Im będziemy mieli więcej czasu, tym będzie więcej szans na doszlifowanie tego systemu. To nie jest tak, że się w ogóle nie da przeprowadzić wyborów korespondencyjnych, ale wymaga to większej ilości czasu
— wskazywał prof. Antoni Dudek w rozmowie z telewizją wPolsce.pl.
Zdaniem politologa z warszawskiego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, trzeba zwrócić uwagę na nieco szersze perspektywy i efekty dynamiki politycznej, które może przynieść organizowanie wyborów korespondencyjnych w terminie majowym.
Optymistą zdecydowanie nie jestem. (…) Uważam za technicznie niemożliwe zorganizowanie w Polsce już w maju sensownych wyborów korespondencyjnych. Jeśli jednak dojdzie do takiej operacji, to może dojść do procesu delegitymizowania tak wyłonionego prezydenta, którym będzie prawdopodobnie Andrzej Duda. Od pierwszego dnia po ogłoszeniu wyników jego mandat będzie kwestionowany dzień po dniu i to w sposób bardziej radykalny niż dotąd były kwestionowane zmiany w Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa czy Trybunale Konstytucyjnym
— przekonywał prof. Dudek, dodając, że - w jego ocenie - na radykalizm nastrojów może wpłynąć brak koniunktury gospodarczej, a co za tym idzie pogarszająca się sytuacja ekonomiczna Polaków.
Fundowanie sporu o legalność wyboru głowy państwa jest laniem paliwa do ogniska i to się źle dla Polski skończy
— podkreślił politolog.
Z kolei prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego przekonywał, że organizatorzy wyborów powinni zwrócić uwagę na przynajmniej kilka kwestii technicznych i prawnych, o których dziś niewiele mówi się w przestrzeni debaty publicznej.
W ostatnich wyborach - przed pięcioma laty - różnica wynosiła pół miliona głosów, nieważnych było ćwierć miliona. Jeśli powtórzy się frekwencja z poprzednich wyborów, to po kraju będzie krążyć ok. 12 mln kart do głosowania. (…) Jestem głęboko przekonany, że te osiem milionów, które będzie po przegranej stronie, będzie wierzyć przez długie lata, że te wybory zostały przegrane przez te głosy, które zniknęły po drodze
— tłumaczył rozmówca Marcina Fijołka.
I dodawał:
Od strony technicznej jest wiele poważnych wątpliwości. Jaki musi być procent skutecznie dostarczonych pakietów, by uznać, że nie ma problemu? 99 procent? 95? 90? Jeśli 10 procent Polaków nie dostanie pakietów zaadresowanych na swoje nazwisko, będziemy mogli powiedzieć, że odnieśliśmy sukces? (…) Wszyscy wiemy, że istotna część Polaków nie mieszka w miejscach, gdzie jest zameldowana. (…) Wówczas wyborcza będzie musiał spotkać się z sąsiadami, dowiedzieć, czy taka karta już została dostarczona czy nie. Jeśli będzie to przeprowadzone na ostatnią chwilę, to jaka będzie procedura odwoławcza i zwrócenie uwagi, że taka karta do wyborcy nie trafiła? Co z kartami, które dotrą do miejsca, gdzie jesteśmy zameldowani?
— zastanawiał się prof. Flis.
W trakcie rozmowy zwrócił również uwagę na skomplikowany proces organizacji pracy komisji wyborczych.
Samo wrzucenie głosów to jedna operacja, druga to jednak kwestia policzenia głosów. By być zgodnym z prawem, trzeba by to zrobić w dwa dni. Wstępne szacunki dotyczące tego, ile to zajęło Bawarczykom, ile oni do tego zaangażowali osób, a ile osób przewiduje ustawa przyjęta przez Sejm, wskazuje, że liczenie zakończy się gdzieś po miesiącu. To wykluczyłoby możliwość zorganizowania drugiej tury. (…) Wedle bawarskich standardów, powiedzmy w mieście wielkości Wałbrzycha jest potrzebnych 420 osób do liczenia głosów, a obecna ustawa przewiduje dziewięć. Tego nie da się zastąpić jakoś inaczej. Odrobina wyobraźni mówi, że to się skończy na którymś etapie któregoś rodzaju katastrofą
— oceniał.
Przesunięcie wyborów jest - w jakiejś formie - nieuniknione. Im później się to jednak stanie, tym będzie większy problem
— dodał prof. Flis.
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ Z ANTENY WPOLSCE.PL:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/496891-wpolscepl-kilka-kwestii-ws-wyborow-korespondencyjnych