Te wyniki sondażowe Kidawy-Błońskiej są tylko kontynuacją sondaży sprzed epidemii. Przecież wtedy Andrzej Duda też zdecydowanie prowadził. Zastanawiano się tylko jak mocno wygra, jaka będzie różnica, czy będzie potrzebna druga tura. Natomiast obecne sondaże skazują opozycję na jedno – na walkę o zbojkotowanie i sabotowanie wyborów
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog z Uczelni Łazarskiego.
wPolityce.pl: Jak ocenia pan strategię opozycji, która próbuje za wszelką cenę zablokować możliwość przeprowadzenia korespondencyjnych wyborów w maju. Niektórzy samorządowcy zapowiedzieli, że nie udostępnią Poczcie Polskiej spisów wyborców.
Artur Wróblewski: W moim przekonaniu jest to sabotowanie prawa w Polsce. Należy pamiętać, że wybory 10 maja czy też w innym majowym terminie muszą się odbyć. Nie ma żadnej prawnej, konstytucyjnej możliwości, żeby te wybory radykalnie przesunąć w czasie, tak długo, jak nie będzie ogłoszony jeden z trzech stanów nadzwyczajnych, opisanych w art. 228 konstytucji. Nawet jeśli przyjmiemy, że można byłoby dołączyć czwarty stan nadzwyczajny – stan zagrożenia epidemicznego – i dołączyć go do konstytucji, to i tak wymagałoby to zmiany ustawy zasadniczej. To jest plan nierealny. Mało realnym planem jest również zmiana konstytucji przedłużająca o 2 lata kadencję prezydenta Andrzeja Dudy przy jednoczesnym zakazie ubiegania się o reelekcję. To byłoby niesprawiedliwe dla prezydenta Dudy i łamało zasadę lex retro non agit, która mówi, że prawo nie działa wstecz. Ta zmiana musiałaby dotyczyć nowej kadencji, a nie tej obecnej. Nie zmienia się reguł w trakcie gry. Jesteśmy zatem w sytuacji, w której wybory muszą się odbyć. Mamy ustawę o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, która została po to stworzona, żeby uruchamiać ją właśnie na takie okresy. Jest więc podstawa prawna do wprowadzenia stanu epidemii, a nie do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Można byłoby zrobić jeszcze tak, że wybory odbyłyby się w maju, ale prezydent Andrzej Duda nie miałby żadnego kontrkandydata i wtedy byłyby one nieważne, zgodnie z Kodeksem wyborczym. Ale wiemy, że inni kandydaci chcą startować. Mówię o tym szerszym obrazie, żeby pokazać, że w obecnej sytuacji i w takim stanie prawnym jaki mamy, działania samorządowców wpisują się w pewien plan polityczny. Już rok temu 4 czerwca zeszłego roku mieliśmy dużą konferencję i podpisano deklarację „Samorządna Rzeczpospolita”. Debatowano tam o decentralizacji Polski czy też podziale kraju na pewne dzielnice wzdłuż linii politycznych podziałów. Chodziło o ograniczenie kompetencji rządu centralnego w Polsce. Wedle tej koncepcji na Podkarpaciu miałaby powstać polska Bawaria, a Nadrenia Północna-Westfalia np. w województwie pomorskim. To jest kolejny element strategii samorządowców związanych z opozycją, a konkretnie z Platformą Obywatelską, żeby realizować swój egoistyczny, partykularny interes, a nie wspólny interes i polską racje stanu. Pamiętajmy również, że tego typu działania byłyby nie do pomyślenia w poważnych krajach i wspólnotach, jak np. w Niemczech. Tam ostatnio odbyły się wybory korespondencyjne i też zmieniono reguły gry w tej kwestii. W pierwszej turze było zwykłe głosowanie, a 29 marca wybory odbyły się już korespondencyjnie. Nikomu nie przyszło do głowy – ani po stronie opozycji, ani samorządu – żeby kwestionować ten tryb wyborczy. Uznano, że jest to coś naturalnego, ponieważ w demokratycznym państwie prawa muszą odbywać się wybory. Kadencyjność i cykliczność wyborów stanowią podstawę demokracji, są jej kwintesencją.
Innego zdania jest najwyraźniej unijny komisarz Didier Reynders, który stwierdził, że przeprowadzenie wyborów w Polsce byłoby niezgodne z normami międzynarodowymi. Nieznane jest natomiast zainteresowanie komisji wyborami w Bawarii.
