Dziś mija praktycznie termin możliwości przegłosowania przez Zgromadzenie Narodowe zmian w Konstytucji w kwestii przełożenia wyników wyborów. Dwuletni bądź roczny czas przełożenia elekcji właśnie bezpowrotnie mija. Żeby głosować w innym niż majowym terminie można tylko za pomocą wprowadzenia jednego z trzech stanów nadzwyczajnych. Zapisy w Ustawie Zasadniczej art. 235 Rozdziału XII „Zmiana Konstytucji” mówią co następuje:
1/ Projekt ustawy o zmianie Konstytucji może przedłożyć co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senat lub Prezydent Rzeczypospolitej.
2/ Zmiana Konstytucji następuje w drodze ustawy uchwalonej w jednakowym brzmieniu przez Sejm i następnie w terminie nie dłuższym niż 60 dni przez Senat.
3/ Pierwsze czytanie projektu ustawy o zmianie Konstytucji może odbyć się nie wcześniej niż trzydziestego dnia od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy.
Ponieważ zgodnie z art. 128 ewentualne zmiany w Ustawie Zasadniczej musiałyby być wprowadzone do jej zapisu nie później niż w dzień przed ostatecznym terminem wyborów (dzień wolny od pracy przypadający między 75. a 100. dniem przed końcem kadencji urzędującego prezydenta, czyli po ustawowej modyfikacji – 23 maja) czas się już właściwie skończył. Dodajmy, że jeszcze uchwaloną przez Sejm ustawę musiałby przyjąć Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów, a także podpisać i ogłosić w Dzienniku Ustaw RP Prezydent.
Od dziś można zapomnieć o przełożeniu wyborów drogą zmian w Konstytucji. W ten sposób dobiegła też końca misja Jarosława Gowina, który działając w porozumieniu z Prezesem Prawa i Sprawiedliwości zaproponował opozycji wariant przełożenia terminu głosowania o dwa lata. Obecnie jedynym rozwiązaniem, żeby przełożyć majową elekcję pozostaje tylko wprowadzenie stanu nadzwyczajnego. W pogarszającej się sytuacji gospodarczej spowodowanej pandemią, kiedy kraj musi powoli odchodzić od rygorystycznych przepisów Ustawy „o zapobieganiu oraz zwalczaniu chorób zakaźnych u ludzi” z 5 grudnia 2008 roku, a także mając na względzie grożące roszczenia odszkodowawcze zarówno polskich jak i zagranicznych podmiotów, o konstytucyjnych ograniczeniach wprowadzenia stanu np. klęski żywiołowej nie wspominając, staje się to niemożliwe i odbyłoby się to ze znaczną szkodą dla Skarbu Państwa, a co za tym idzie dla obywateli.
Do dziś Jarosław Gowin działając za zgodą szefa większości sejmowej realizował trudną i niewdzięczną roli negocjatora z opozycją. Po przedstawieniu swojej koncepcji napotkał jednak stanowczy sprzeciw ze strony lidera największej formacji opozycyjnej Borysa Budki. W ten sposób udowodnił, że ugrupowanie rządzące jest gotowe w imię ponadpartyjnej współpracy do kompromisów, a Platforma Obywatelska poza własnym, ciasno pojętym interesem (przełożyć wybory czekając na spadek notowań PiS w związku z pogarszającą się sytuacją gospodarczą, a także wymienić niefortunną kandydatkę na najwyższy urząd w państwie) nie chce nawet dostrzec wymiernych szkód, które poniosło by społeczeństwo w związku z wprowadzeniem jednego z trzech stanów nadzwyczajnych, choćby na krótko. Misja Jarosława Gowina spełniła swoją rolę (należy to podkreślić - nie z jego winy), ale nie odniosła pełnego sukcesu. Do tej pory były wicepremier działał zgodnie z interesem Zjednoczonej Prawicy próbując ze wszystkich sił doprowadzić do tzw. konsensusu wyborczego z opozycją.
Teraz z racji upływu zawitych terminów porozumienia konstytucyjnego wszelkie negocjacje z punktu widzenia Zjednoczonej Prawicy, a także dobrze pojmowanej racji stanu nie mają sensu. Podjęcie przysłowiowych rozmów Budka-Gowin jutro oznaczać będzie, że lider Porozumienia gra w rozbijacką grę, której cel jest daleki od zrozumienia nawet dla najtęższych komentatorów. Spełnią się wtedy czarne prognozy polityków i ekspertów w tym prof. Henryka Domańskiego mówiące, że Gowin dalej:
„próbując dogadać się z Platformą Obywatelską, musi osłabiać pozycję Prawa i Sprawiedliwości na scenie politycznej. Odbierane jest to chyba przez ogół społeczeństwa jako zagrożenie dla koalicji i świadectwo rysowania się jakichś podziałów, co zawsze osłabia pozycję partii, która sprawuje władzę”.
Dziś opozycja znalazła się w stanie rozbicia. Władysław Kosiniak-Kamysz deprecjonuje do reszty pozycję Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w prezydenckim wyścigu, a PSL z Lewicą mogą wyrosnąć na czoło ugrupowań przewodzących w walce z rządem Zjednoczonej Prawicy, spychając bardzo osłabioną Platformę do politycznego narożnika. Ewentualna wygrana Andrzeja Duda połączona z postępującą coraz większymi krokami reformą Wymiaru Sprawiedliwości byłyby gwoździem do trumny formacji Donalda Tuska i Borysa Budki. Podawanie ręki tonącej Platformie przez Gowina zahaczałoby już o jakieś szaleństwo, które nie przyniosłoby politycznych korzyści zarówno Gowinowi jak i jego ugrupowaniu. Osobiście mam cichą nadzieję, że Jarosław Gowin wycofa się teraz z tej drogi pozostając politykiem, który po prostu usiłował się porozumieć z opozycją.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/496984-czy-misja-gowina-dobiegla-konca