No i jak tu walczyć z PiS-em, jak odsunąć tych „kato-narodowców” od władzy, skoro już ani na ulicę, ani na zagranicę nie można liczyć, nawet na Niemców…
Niestety, ciemny lud jeszcze sobie nie uświadomił, „jakim trzeba być podłym człowiekiem (…), jakim draniem, aby grać tym wszystkim” - jak to ujęła sejmitka Joanna Scheuring-Wielgus w koszulce z nazistowskim piorunem, i nie błaga pod domem Lecha Wałęsy o przywództwo w marszu na ministerstwa, by ci pisowcy „wyskakiwali z okien”… Co gorsza, ten ciemny lud chwali nawet ten ich rząd za walkę z koronawirusem i innymi wirusami. A tu jeszcze taki cios z zagranicy bliższej i dalszej; gdy opozycja robi wszystko, by nie dopuścić do wyborów, aby doprowadzić do kryzysu w państwie i wygonić z pałacu tego pisowskiego prezydenta, Niemcy najpierw zorganizowali wybory korespondencyjne w Bawarii, a teraz chcą jeszcze znieść ograniczenia wprowadzone w związku z koronawirusową pandemią - i jak tu walczyć, jak walczyć, skoro nawet na nich nie można liczyć…?!
Żarty żartami, ale sprawa śmieszna nie jest. Przeciwnie, to aż do bólu żałosne, że do Sejmu dostają się takie postaci, jak posłanka Scheuring-Wielgus z byłej Nowoczesnej, potem reprezentantka jej kilkuosobowego, w międzyczasie padłego mutanta pod nazwą „Teraz”, później kandydatka „Wiosny” do europarlamentu, a gdy z flirtu z Robertem Biedroniem wyszły jej nici, na powrót kandydatka Lewicy do Sejmu. To żałosne aż do bólu, kto wciąż gra pierwsze skrzypce i kto lideruje po stronie tzw. opozycji. Tak zwanej opozycji, bo próżno szukać na naszej scenie politycznej partii zdolnej do konstruktywnego dialogu i sensownej rywalizacji na programy ze sprawującymi władzę.
Co do Niemiec, jaką rząd Mateusza Morawieckiego i PiS mają prasę, zarówno w tych polskojęzycznych mediach, należących w naszym kraju w większości do niemieckich koncernów, jak i za Odrą - każdy wie: to niekończąca się lawina tendencyjnej krytyki, a nawet obelg i kłamstw. Ci sami niemieccy politycy, którzy także na forum Parlamentu Europejskiego oraz w Komisji Europejskiej głośno wyrażają dziś sprzeciw odnośnie do majowych wyborów w Polsce, chwalą rezultat i frekwencję korespondencyjnego głosowania w Bawarii, przeprowadzonego de facto w chwili największego rozprzestrzeniania się pandemii. Co więcej, choć zgodnie z aktualnymi danymi odnotowano w Niemczech 134 tys. 753 zainfekowanych i 3 tys. 804 śmiertelnych ofiar (przy „ufryzowanej” statystyce, bowiem w RFN za przyczyny zgonów nie uznaje się koronawirusa, jeśli ktoś cierpiał wcześniej na jakieś przewlekle choroby), rząd federalny postanowił wczoraj o „stopniowym poluzowaniu” pandemicznych obostrzeń.
Chadecka kanclerz Angela Merkel (CDU), po czterogodzinnej wideokonferencji z szefami landowych rządów, podsumowała: jest „sukces”, bo… „Niemcy lepiej radzą sobie z kryzysem niż inni”, ale póki nie znajdzie się skuteczne antidotum na koronawirusa, „trzeba z nim żyć”. Więc „zaleca się” obywatelom zachowanie ostrożności, noszenie masek w sklepach i środkach komunikacji publicznej, ale już od 4 maja poszczególne kraje związkowe republiki będą stopniowo przywracały zajęcia w szkołach. Msze święte i imprezy masowe „tymczasem pozostaną odwołane”.
Zdaniem hamburskiego burmistrza Petera Tschentschera, Niemcy „stąpają po cienkim lodzie”, jednak poparł „dozowanie rozluźnienia dotychczasowych ograniczeń”. Lewicowy ekspert do spraw ochrony zdrowia Karl Lauterbach z współrządzącej (SPD) ma na ten temat inne zdanie: „Dla mnie, jako epidemiologa, o wiele lepsze byłoby utrzymanie rygorystycznego zakazu kontaktów”, skrytykował na portalu „t-online.de”, zwłaszcza dowolność w noszeniu masek. Tak czy siak, chadecy i socis porozumienie zawarli, Niemcy „zmierzają do nowej normalności, pierwsze kroki z zachowaniem umiaru mogą być podjęte”, podsumował zatroskany finansami i gospodarką państwa minister finansów Olaf Scholz (SPD).
Że jeszcze raz przytoczę aktualne dane z Niemiec: 134 tys. 753 zainfekowanych i 3 tys. 804 śmiertelnych ofiar (przy „ufryzowanej” statystyce), i dane dotyczące Polski: 7 tys. 582 zakażenia i 286 zmarłych. Na tym tle tym wyraźniej widać cele i działania tzw. totalsów. „Godny” następca Grzegorza Schetyny, przewodniczący PO Borys Budka wzywa do „obywatelskiego nieposłuszeństwa” i bojkotu wyborów (które notabene nie tyle mogą, ile muszą odbyć się w terminie zawarowanym w Konstytucji):
„Zrobimy wszystko, żeby w Senacie nie dopuścić do tego, aby weszły w życie mechanizmy głosowania korespondencyjnego”
— zapowiedział w radiowej Trójce. Jego apele do pozostałych partii opozycji pozostają na razie bezskuteczne. Zdaniem szefa sztabu wyborczego Roberta Biedronia, Tomasza Treli:
„Jeżeli Borys Budka i PO będą bojkotować wybory, to tak, jakby byli w obozie Zjednoczonej Prawicy i przyłączyli się do tego, żeby Andrzej Duda został prezydentem na kolejną kadencję. Ja tego nie zrobię i Lewica do tego swojej ręki nie dołoży”.
Przykry to obraz naszej politycznej sceny, z prymitywnymi awanturnicami w podkoszulkach z piorunem i zacietrzewionymi „liderami” z piorunami w oczach, którzy jak w obłędzie chwytają się każdej sposobności, by tę scenę zdemolować i uprzykrzyć wszystkim życie – w myśl zasady, im gorzej, tym lepiej… Dopóty, dopóki tacy właśnie będą - to tak a propos zbliżających się wyborów - wybrańcami ludu…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/496040-niemcy-nie-przestaja-robic-naszej-opozycji-wbrew