Autorka scenariuszy polskich telenowel napisała kolejny literacki utwór - list do Jarosława Kaczyńskiego. Może by nie było warto się do niego odnosić, bo jest on w swej treści prostą kopią narracji Gazety Wyborczej i TVN-u - dyktatura, znieważająca władza, Smoleńsk dzieli Polaków, ot obowiązkowy zestaw sloganów każdego oświeconego inteligenta - ale po pierwsze zyskał on szeroki rezonans uzyskując na portalu społecznościowym dwieście tysięcy udostępnień, co jest liczbą zaiste imponującą, a po drugie użyto tam zdumiewającego zwrotu, który omówić trzeba.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Atak Łepkowskiej na Jarosława Kaczyńskiego za wizytę na cmentarzu
Dziesiątki tysięcy czytelników listu to jeszcze nie liczba widzów innych dzieł Łepkowskiej - „M jak miłość”, czy „Na dobre i na złe” - nie powinny zaskakiwać, rolą twórców oper mydlanych jest przecież schlebiać swoim odbiorcom, nie podawać im zbyt ambitnej treści, aby się nie przemęczali, sformatować przekaz pod niewymagających czytelników, operować kalkami, które znają, nie rzucać żadnej wolnej myśli, miłość ma być ckliwa, czarny charakter potężny i zawzięty, co zresztą Łepkowska sama w owym liście przyznaje, pisząc że:
uważana jest za twórcę wyjątkowo dobrze odczytującego potrzeby i uczucia Polaków, czego dowodem są wielomilionowe wyniki oglądalności stworzonych przeze mnie seriali.
Nie można zresztą krytykować czytadeł i telenowel, tak jak była potrzebna „Niewolnica Izaura” (choć nieprawdą jest, że Polki zaczęły po serialu takie imię nadawać swoim córkom), tak jest potrzebna „Korona królów” (Łepkowska pociągnęła ten serial i nadała mu ostateczny kształt), tak potrzebny jest też… list do Jarosława Kaczyńskiego. Wychowankowie TVNu ze zgrozą dziś wypatrujący gdzie minister Szumowski ukrywa ciała zmarłych albo czytelnicy Wyborczej nieomal słyszący jak prezes PiS osobiście nakazał lądować w Smoleńsku potrzebują i takich dzieł: zgodnych z ich narracją, prostych w przekazie, pokrywających się z „samodzielnymi wnioskami”.
Kombatanctwo Łepkowskiej
List pozostałby sztampowym i - piszę jako człowiek, który nie oglądał „M jak miłość” czy „Na dobre i na złe” - nudnym raczej, gdyby nie otarł się o śmieszność:
Czy nie boję się pisać do Pana? Nie. Bo ja generalnie mało czego się w życiu boję, a już na pewno - co wiedzą moi bliscy i znajomi - nigdy nie bałam się mówienia prawdy… Trudno więc, bym zaczęła się w 66 roku życia bać mówienia prawdy szeregowemu posłowi, Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Autorka oto sama sobie zadaje pytanie czy się nie boi, a potem odważnie wyznaje, że nie, że nigdy się nie bała mówić prawdy. Rzucam więc okiem do „Encyklopedii Solidarności”, pewnie niejedna gazeta podziemna zawiera jej teksty w obronie prawdy, zwłaszcza że czasy studiów pani scenarzystki przypadły na rozwój opozycji antykomunistycznej, zrywu Solidarności, stanu wojennego, ale chyba autorzy opasłych tomisk Encyklopedii przegapili odwagę Łepkowskiej - bo nic tam o niej nie ma.
Dodajmy, że ojciec pani Łepkowskiej, był historykiem - piszę bez ironii - niebagatelnym, najlepszym bodaj polskim znawcą Ameryki Łacińskiej, ale też autorem ciekawych esejów o polskiej tożsamości, więc nic dziwnego, że szybko przystąpił do „Solidarności”, jak na świadomego Polaka przystało. I tak, profesor Tadeusz Łepkowski był wielkim umysłem, w dodatku odważnym człowiekiem. Ale piszemy przecież o jego córce, a nie o nim.
No dobrze, więc może później nigdy się pani Łepkowska nie bała w mówieniu prawdy? Nie znam co prawda dwustu odcinków „Klanu”, którego scenariusz pani Łepkowska stworzyła, ani polskich komedii romantycznych, ale też stawiam kokosy przeciwko orzechom, że żadna „odważna prawda” się w nich nie pojawiła. Nie musiała zresztą - dzieła realizowane dla masowego odbiorcy mogą być tylko pocieszne, zabawiające, nie ma wymogów wplatania w nich odkrywczych spostrzeżeń.
Także do literackiej fikcji w liście do Jarosława Kaczyńskiego nie warto mieć pretensji - że jeździ limuzyną, co ma dodawać naszej nadwiślańskiej dyktaturze mrocznego wymiaru, że ma ochroniarzy, co już czyni go nieledwie bohaterem „Jesieni Patriarchy” Marqueza, że odwiedził cmentarze - to zrozumiałe, że autorowi setek scenariuszy nasuwa się w reakcji dobry wątek fabularny.
Odwaga staniała
Tylko to kombatanctwo pani Ilony Łepkowskiej, niezwykle zasmuca. Bo stworzyć sobie groźnego dyktatora po to, by w postawić się w opozycji do niego i zakrzyknąć „Nie boję się pana” to zagrywka niezwykle słaba, niewarta wplecenia nawet do oper mydlanych. Może to efekt tego, że scenarzysta zamarzył być aktorem, bohaterem swojej opowieści, wizja literacka pomieszała się z prawdą, a może to autentyczne przekonanie o własnym bohaterstwie, wielkości?
I mając za sobą te miliony widzów, zwykłych Polaków mówię Panu…
- pisze pani Łepkowska. Za bardzo przypomina to słowa Adama Mickiewicza, by nie wspomnieć:
Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze
List scenarzystki polskich telenowel jest ważnym zjawiskiem do oceny współczesnych elit. Zobaczcie Państwo co się śni naszym celebrytom - kombatanctwo, opór przeciwko reżimom autorytarnym, mesjanizm (miliony widzów, „ja się nie boję”).
Cóż, gdy odwagi, wizji i samodzielności brakuje w prawdziwych zagrożeniach, trzeba to sobie powetować w konfabulacjach, niewybrednych operetkach i samouwielbieniu. Odwaga staniała. W demokracji takie rzeczy często się zdarzają
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/495693-lepkowska-jako-bohaterka-antykaczyzmu-to-nie-odwaga-a-farsa