Podtrzymywanie wojny polsko-polskiej pod hasłem dążenia do zgody to niepisane motto mediów III RP, dlatego nie mogły one przegapić okazji zainspirowania protestów przeciwko pochowaniu śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.
Zainspirowania – podkreślmy. Nie zorganizowania, nie wezwania expressis verbis, ale muśnięcia czułą troską o „godność” historycznego miejsca Polaków. I ta fałszywa nuta znalazła oddźwięk tam, gdzie wzniecano protesty.
Jak inspirowano protesty?
Bo być może przed kurią krakowską między 13 a 17 stali oburzeni sami z siebie, na pochówek Prezydenta na Wawelu, ale ja ich nie widziałem – widziałem za to rozwrzeszczanych pijaków oraz przypominających stylem dzisiejszego KOD-u zawziętych ludzi o zaciętych twarzach, wykrzykujących niewybredne rymowanki. Z grupą przyjaciół wmieszaliśmy się w tłumek, przyznam szczerze, że nie pracując w mediach po prostu podszyliśmy się pod fikcyjne radio z Częstochowy, pytając o przyczyny manifestacji a także zadając pytania o innych pochowanych na Wawelu polskich bohaterów. Hasło „Wawel dla królów” nie pasowało bowiem do spoczywających pod Katedrą Tadeusza Kościuszki, Adama Mickiewicza, Józefa Piłsudskiego czy księcia Józefa Poniatowskiego a przekonanie, że Wawel jest dla najwybitniejszych kłóciło się z miejscem dla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Mniejsza o te subtelności – zapytani nie widzieli przeważnie o kim mówimy, choć jeden z mężczyzn, bodaj najlepiej zorientowany, odpowiedział, że książę Józef zasłużył na taki pochówek, bo walczył z Esterą. Miał na myśli pewnie śmierć królewskiego bratanka w rzece Elstera, kiedy nasz dowódca zakrzyknął, jak głosi legenda, „Wszystko można stracić – prócz honoru”.
Tego hasła nie brały do serca media lewicowo-liberalna. Dość szybko ustawiły narrację, że Wawel dla Prezydenta skłóci Polaków.
Czy ta decyzja skłóci czy połączy Polaków -obiektywizowała swoje zdanie „Gazeta Wyborcza”. Zakłócenie nastroju zadumy i smutku przetestowała przecież w 2005 roku, ogłaszając, że jak kibice się już więcej więcej nie pobiją, to znaczy, że kochali papieża. Ot, stara sztuka pytań narzucających ramy interpretacyjne. Niby obiektywne zagadnienie, niby otwarcie z pozoru bezstronnej dyskusji, a jednak zasugerowano konkretną tezę.
Chwilę potem odezwała się też ciężka artyleria, czyli „autorytety”.
Biskup Tadeusz Pieronek mówił, że powinien zdecydować głos narodu. Propozycja byłaby szokująca, bo jak tu – głosować w referendum nad miejscem dla grobu? Upiorna sugestia hierarchy została w tej samej wypowiedzi dla Gazety przelicytowana czymś bardziej radykalnym:
Może dobrym rozwiązaniem byłoby pochowanie go tymczasowo w godnym miejscu, a trwały pochówek zostawić na późniejszy czas.
Faktycznie, wożenie trumny z ciałem tragicznie zmarłej pierwszej osoby w państwie, po cmentarzach i katakumbach byłoby makabrą nie do zapomnienia. Ale czyż cena zohydzenia Polakom Lecha Kaczyńskiego mogła być za wysoka?
Stefan Bratkowski w krytyce wyboru miejsca pogrzebu użył starej PRLowskiej frazy.
To na wskroś polityczny pomysł.
—skomentował, jakby po 5 latach kadencji Prezydenta, odkrył, że chodzi właśnie o polityka, i był tym odkryciem zdumiony.
TVN skorzystał z ich narzędzi kreowania opinii publicznej – opinia „anonimowych obywateli”:
Największą krzywdę, jaką w tej chwili można zrobić tragicznie zmarłemu świętej pamięci prezydentowi, to właśnie pochować go na Wawelu. Zaszczyt, który jest przesadny, i tak w kuriozalny sposób niezasłużony, obróci się w tej chwili w śmieszność. Domyślam się, że to jest jakaś cyniczna kalkulacja polityczna, która zrobi zmarłemu straszną krzywdę - dodał uczestniczący w demonstracji Michał, mieszkaniec Krakowa
Reporterzy TVN mieli zapewne więcej szczęścia niż ja – moi rozmówcy, jeśli byli w stanie sformułować zdania wielokrotnie złożone, to mówili raczej sporo tym językiem poetów, którego nasi twórcy używali w utworach dla dorosłych: XIII Księdze Pana Tadeusza Fredry czy fraszce „Na matematyka” Kochanowskiego.
