Polityczna porażka Jarosława Gowina, który nie przekonał ani ugrupowań opozycyjnych (do projektu zmiany konstytucji), ani Prawa i Sprawiedliwości (do wpisania do ustawy o głosowaniu korespondencyjnym vacatio legis przesuwającego wybory na sierpień) otwiera kolejny rozdział w historii dotyczącej terminu wyborów prezydenckich w roku 2020. Tym razem cała odpowiedzialność spada na Łukasza Szumowskiego, który w połowie kwietnia wyda swoje rekomendacje dotyczące warunków zdrowotnych i epidemicznych.
Wybory w maju dalej nie są pewne
Ostatnią furtką, z której można skorzystać przy ewentualnej zmianie wyborów pozostało rozwiązanie, na mocy którego premier Mateusz Morawiecki wprowadza stan klęski żywiołowej po tym, jak Szumowski zwraca uwagę na zagrożenie związane ze zdrowiem i bezpieczeństwem. Wybory wówczas odsunięte zostałyby na termin bezpieczniejszy. Co na to sam Szumowski? W ciekawej rozmowie z „magazynem tvn24” tak oceniał tę kwestię:
Naprawdę uważam, że te wybory korespondencyjne są dobre. Mówię ogólnie o wyborach korespondencyjnych. To jest zupełnie coś innego niż to, kiedy te wybory mają się odbyć. To są dwa różne pytania. Co do moich rekomendacji dotyczących możliwości ich przeprowadzenia w określonym czasie, to słowa danego dotrzymam – powiem to w połowie kwietnia. Natomiast możliwość przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych dla wszystkich, w całej Polsce, powinniśmy mieć. Bo być może przez rok czy półtora nie będziemy w stanie ich przeprowadzić w formule, w jakiej znaliśmy je przed koronawirusem
— mówił Krzysztofowi Skórzyńskiemu minister zdrowia.
Krótko mówiąc, choć Łukasz Szumowski jest zwolennikiem tego rodzaju furtki prawnej (sam zagłosował w Sejmie „za” takim rozwiązaniem”) i uważa ją za bezpieczniejsze, to nie wyklucza, że może być ona pewną alternatywą na przyszłość. Także tę najbliższą przyszłość, bo przecież do klasycznych wyborów prawdopodobnie szybko nie pójdziemy, ryzyko jest zbyt duże. To na barki Szumowskiego i jego ekspertów, współpracowników spadnie odpowiedzialność za bezpieczeństwo wyborów korespondencyjnych. Jeśli premier Mateusz Morawiecki mówi o tym, że spodziewa się szczytu zakażeń właśnie w maju (a może nawet w czerwcu), mnożyć się będą pytania o celowość wychodzenia z domu wielu milionów Polaków w wyborczą niedzielę. A jeśli okazałoby się, że punktów z urnami-skrzynkami, do których będziemy wrzucać swoje głosy będzie na tyle mało, że utworzą się do nich długie kolejki, wielu z nas po prostu zrezygnuje z wzięcia udziału w głosowaniu. Nikt nie będzie narażał swojego zdrowia (i innych obywateli stojących w kolejce), by zagłosować w wyborach.
Odpowiedzialność spada na Szumowskiego, a gierki partyjne stają się wtórne
Koniec końców, może to i lepiej, że ta odpowiedzialność będzie dotyczyć czynników (i odpowiedzialności) głównie medycznej, a nie tylko politycznej. Stawiam zresztą tezę, że i tutaj Jarosław Kaczyński nie chciał być postawiony pod ścianą z powodów przeciągania liny wewnątrz Zjednocznej Prawicy. O ile wytyczne natury medycznej są czymś obiektywnym, o tyle presja ze strony Jarosława Gowina była nieproporcjalnie duża do znaczenia jego partii w rządzie i całym obozie rządzącym. A wpisanie do ustawy o głosowaniu korespondencyjnym odpowiednio długiego vacatio legis już dziś byłoby przyznaniem, że nie chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo Polaków, a o siłę argumentów Gowina i kierowanego przez niego ugrupowania. Kwestia klinczu między PiS a Porozumieniem nie była tutaj bez znaczenia.
Ale i ten ostatni czynnik będzie w grze do samego końca. Prawdopodobnie po okresie mrożenia tej ustawy w Senacie, wróci ona do Sejmu, a tam raz jeszcze będzie musiała zostać przegłosowana. Część polityków Porozumienia - z przyszłą wicepremier Jadwigą Emilewicz na czele - już dziś wskazuje, że nie jest zwolennikiem majowego terminu. Jeśli do początku maja znacząco wzrośnie odsetek osób chorych i przebywających w kwarantannie, a problemy w szpitalach będą niemałe, można spodziewać się kolejnych turbulencji i trzesięń ziemi o charakterze politycznym wewnątrz obozu Zjednoczonej Prawicy.
Wątpliwości nie tylko medyczne, ale i organizacyjne
Last but not least, pozostaje również niemało wątpliwości natury prawnej i technicznej. Zorganizowanie tak dużego przedsięwzięcia w tak krótkim czasie to gigantyczne wyzwanie dla całego państwa, potrzeba też zapewne dużej kampanii społecznej tłumaczącej naszym obywatelom, jak wygląda takie głosowanie (także na gruncie bezpieczeństwa), nie mówiąc o wcześniej sygnalizowanej trosce o zdrowie Polaków. Już dziś widać wyraźnie, że przy majowym scenariuszu (nawet jeśli ostatecznie 17 maja) nie unikniemy awantury o legalność takich wyborów, o tryb i czas przyjęcia zmian w prawie wyborczym, o tajność głosowania i szereg innych szczegółów technicznych.
Polacy i tak są skrajnie zmęczeni przedłużającymi się restrykcjami, strachem o swoją pracę i pozycję ekonomiczną - w maju ten stan będzie zapewne jeszcze większy. A jeśli zgodnie z ocenami Morawieckiego i Szumowskiego dojdzie do wzrostu zakażeń i szczytu zachorowań właśnie za miesiąc (tak zresztą wskazują krzywe w porównaniu z innymi krajami), to być może jedynym rozwiązaniem będzie wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, odkładającego wybory na miesiące wakacyjne lub jesienne. No chyba, że minister Szumowski uzna, że korespondencyjne głosowanie w maju nie będzie wiązało się z ryzykiem dodatkowego zarażenia - ale odpowiedzi na te pytania poznamy mniej więcej za tydzień. Cała odpowiedzialność spada dziś właśnie na tego człowieka, który w ostatnich tygodniach zdobył zaufanie wielu Polaków, także tych spoza wyborców PiS. Ostateczne rekomendacje wyda prawdopodobnie po świętach Wielkiej Nocy.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/494720-cala-odpowiedzialnosc-za-maj-jest-na-barkach-szumowskiego