Pamiętajmy, że unijne instytucje i ludzie, którzy pełnią tam kluczowe funkcje – jak Didier Reynders czy Ursula von der Leyen, która jest znajomą byłego ministra finansów Rostowskiego, u którego wynajmowała mieszkanie w Londynie, o czym sam minister opowiadał – oraz ich działania oparte są na pewnym kluczu towarzysko-biznesowym, sitwowym. Z tego powodu zresztą mamy problem i kryzysy w Unii Europejskiej. Nie ma tam doboru na zasadzie merytokracji, czyli zasług, intelektualnych kompetencji, tylko na zasadzie towarzysko-biznesowej i sitwowej. Z tego powodu Unia kroczy od kryzysu, do kryzysu. Najpierw kryzys finansowy i przekręt z przyjęciem Grecji do strefy euro, potem kryzys imigracyjny, brexit, a teraz kryzys instytucji, a właściwie ludzi, którzy stoją na czele tych instytucji, w związku z pandemią. Kolejnym elementem kryzysu UE i pewnej kompromitacji tego systemu towarzysko-biznesowego jest to, że polska opozycja ma pewne przełożenie na ludzi, którzy tam funkcjonują. Radek Sikorski ma przełożenie, Jacek Rostowski czy Janusz Lewandowski. Pamiętajmy, że Platforma jest w tej najsilniejszej frakcji – Europejskiej Partii Ludowej, która nadaje ton działaniom UE. Plus socjaldemokraci. Dlatego też narracja polskiej opozycji jest przejmowana przez kolegów ludzi, którzy tutaj w Polsce krytykują rząd. Wtedy instytucje unijne są niestety nieobiektywne. Paradoks polega jednak na tym, że w takich samych sprawach UE nie krytykuje czy nie kwestionuje tego co dzieje się np. w Niemczech czy we Francji. We Francji strzelano gumowymi kulami do protestujących „żółtych kamizelek” i nikt w UE nie widział w tym żadnego problemu.
We Francji prezydent Macron rządzi dekretami i to też nie jest przedmiotem zainteresowania unijnych instytucji.
Dokładnie, natomiast UE wytknęła dekrety i wprowadzenie stanu wyjątkowego Węgrom. W Niemczech uznano, że kwintesencją demokracji są wybory korespondencyjne w Bawarii i że wybory musiały się odbyć, bo jest to sól demokracji, ale już w Polsce nie mogą się odbyć, bo to jest zamach na praworządność. Proszę zauważyć, że w UE podchwycono również ten nielogiczny związek przyczynowo-skutkowy, który propagowała również polska opozycja. Związek między zachowaniem przywilejów sędziów w Polsce, a zachowaniem demokracji, praworządności. Czyli jeśli zniesiemy przywileje – np. będziemy karać sędziów za jazdę po pijaku – to wtedy nie będzie w Polsce praworządności. Tak to powiązano. Stworzono związek logiczny, który nie ma oparcia w podstawach logiki. Natomiast takich przywilejów jak w Polsce nie mają np. sędziowie w Niemczech czy w USA.
Czy wyjaśnieniem dla działań opozycji, która usilnie stara się zablokować wybory w Polsce nie są po prostu wyniki sondażowe jej kandydatów? W szczególności Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
To jest kolejny aspekt tej sprawy. Pierwszy to fakt, że opozycyjni samorządowcy już nie tylko chcą bojkotować wybory, ale również sabotować ich przeprowadzenie. To się wpisuje w ten projekt „Samorządna Rzeczpospolita”, o którym mówiłem. Co ciekawe, ok. 4 tygodnie temu kanclerz Merkel powiedziała i ostatnio chyba to powtórzyła, że trzeba dać więcej kompetencji rządowi federalnemu w Berlinie, a odebrać landom, ponieważ kryzys z pandemia pokazuje, że potrzebna jest większa koordynacja działań. Również lepsza obrona biznesu przed chińską akwizycją, przed chińskimi firmami wysokich technologii. Natomiast w Polsce samorządowcy chcą odebrać kompetencje rządowi centralnemu. Drugi to te podwójne standardy panujące w Unii Europejskiej. Natomiast trzeci to właśnie fatalne sondaże opozycji. Ale one są fatalne od dawna. Te wyniki sondażowe Kidawy-Błońskiej są tylko kontynuacją sondaży sprzed epidemii. Przecież wtedy Andrzej Duda też zdecydowanie prowadził. Zastanawiano się tylko jak mocno wygra, jaka będzie różnica, czy będzie potrzebna druga tura. Natomiast obecne sondaże skazują opozycję na jedno – na walkę o zbojkotowanie i sabotowanie wyborów. Wiadomo, że ich kandydatka, pozostali zresztą też – Biedroń wypada fatalnie, gorzej niż Hołownia – po prostu przegrają. Jakie jest zatem rozwiązanie? Odwlekanie wyborów i liczenie na „fuks” w takiej postaci, że zawali się polska gospodarka i pogorszą się nastroje społeczne. Wtedy możliwe byłoby wybranie kogokolwiek, byle nie był związany z obecnym obozem władzy. Zatem znowu interes partykularny, egoistyczny przemawia za walką o przesunięcie wyborów i nagonką czy też lobbingiem opozycji w instytucjach Unii Europejskiej. A to się dzieje na różne sposoby. Czy przez polityczny lobbing, czy też przez ten lobbing związany z nurtem homoseksualnym w polskiej lewicy. Różnymi kanałami próbuje się wpływać na decyzje pani Jourovej, Reyndersa czy przewodniczącej Ursuli von der Leyen, która jest najbardziej zachowawcza i nie chce brnąć w konflikt z Polską, ponieważ ma nieco inną percepcję sprawy.
Not. kb
*
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/497292-wywiad-wroblewskisondaze-opozycji-powodem-sabotazu-wyborow