Dymisja wicepremiera i ministra nauki nie została jeszcze przyjęta przez premiera i uprawomocniona przez prezydenta, ale już można się pokusić o kilka wniosków w związku z nią. Przede wszystkim Porozumienie pozostaje w koalicji zjednoczonej prawicy, choć jego lider zdecydował się być poza rządem.
Jarosław Gowin nadal będzie przekonywał posłów wszystkich opcji do swego projektu zmiany konstytucji i przedłużenia kadencji Andrzeja Dudy do siedmiu lat. Ministrowie z Porozumienia pozostaną w rządzie Mateusza Morawieckiego, a co do projektu PiS w sprawie powszechnego głosowania korespondencyjnego, posłowie Porozumienia w większości nie chcieli pomóc opozycji. Ale stosowna ustawa w pierwszym podejściu nie weszła pod obrady Sejmu, choć mogła. Nie zadziałała precyzja w policzeniu głosów przed naciśnięciem przycisków. Ale to specyficzne głosowanie plebiscytowe. W innych nie powinno być takich kłopotów.
Jarosław Gowin z jednej strony wybrał honorowe wyjście, zachował się odpowiedzialnie, z drugiej – w jakimś sensie został do tego zmuszony. Lider Porozumienia ryzykował stawiając na ostrzu noża sprawę odłożenia wyborów prezydenckich i teraz chce (musi) ponieść skutki podjęcia tego ryzyka. A to głównie dlatego, że posłowie z jego ugrupowania nie chcieli ani umierać za odłożenie wyborów, ani za własnego lidera, ani być odpowiedzialnymi za rozbicie rządzącej koalicji. To oznacza, że w sprawach, w których Jarosław Gowin postawił się pozostałym koalicjantom ze zjednoczonej prawicy, nie zyskał poparcia większości posłów z własnego ugrupowania. Dlatego podał się do dymisji i tym samym tylko on poniesie konsekwencje w konflikcie, który niejako sam wywołał.
Dzięki decyzji Jarosława Gowina, wszystko jedno czy i w jakim stopniu wymuszonej, zjednoczona prawica nie zostanie rozbita, a ewentualne powody do przyszłych konfliktów w jej ramach zostaną ograniczone, choć nie znikną. Te konflikty wynikały dotychczas głównie z tego, że lider Porozumienia był wicepremierem i szefem partii, a cele rządu, koalicji i partii nie zawsze były zbieżne. Co przenosiło się najczęściej na koalicję i rzadziej na rząd, ale jednak stwarzało ogniska zapalne. Indywidualnie Jarosław Gowin zdecydował się na stratę ważnego, decyzyjnego stanowiska, ale gdyby tego nie zrobił, ucierpiałaby jego wiarygodność jako poważnego polityka. Zapewne nie chciał też, by jego partia była zmuszona do testu lojalności wobec swego założyciela i szefa, gdyż rezultat takiego testu mógłby być dla partii szkodliwy.
W grze są dwa pomysły na rozwiązanie problemu wyborów: głosowanie korespondencyjne (z uwzględnieniem konstytucyjnego terminu, choć także z możliwością zmiany terminu) – mimo falstartu to wciąż aktualna opcja oraz zmiana konstytucji i przedłużenie kadencji prezydenta Andrzeja Dudy. I ten pierwszy pomysł wydaje się mieć większe realne szanse. Z tego wynika, że ugrupowania tworzące rządzącą większość nauczyły się, szczególnie gdy porównać to do sytuacji z lat 90., takiego działania, które nie kończy się od razu rozwaleniem wszystkiego, co wcześniej przez lata budowały. Najczęściej z powodu niezaspokojonych ambicji liderów.
Uczestnicy zjednoczonej prawicy uznali, że stanowi ona większą wartość niż partyjne interesy i ambicje, i to jest niewątpliwie na prawicy nowa jakość. Nawet jeśli któryś z liderów się rozpędzi, nie powoduje to rozbicia koalicji, czyli ma ona zdolność i do funkcjonowania, i do jakiejś regeneracji. Ciekawa jest też ewolucja koalicjantów zjednoczonej prawicy oraz ich liderów. Poszczególne partie są dość odporne na wewnętrzne wstrząsy, a liderzy coraz bardziej muszą się liczyć z głosem partyjnego ludu, nawet gdy głównie jest to głos partyjnego establishmentu.
Ważne jest też to, że Jarosław Gowin nie dał się „przekręcić” salonowi i jego bardzo wpływowym, a wręcz potężnym mediom. Oni potrafią tak zawrócić w głowie obrabianemu politykowi albo tak go „zmasakrować”, że w końcu się ugina i choćby został dopuszczony tylko do przedpokoju tego salonu i był często upokarzany, uważa ten przedpokój za co najmniej przedsionek raju. Przykładów jest wiele, a najbardziej znaczące to Kazimierz Marcinkiewicz i Ludwik Dorn. Ta siła salonu i jego mediów jest wciąż groźna i niszcząca dla niektórych prawicowych polityków, bo działa na nich niczym praktyki w sektach. Tym razem salon i jego media nie mogą odtrąbić sukcesu, choć udało im się doprowadzić do dużego zamętu. Kryzys w obozie zjednoczonej prawicy zaistniał i był groźny. Na razie udało się nim zarządzić, jednak nie wiadomo na jak długo. I teraz więcej chyba będzie zależało w tej kwestii od Jadwigi Emilewicz niż od Jarosława Gowina.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/494636-jaroslaw-gowin-odchodzi-zjednoczona-prawica-zostaje