Gdyby wybory odbyły się 10 maja, a kandydatka PO prowadziła normalną kampanię, przed ciszą wyborczą poparcie dla niej sięgałoby 97 proc.
Małgorzata Kidawa-Błońska wygrałaby wybory w cuglach, ale przecież nie może prowadzić kampanii wyborczej, nie może spotykać się z Polakami. Gdyby kampanię prowadziła, przybywałoby jej po 20 pkt. proc. poparcia tygodniowo. Nawet w wyborach korespondencyjnych by wygrała, tylko musiałyby być dobrze przygotowane. Czyli musiałaby również mieć czas na kampanię, pewnie korespondencyjną – ćwiczyłaby się w epistolografii, a Polacy by ją pokochali, bo tak działają listy miłosne. Iluż to niesamowitych rzeczy dowiadujemy się o kandydatach na prezydenta wtedy, gdy nie mogą oni w pełni rozwinąć skrzydeł. Ale gdyby te skrzydła rozwinęli, mogliby odlecieć. Byle nie jak głupota siostry Marty Huňkovej (z serialu „Szpital na peryferiach”), gdyby oczywiście potrafiła latać i znalazłby się jakiś doktor Štrosmajer, który by to wszystko antycypował.
Małgorzata Kidawa-Błońska wygrywałaby wszystko mniej więcej tak jak Szymon Hołownia. On, w dodatku, nawet gdyby wygrał w wyborach korespondencyjnych, zrezygnowałby z urzędu. Taki jest akuratny. Ale jak mógłby wygrać w tym samym czasie, gdy zwyciężyłaby Małgorzata Kidawa-Błońska? Byłabyż w Polsce jakaś diarchia, jak nie przymierzając w starożytnej Sparcie czy Rzymie? Albo jak w wypadku Jadwigi Andegaweńskiej i Władysława II Jagiełły. I kto w tym duumwiracie były vir, bo to wcale nie jest takie pewne?
Gdy Władysław Kosiniak-Kamysz zaczął w sondażach przeganiać Małgorzatę Kidawę-Błońską, strasznie się tym oburzyła. I obraziła się nie tylko na swoich partyjnych kolegów, ale chyba też na niedojrzałe społeczeństwo. Przez to stała się agresywna jak nigdy wcześniej. Ale to zrozumiałe. I wtedy zaczęła mówić o tym, że wszystko to przez brak kampanii, w której szła (co tam szła – zasuwała z prędkością podświetlną) od sukcesu wielkiego do gigantycznego. I 8 maja miałby poparcie na poziomie jakichś 97 proc. A gdyby wybory odbyły się 17 maja, to poparcie sięgałoby 117 proc. Ale niestety, nie można prowadzić kampanii. I jeszcze jedno: gdy Małgorzata Kidawa-Błońska jej nie prowadzi, do głosu dochodzą męscy szowiniści, którzy nie dorośli do głosowania na kobietę, bo widzą ją tylko przy garach i z mopem. Gdyby kampanię prowadziła, męskich szowinistów by osadziła i wyprostowała.
Bez kampanii wszystko karleje i się dewaluuje. Także przez to, że gdy kandydatka PO (czy wciąż?) nie prowadzi kampanii, udziela wywiadów mediom. I wprawdzie te prasowe są autoryzowane, ale przecież głębia myśli kandydatki jest tak wielka, że może dochodzić do multiplikacji sensów (takiej swoistej redundancji). A czytelnik jest prosty, więc to go oszałamia i nie rozumie. Z kolei w wywiadach w telewizji, radiu i na portalach trzeba się dostosować do niskiego poziomu odbiorcy, więc wszystko może się wydawać uproszczone, choć przecież jest wielowymiarowe niczym rozmaitości riemannowskie bądź lorentzowskie.
W spotkaniach twarzą w twarz (maska w maskę) można wszystko wyjaśnić, a wtedy audytorium wpada w zachwyt przechodzący w miłość i uwielbienie. I tylko jakiś prymityw może uważać, że na tych spotkaniach mówi się tylko „dzień dobry”, „serdecznie witam”, „pozdrawiam” i „dziękuję” albo opowiada, że (mniej więcej) „coś jest ważne, gdyż ważne jest w swojej ważności odnoszącej się do spraw ważnych z powodu swojej ważności w perspektywie spraw najważniejszych z punktu widzenia hierarchii ważności”. A wtedy sceptykom i niedowiarkom szczęka opada i wali o beton. Nic dziwnego, że potem poparcie skacze o 20 pkt. proc. tygodniowo.
Jest głęboko oburzającym i dennym twierdzenie, że gdyby trwała normalna kampania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej (oraz Szymona Hołowni), poparcie dla nich spadłoby na łeb, na szyję. Bo niby ludzie usłyszeliby i się zniechęcili. Zatem niby dobrze, że nie ma kampanii i większej liczby okazji do kompromitowania się. Kompromitują to się osobniki tak prymitywnie myślące. Małgorzata Kidawa-Błońska (i Szymon Hołownia) jest w stanie wygrać wszystko, nawet teleturniej „Miliard w rozumie” (gdyby był, bo od 15 lat go nie ma). Choć nie do końca wiadomo, w czyim rozumie jest ten miliard i jaka jest inflacja.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/495966-kidawa-blonska-wygralaby-wszystko-nawet-miliard-w-rozumie