Mądre i nieco mniej pojemne głowy dywagują, czy wybory korespondencyjne są bezpieczne czy nie. Co drugi Polak jest ekspertem ds. piłki nożnej, a w okresie pandemii – również wirusologiem. Podstawowe pytanie brzmi jednak, czy głosowanie w takiej formie jest legalne. I tu nie ma miejsca na oceny. Sytuacja jest zero-jedynkowa.
Ustawa nie obowiązuje
Oczywiście można podejrzewać, że włodarze niektórych miast wyczekiwali okazji, by pokazać rządzącym środkowe palce. Tyle że przekazanie danych wyborców Poczcie Polskiej, mimo stanowiska prezesa UODO i przewodniczącego PKW, nadal nie jest sprawą oczywistą. Ustawa, która ustanawiałaby taki tryb głosowania, po prostu nie obowiązuje. Owszem, mamy art. 99 ustawy z 16 kwietnia br. o szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2, na który powołuje się Poczta Polska, ale projekt ustawy w sprawie szczególnych zasad przeprowadzania głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich nadal jest w Senacie. Właściwa ustawa sankcjonująca cały proces jeszcze nie obowiązuje. I dlatego sytuacja wzbudza kontrowersje wśród prawników. Możliwe konstelacje polityczne też odgrywają swoją rolę, ale nie da się zaprzeczyć podstawowym faktom.
Warto również zwrócić uwagę, że forma, w jakiej operator skierował wniosek do samorządowców również była dość zaskakująca (zabrakło podpisu elektronicznego upoważnionej osoby). Co prawda, Poczta Polska próbowała później ratować sytuację wysyłając pismo ponownie, tym razem już z podpisem kwalifikowanym, ale nie oznacza to, że największa przeszkoda – i to natury legislacyjnej - została usunięta.
Ustawa nie obowiązuje, zgoda, ale zakładamy, że będzie obowiązywać
– powiedział w programie „Tłit” (wp.pl) wicepremier Jacek Sasin.
Jak nietrudno się domyślić, wypowiedź ministra aktywów państwowych szybko obiegła media stając się wodą na młyn dla opozycji i komentatorów politycznych. I to akurat nie powinno dziwić. Trudno uznać za normalną sytuację, w której nowe procedury są wdrażane na podstawie polecenia politycznego, a nie obowiązującej ustawy. Póki co, nasz porządek prawny nie zna zagadnienia sankcjonowania stanu faktycznego in spe. Albo przestrzegamy prawa, albo nie. Innej drogi nie ma.
Inne wyjścia
W tej sytuacji najbardziej racjonalne wydaja się dwa scenariusze: wprowadzenie jednego ze stanów nadzwyczajnych lub realizacja propozycji Porozumienia, pod którą podpisali się również politycy PiS. Druga opcja oznacza zmianę konstytucji i przedłużenie kadencji prezydenta do 7 lat.
Trudno uznać majsterkowanie przy ustawie zasadniczej, motywowane doraźną potrzebą, za dobre rozwiązanie, ale jeśli rzeczywiście sytuacja jest nadzwyczajna, nie ma obecnie lepszego. Chyba że koszty ekonomiczne związane z wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej lub stanu wyjątkowego byłyby do udźwignięcia przez państwo. W to jednak zdają się wątpić sami decydenci.
Na pewno nie wolno gasić pożaru benzyną. Pozbawienie legitymizacji władzy prezydenta to najgorsze, co może przytrafić Polsce. A takie ryzyko wiąże się z kontrowersjami, jakie budzą wybory korespondencyjne. W końcu pierwszy człon nazwy partii rządzącej powinien do czegoś zobowiązywać. Nie róbmy sobie kpin z prawa, bo radosna twórczość nie zastąpi nam państwa.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/497569-sprawa-wyborow-prezydenckich-jest-zero-jedynkowa