Wielu protestujących na pewno jednak uwierzyło, że ich oburzenie na „Wawel” nie jest owocem atmosfery krytyki i rozdzierania szat nad „podziałem Polaków”.
Jak broniono Prezydenta?
Ale dość szybko w Krakowie zebrali się obrońcy prezydenta, ale też obrońcy prawa do żałoby. Nie wspierały ich media, nie było portalu wpolityce.pl, a TVP i TVN miały zbliżone stanowiska – były za to sms, i była wspólnota – znaliśmy się ze spotkań autorskich, z mszy patriotycznych, z klubów Gazety Polskiej, z uroczystości rocznicowych. Zresztą w tamtych kwietniowych dniach poznaliśmy się wszyscy – prowincjonalny Kraków zacieśnił więzy między pokoleniami i otworzył nowy rozdział wspólnoty konserwatystów w stolicy Małopolski. Spotkania w Krakowskim Klubie Wtorkowym, księgarniach, w hali Sokoła – konieczność zaktywizowania się – czasem wbrew ospałym strukturom PiS – stała się oczywista. Narodziło się wtedy wiele przyjaźni, obudziło się wielu krakowian.
Zatem rozdzwoniły się telefony: „o 18.00 pod Pomnikiem Grunwaldzkim”, „o 20.00 pod Krzyżem Katyńskim”, „przemarsz pod kurię dziś”, „modlitwa w kościele jutro”. Tanio wydrukowane portrety śp. Prezydenta, na prześcieradłach wypisane hasła, że szanujemy decyzję o pochówku. To żadna zasługa, żadne przechwałki, wprost przeciwnie – wyglądaliśmy dość niezdarnie w tym pospolitym ruszeniu.
Było w tym jednak coś ponadczasowego – pamiętam jak zagraniczni reporterzy (przeciwnik ma zawsze wsparcie zza granicy) celowali obiektywami aparatów nie tyle w nas, ale w różańce wyciągnięte w górę. Musiało być w tym coś, choćby odrobinę podobnego, do relacji „Gazzete de France” z konfederacji barskiej – to zdziwienie „oświeconego Zachodu” na religijność Polaków. W anglojęzycznych mediach dbali, by nie porównywać Lecha Kaczyńskiego do Johna Kennedy’ego – raz że groziło to sugestią o zamachu, a dwa oznaczało szacunek do głowy państwa.
Ale ten szacunek tam na ulicy był. Nie wiem jak inni obrońcy prawa do pochówku na Wawelu, ale ja osobiście myślałem, że nas przemogą. Ten zgodny chór podjudzania był precyzyjny i profesjonalny – tendencyjne pytania, zbolałe miny reporterek martwiących się o hałas w czasie żałoby, te niewinne komentarze, że przecież powinniśmy być wszyscy zgodni – to robiło wrażenie. Nienawiść na ulicy też robiła wrażenie – bezkarna, silna, agresywna i ofensywna.
A jednak nie przemogli. Dziś mija 10 lat od pochówku prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony, Marii, w krypcie pod wieżą srebrnych dzwonów. Uroczystości pogrzebowe należały do jednych z najgodniejszych w całej historii Polski. To co dobre i dostojne przetrwało, protesty się rozpierzchły, by być wzywane przez kolejne inspiracje – przy następnych okazjach.
Grób Pary Prezydenckiej można odwiedzać w godzinach otwarcia Katedry św. Stanisława na Wawelu, poza trasą biletową, tzn. w czysto modlitewnej intencji, bez płacenia za wejście. Krzyki ucichły, czy raczej – przeniosły się gdzie indziej.
Stanowczo dobrze jest być po właściwej stronie światopoglądowego sporu, bo po nienawiści i krzykliwych demonstracjach w czasie żałoby nic nie zostaje. Może czasem wstyd.
WARTO PODTRZYMYWAĆ KONSERWATYWNE MEDIA, BO BEZ NICH POLSKA BĘDZIE WYGLĄDAŁA INACZEJ. PRENUMERATA CYFROWA TYGODNIKA SIECI DOSTĘPNA ONLINE: https://siec.wpolityce.pl/oferta
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/496337-jak-polacy-pochowali-prezydenta-wbrew-tvn-i-gw