W ramach akcji „Lot do Domu” do kraju powróciło 54 tysiące Polaków, których pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 rozdzieliła z bliskimi. Jednak znalazły się osoby, którym nie podobały się warunki podróży i swoim niezadowoleniem podzieliły się w mediach społecznościowych. Jedną z nich jest reporter telewizji WP Klaudiusz Michalec, który wraz ze swoimi przyjaciółmi wracał do Polski z Australii, dokąd wybrał się na camping.
CZYTAJ TAKŻE:
Największa operacja w historii LOT
Przewoźnik podkreślił, że podczas tej największej w jego historii operacji, LOT wykonał 388 rejsów z sześciu kontynentów, zabierając pasażerów m.in. z: Peru, Meksyku, Argentyny, Japonii i Korei Południowej. W akcji „Lot do Domu” polski przewoźnik wykorzystał 44 maszyny.
Samoloty które sprowadzały do kraju Polaków, pokonały trasy o łącznej długości 2 mln 404 tys. 568 kilometrów i spędziły w powietrzu 2 tys. 884 godziny.
Niezadowolony pasażer
Jednak nie wszystkim podobały się warunki podróży. Jedną z niezadowolonych osób jest Klaudiusz Michalec z telewizji WP, który swoje żale opublikował w mediach społecznościowych.
Drodzy Państwo, wylądowaliśmy. Podobno historycznym lotem z Sydney. Podobno. Wolę jednak inne linie lotnicze, bo te… szkoda gadać. Słabo mi się robi gdy słyszę, jak władza uprawia na tym propagandę sukcesu. Nie polecam
— napisał Michalec, do wpisu dołączając fotografię z lotniska, na której pozuje ze swoimi przyjaciółmi.
Camping w Australii
Grupa wybrała się do Australii na camping, czym już na początku marca chwalili się w mediach społecznościowych. Przypomnijmy, że już 4 marca minister zdrowia informował o tym, że w Polsce odnotowano pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem.
7 marca na facebookowym profilu jednego z mężczyzn pojawił się wpis informujący o tym, że obaj panowie wyruszają do Australii.
Problem z powrotem do kraju
Z kolei 25 marca Michalec napisał na Facebooku, że mają problem z powrotem do Polski.
Klaudiusz Michalec wyjaśnia, co działo się na pokładzie samolotu
Do sprawy odniósł się sam Klaudiusz Michalec, który w rozmowie z portalem wPolityce.pl wyjaśnił, jak wyglądała sytuacja w samolocie, którym wracał do Polski.
Chodziło o kilka sytuacji, które miały miejsce na pokładzie samolotu, o czym został poinformowany rzecznik LOT. On także wyjaśniał te sprawy
— podkreśla reporter.
Najbardziej rażące były dwie sytuacje. Pierwsza z nich dotyczyła matki z dwójką małych dzieci, około 4-letnich. Z racji, że loty były organizowane na szybko. To był także pierwszy lot z Sydney, więc lotnisko nie miało odpowiedniego systemu, więc miejsca w samolocie były przydzielane niemalże z automatu – o czym dowiedziałem się dopiero później
— mówi.
Michalec zwraca uwagę, że matka została rozdzielona w samolocie ze swoimi dziećmi. Kobieta zwróciła się z problemem do stewardess, które odpowiedziały, że nie są w stanie pomóc i powinna sama poradzić sobie z problemem. Reporter dodaje, że kobiecie udało się namówić inne osoby do zmiany miejsc.
Druga sprawa dotyczy starszej kobiety, która leciała samolotem razem ze swoja podopieczną, również w starszym wieku. Obie kobiety zostały rozdzielone.
Podczas międzylądowania w Singapurze kobieta poszła do stewardess zapytać się, gdzie znajduje się jej podopieczna, bo chciałaby wiedzieć, w którym miejscu ona siedzi, jak się czuje. Stewardessy odparły jej, że to nie czas i moment naszukanie tej starszej osoby. Kiedy kobieta zwróciła im uwagę, że martwi się o swoją podopieczną, stewardessy nakrzyczały na nią, każąc jej siadać na swoim miejscu
– wyjaśnia Michalec dodając, że wywiązała się kłótnia, a kiedy starsza kobieta po pół godzinie ponownie upomniała się o swoją podopieczną, stewardessy wezwały szefową pokładu.
Starsza kobieta powiedziała, żeby stewardessy użyły nagłośnienia i wywołały nazwisko poszukiwanej kobiety.
Kiedy poszukiwana pani się znalazła, stewardessa rzuciła do kobiety, która zwróciła się z prośbą o pomoc: „Na co było robić taką aferę?”, po czym jedna ze stewardess zaczęła obgadywać tą panią z innym pasażerem. Osoby siedzące wokół wszystko słyszały
– zwraca uwagę reporter.
Michalec odnosi się także do kwestii zabezpieczenia załogi. Powiedział, że mimo tego, że stewardessy miały rękawiczki i fartuchy, to zahaczały nimi o pasażerów, więc nawet jeśli miałyby na sobie koronawirusa, to mogłyby przenieść go na osoby podróżujące samolotem.
Zwróciłem na to uwagę rzecznikowi LOT, że rozumiem obsługę samolotu, że boją się latać podczas „Lotu do domu”, ale chodzi też o logiczne myślenie, że ten fartuch nie daje ochrony osobom siedzącym na pokładzie
– wyjaśnia Michalec.
Całą sytuację wyjaśniałem z rzecznikiem LOT, który wczytał się w raport po locie i przyznał mi rację
– dodaje reporter, zwracając uwagę, że nagrał te sytuacje, po czym grożono mu, że nie może tego robić.
Dla mnie było oczywiste, że mogę, a nie mogę udostępnić wizerunku osób. Chciałem zrobić z tego film, żeby pokazać, jak takie loty wyglądają, bez założeń, żeby krytykować rząd, bądź nie. (…) Te loty niejednokrotnie pomogły wielu osobom, w tym mnie, ale nie zawsze zachowywano procedury
– ocenia Klaudiusz Michalec.
wkt/FB/Instagram
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/495163-reporter-wp-z-przyjaciolmi-narzekaja-na-lotdodomu