Sejmowe spotkanie między przedstawicielami Koalicji Obywatelskiej i Porozumienia nie przyniosło i zapewne nie przyniesie rozwiązania, które usatysfakcjonowałoby wszystkie strony w sprawie terminu i sposobu przeprowadzenia wyborów prezydenckich. Dla wielu osób było jednak powodem do niemałego zdziwienia: jak to, negocjacje polityczne? W szczycie kryzysu szukanie furtek do kompromisu, a nie wyłącznie narzędzi do ogrania przeciwnika? Rzecz w polskiej polityce nieoczywista, a jednak warta uwagi i - moim zdaniem - docenienia.
Otwarte kanały do oficjalnych i nieoficjalnych rozmów między przedstawicielami ekipy rządzącej i opozycji to w demokracji i zdrowym życiu publicznym oczywista oczywistość. Zwłaszcza w kluczowych sprawach dla całej wspólnoty - a organizacja i termin wyborów jest czymś takim bez wątpienia - taki kontakt jest czymś koniecznym, aby uniknąć kryzysu ustrojowego, który może przynieść rozkołysanie i tak regularnie testowanej na stabilność łódki polskiego państwa.
Problem polega na tym, że ostatnie lata przyniosły polskiemu życiu publicznymi dramatyczną w skutkach chorobę absolutnego braku zaufania, niszczącego jakąkolwiek kulturę dialogu i możliwości ustalenia czegoś ponad podziałami, a przynajmniej obok nich. Niezależnie od intencji i deklarowanej dobrej woli, górę brały z jednej strony traktowanie rządzących jako bez mała autorytarnych rządów, wobec których jedyną dopuszczalną strategią jest pomysł na „opozycję totalną”, z drugiej zaś ocena w zasadzie wszystkich zastrzeżeń i wątpliwości polityków opozycji za warcholstwo, chęć organizacji puczu i próbę destabilizacji Polski.
W tak ustawionej debacie publicznej - modelu dość chętnie przejętym przez niemałą część wyborców - trudno dziwić się apelom naczelnego „Gazety Wyborczej” o nieprowadzenie żadnych rozmów „z tą władzą”, podejściu Lewicy sugerującej układ PO-PiS czy części polityków PiS i komentatorów bliższych obozowi rządzącemu zdaniem których nie ma żadnych powodów - ani teraz, ani nigdy - by siadać do jakichkolwiek rozmów z ludźmi Platformy, PSL, Konfederacji czy Lewicy. Efekt jest taki, że codzienna młócka nie może być zawieszona nawet na krótki moment, a oskarżenia o zdradę, kolaboranctwo czy kto tam znajdzie jeszcze inne określenia z przeszłości bliższej lub dalszej biorą górę nad potrzebą znalezienia pragmatycznego pola do współpracy.
Nie jest to łatwe, ani nawet skazane na sukces. Politycy KO nie bez racji czują pewien dyskomfort, obawiając się, że partia Gowina prowadzi tylko jakieś działania na rzecz badania terenu, które mają skończyć się ich wykiwaniem. Z kolei posłowie Porozumienia zaczynają zauważać, że ich dobra wola bywa wykorzystana do małych, codziennych gierek, jakich w Sejmie i części redakcji jest wiele.
Wyjście z tego klinczu nie jest proste, niemniej jednak tego rodzaju spotkania jak to poniedziałkowe są otwarciem okna, może zresztą tylko lufciku, który pozwala na odrobinę świeżego powietrza w dusznym pomieszczeniu. Tak zresztą było również na początku pandemii w Polsce, gdy przy kolejnych etapach prac nad tarczą antykryzysową wciągnięto do współpracy - w ramach telekonferencji z Ministerstwem Rozwoju i posiedzeń Rady Bezpieczeństwa Narodowego - przedstawicieli opozycji. Premier Morawiecki i minister Emilewicz nie mieli problemu, by zderzyć się z opinią Lewicy, PSL czy KO, a także przedstawicielami samorządów (często niechętnych wobec PiS) - nie po to, by zawsze przyjmować ich sugestie i rady, ale by przynajmniej czasem wziąć pod uwagę ich punkt widzenia i wrażliwość. Nie zawsze ogranie kogoś do zera, pozostawiając na boisku ośmieszonym i wykiwanym jest jedynym sensownym rozwiązaniem. Tym bardziej, jeśli chce się myśleć o jakiejkolwiek formie współpracy na przyszłość.
Trudno dziś rozstrzygać, gdzie były pierwsze sygnały i decyzje niszczące te codzienne, czasem elementarne kanały rozmów i podstawową kulturę dialogu. Nic to zresztą dziś nie da. W czasie tzw. „puczu” sejmowego, gdy niemała część opozycji okupowała mównicę sejmową i salę plenarną, doszło do próby takich kontaktów. Nieoficjalne rozmowy (na przykład Ryszarda Petru z rosnącą wówczas siłę Nowoczesną z prezesem PiS) miały miejsce, z czasem lider Nowoczesnej został jednak ustawiony do pionu przez „totalne” nastawienie kilku polityków i tytułów prasowych. Nic zresztą mu to nie dało na dłuższą metę.
I znów - jeśli chcemy życia publicznego, w którym klasa polityczna nie zastanawia się wyłacznie nad tym, jak ograć i upokorzyć przeciwników, ale przynajmniej czasem jest w stanie dogadać się co do fundamentalnych spraw, powinniśmy kibicować tego rodzaju spotkaniom, deklaracjom, rozmowom. Większość z nich nie przyniesie żadnego przełomu, ale otworzy furtki na przyszłość (także dla innych), obniży temperaturę politycznego sporu i sprawi, że polityka choć raz na jakiś czas będzie miała twarz dialogu, a nie walki (której nie unikniemy i bardzo dobrze!). Nie mówiąc już o tak wielkich słowach jak państwowe podejście do podstawowych spraw. Pytaniem otwartym jest to o skalę dobrej woli zarówno po stronie rządzących, jak i opozycji. Tutaj nie jestem już tak niepoprawnym optymistą, ale chciałbym się mylić.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/496706-furtki-do-rozmow-rzadu-z-opozycja-to-szansa-a-nie-zdrada