Klęska Kidawy-Błońskiej
Jarosław Gowin ma jutro, czyli w poniedziałek, rozmawiać z liderem PO Borysem Budką o przełożeniu wyborów prezydenckich. W grę wchodzi w zasadzie tylko zmiana konstytucji. Zgodnie z propozycją lidera Porozumienia, popartą - choć chyba nie z serca - przez PiS, wybory prezydenckie miałyby się odbyć za dwa lata, i nie mógłby w nich startować ponownie Andrzej Duda. Wydawało się, że ta propozycja upadła, ale powrót do rozmów sugeruje, że jednak nie.
Nie jest wykluczone, a nawet jest bardzo prawdopodobne, że na postawę Platformy wpłynęła klęska Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która - jak wszystko wskazuje - nie wejdzie do II tury. Zastąpi ją Władysław Kosiniak-Kamysz. Tym samym PO staje nad przepaścią. I rację może mieć Marek Sawicki z PSL, który ocenia, że dni Platformy w roli hegemona po stronie opozycyjnej zdają się być policzone.
Wyjątkowa hojność
W tym kontekście propozycja przełożenia wyborów o dwa lata wydaje się być bardzo hojna. A nawet po prostu zbyt hojna. Oto obóz rządzący ma zrezygnować z bardzo prawdopodobnej wygranej Andrzeja Dudy. Ma też zgodzić się na dwa lata prezydentury jednak z mandatem parlamentarnym, a nie powszechnym. Ma podjąć ryzyko niepewności co do traktowania prezydenta w tym okresie. Wreszcie, ma zgodzić się na wycofanie Andrzeja Dudy z ewentualnego wyścigu w roku 2022-ym. Sam prezydent, tak dobrze oceniany przez tak wielu Polaków, też ma to zaakceptować. Czyli ma zgodzić się na ograniczenie swojego biernego prawa wyborczego, i to wstecz. Gdy startował w roku 2015, w puli były przecież dwie pełne kadencje. Co więcej, w 2017 roku nie udało się wprowadzić przepisu o ograniczeniu liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast począwszy od najbliższych wyborów. Sprzeciw wobec tego bardzo sensownego rozwiązania uzasadniano właśnie zasadą nie działania prawa wstecz.
Wreszcie, dziś już wiadomo, że wybory korespondencyjne są możliwe do przeprowadzenia, i że będą bezpieczne.
Platforma popełniła wielki błąd, nie godząc się na tę propozycję zaraz po jej ogłoszeniu. Teraz jednak, gdy Małgorzata Kidawa-Błońska stała się kandydatem humorystycznym, ponawianie tej oferty jest po prostu podawaniem Platformie koła ratunkowego. A mówimy o partii, która nie jest partią zwykłą: to formacja Donalda Tuska wydała obozowi rządzącemu wojnę na śmierć i życie, zaganiając wszystkie inne ugrupowania do obozu opozycji totalnej (co na szczęście wydaje się dobiegać końca), organizując międzynarodową nagonkę, zabiegając o sankcje, zwołując możliwie duże i ostre demonstracje, a chwilami po prostu szukając krwi. To ona próbowała zorganizować sejmowy pucz, to ona nakręca anarchizację wymiaru sprawiedliwości. Można długo wymieniać.
Totalność umiera
Platforma nie jest więc w polskim systemie zwykłą partią. Jest tym, co prezentuje na co dzień Donald Tusk, szkodzący z całych sił rządowi na arenie międzynarodowej, suflujący opinii publicznej wizję krwawych Grudni, nadużywający swoich europejskich funkcji do zwykłej wendetty. Być może Borys Budka jest inny, ale jak dotąd tego nie widać.
W imię czego obóz rządzący ma ratować Platformę? W imię czego ma jej pozwolić na wymianę nieudolnego kandydata na kogoś innego?
To miałoby sens tylko wówczas, gdyby przy okazji tej transakcji Platforma zgodziła się na radykalną zmianę formuły opozycyjności, którą uprawia. Gdyby odrzuciła totalność, codzienną agresję, to męczące wszystkich szarpania za nogawki bez względu na okoliczności. Gdyby PO zechciała stać się normalną, demokratyczną opozycją - wówczas można rozmawiać. Ale tak, bez żadnych poważniejszych deklaracji, nie ma to żadnego sensu. Byłby to ruch szkodliwy dla polskiej demokracji. W jej interesie jest bowiem istotna przebudowa sceny politycznej po stronie opozycyjnej.
Zostało parę dni
Dodatkowo, czasu jest niewiele. By zmiana konstytucji weszła w życie odpowiednio wcześnie, trzeba by najpierw przesunąć wybory na 24 maja, a dopiero później przełożyć je poprawką konstytucyjną na kolejne dwa lata. To z kolei wymaga 30 dni, które zgodnie z konstytucją muszą upłynąć między złożeniem projektu a jego pierwszym czytaniem. Teoretycznie można jeszcze zdążyć, ale zostało zaledwie kilka dni, a może nawet kilkadziesiąt godzin. Bardzo mało jak na tak poważną operację, do tego kaskadową (Senat musiałby przyjąć szybko ustawę, którą trzyma od 13 dni). W sensie ustrojowym mówimy o zmianie znacznie poważniejszej niż wprowadzenie głosowania korespondencyjnego.
Powtarzam: PiS nie powinno godzić się na taki manewr za darmo. To można zrobić tylko wówczas, gdy Platforma da Polsce dłuższą chwilę wytchnienia. Co najmniej dwuletnią, a może i trzyletnią (dlaczego nie przełożyć wyborów np. o trzy lata, wyrównując w ten sposób nieco bardziej krzywdę Andrzeja Dudy? Albo dlaczego nie poczekać do kolejnych wyborów prezydenckich?).
Polska coś musi dostać za tę hojność obozu rządzącego. W przeciwnym razie to po prostu kiepski deal.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/496494-propozycja-zmiany-konstytucji-jest-bardzo-hojna-zbyt-hojna