoży, tylko zepsuje to, co działa. Oczywiście zapalony majsterklepka nigdy się nie poddaje i opowiada, że kiedyś coś mu w końcu wyjdzie, ale na to nie ma czasu. Tym bardziej wobec bardzo poważnego zewnętrznego kryzysu. W polityce trzeba być odpowiedzialnym i nie udawać, że jak się coś demontuje i wyrzuca kolejne części, to maszyna będzie nadal na chodzie. Nie będzie, choćby się miało na kupce wiele schematów tego, co można by z tych części zmontować. I to jest właśnie dziecinada, nawet jeśli prezentowana w sosie wzmożenia godnościowego.
Wydawało się, że dziecinada będzie trwałym wyróżnikiem opozycji, choć często w formie tragifarsy. Nadzieje na deinfantylizację parlamentarnej polityki budziła marginalizacja Nowoczesnej, która przez większą część VIII kadencji Sejmu najsolidniej pracowała na opinię partii zdziecinniałej. Szczególnie w występach Joanny-Scheuring-Wielgus, Kamili Gasiuk-Pihowicz, Moniki Rosy, Krzysztofa Mieszkowskiego czy Adama Szłapki. W Sejmie IX kadencji dziecinada jest bardziej kontrolowana, choć zadomowiła się w zaskakujących miejscach (czytelnicy sami wiedzą - w jakich). Sejm IX kadencji został zresztą przygaszony przez równolegle z nim działający Senat X kadencji, gdzie dziecinada stała się wręcz znakiem firmowym.
Dla rządzącej zjednoczonej prawicy dziecinada jest ogromną starą czasu, szans i potencjału. Jest tyle do zrobienia, że nie ma miejsca dla dziecinnych zachowań, jakkolwiek szlachetnie i górnolotne byłyby prezentowane. Dziecinada oznacza porażkę dla fundamentalnych projektów i zamierzeń, co jest ceną ogromnie wygórowaną. Żadna, nawet najszlachetniejsza dziecinada nie jest tego warta. No chyba, że się chce przejść z poważniej polityki do piaskownicy. Tylko o tym trzeba było myśleć, gdy się do tej poważnej polityki wchodziło, bo nawet efektowny wymarsz z wiaderkiem i grabkami jest jednak żałosny. I dziecinny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/497611-zp-nie-moze-pozwolic-by-zniszczyla-ja-polityczna-dziecinada