Komisja Europejska obudziła się z zimowego snu, pod koniec którego przespała początek epidemii koronawirusa w Europie i postanowiła udowodnić, że kolos na glinianych nogach, jak od pewnego czasu jest postrzegana struktura zarządzająca Unią Europejską, jest w awangardzie walki z pandemią.
Szczególnie uaktywnili się eurokraci, usadowieni w różnych strukturach Komisji Europejskiej niczym jemioła na drzewach, swoją aktywność przejawiając przede wszystkim w pisaniu pouczających i ostrzegających pism do władz krajów członkowskich. Wróć! Liczba mnoga jest tu nieuzasadniona, bo to Polska jest jedynym adresatem aroganckich, butnych elaboratów urzędników, o których istnieniu byśmy się nigdy nie dowiedzieli, gdyby nie głęboki kryzys, jaki dotknął Europę i świat.
I tak oto Dyrekcja Generalna KE ds. Polityki Regionalnej i Miejskiej (DG REGIO) skierowała do władz Polski list, w którym domaga się rzetelnego informowania „o zaangażowaniu europejskich funduszy strukturalnych w zwalczanie pandemii koronawirusa”. Eurokraci zauważyli bowiem „tendencję do pomniejszania roli Unii, relatywizowania jej pomocy, a często całkowitego pomijania”. Jesteśmy jedynym krajem UE, do którego takie pismo zostało skierowane.
Rozumiem, że odpowiedź polskiego rządu, to znaczy Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej ma wyłącznie charakter kurtuazyjny i słowa w niej zawarte, iż w reakcji na to pismo „resort zwrócił się do instytucji zaangażowanych we wdrażanie funduszy europejskich z prośbą o zwrócenie szczególnej uwagi na potrzebę rzetelnego informowania o współfinansowaniu unijnym walki z koronawirusem” jest taką urzędniczą formą dyplomacji. W języku zrozumiałym dla obywateli mogłaby brzmieć: nie zawracajcie nam głowy, mamy poważne sprawy do załatwienia, na laurki przyjdzie czas, a na razie weźcie się do roboty i przestańcie pisać listy w stylu tych, jakie kiedyś metropolie pisały do kolonii. Nie wiem, czy także przewodniczący Komisji Finansów Publicznych Sejmu, poseł Henryk Kowalczyk, otrzymał jakiś dyscyplinujący list od urzędników KE po swoim wystąpieniu w Sejmie, kiedy wyjaśniał, skąd się wzięło owe 7,5 miliarda euro, które Unia „dała” Polsce na walkę z koronawirusem, tłumacząc, że są to pieniądze, które już mamy:
To tak, jakby ktoś miał na koncie czy w kieszeni 100 złotych i ktoś mu łaskawie pozwoli wydać je nie na chleb, tylko na dżem. I na tym polega cała istota i filozofia. Tak więc nie róbcie zamętu w głowach ludziom, że oto mamy 7,5 mld dodatkowych, bo dodatkowych pieniędzy nie mamy.
Eurokratom nie spodobał się też wprowadzony na początku marca w Polsce (ale też i kilku innych krajach UE) zakaz wywozu z Polski leków, które mogą się przydać w walce z koronawirusem. Chodziło o leki przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, ale też inne wyposażenie, jak igły, ochraniacze, czepki medyczne lub maski. Rząd skorzystał w tym celu z przepisów już funkcjonujących w polskim prawie, dotyczących walki z mafiami lekowymi , korzystającymi z faktu, że leki, które w Polsce były znacznie tańsze, niż np. w Niemczech, były po prostu na masową skalę wywożone z naszego kraju. Interwencja w tej sprawie komisarza UE ds. rynku wewnętrznego Thierry Bretona okazała się na tyle skuteczna, że jak przekazał polski dyplomata, notyfikuje się właśnie w Komisji Europejskiej zdjęcie ograniczeń na eksport leków z Polski. Tymczasem Niemieckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poinformowało, że zakazało eksportu sprzętu ochrony medycznej, takiego jak maski i rękawiczki, aby zapewnić pracownikom służby zdrowia w kraju wystarczająco dużo sprzętu w zwalczaniu epidemii koronawirusa. Informacji o tym, czy komisarz Breton skarcił również Niemcy, nie posiadam.
Wydawać by się mogło, że od 2015 roku minęło wystarczająco dużo czasu, by w Komisji Europejskiej pojawił się choć cień zrozumienia dla faktu, iż władze Polski nie pozwolą traktować naszego kraju jak bantustanu, z którego rynku i taniej siły roboczej korzystają silne kraje Unii. Że ciągłe pouczanie, karcenie, karanie, traktowanie jak klienta w przedpokoju brukselskich instytucji będzie miało swój kres. Nie, w dalszym ciągu europejscy urzędnicy niczego nie zrozumieli. Trybunał Sprawiedliwości UE nadal feruje polityczne wyroki, jak choćby ten ostatni, piętnujący Polskę wraz z Czechami i Węgrami za odmowę przyjęcia nielegalnych imigrantów, choć prawo relokacyjne dawno wygasło, a politycy i europejska opinia publiczna ze skruchą przyznała nam rację, jednocześnie krytykując Niemcy za politykę otwartych drzwi, która zakończyła się niekontrolowanym, masowym napływem nielegalnych imigrantów do Europy. W dalszym ciągu Frans Timmermans chce wydawać miliardy na tzw. zielony ład, zamiast apelować o stworzenie nowego, gospodarczego planu Marshalla dla Europy, tym razem finansowanego nie z funduszy amerykańskich, ale unijnych.
Włochy powiedziały jasno, co myślą o działaniach Unii Europejskiej na początku kryzysu epidemiologicznego w ich kraju, jednakowo brzmiącym głosem prezydenta, premiera i opozycji.
Prezydent Włoch, Sergio Matarelli, wydał oświadczenie, w którym czytamy m. in. :
Włochy przechodzą przez trudny okres, a ich doświadczenie w zwalczaniu szerzenia się koronawirusa będzie prawdopodobnie przydatne dla wszystkich państw Unii Europejskiej. Oczekuje się zatem, nie bez powodu, przynajmniej we wspólnym interesie, inicjatyw solidarności, a nie kroków, które mogą utrudnić działania.
Premier Giuseppe Conte w wywiadzie dla dziennika „Il Sole-24 Ore” powiedział :
Reprezentuję wspólnotę narodową, która bardzo cierpi i nie pozwoli na krętactwa. We Włoszech, ale także w innych krajach członkowskich, jesteśmy zmuszeni do podejmowania tragicznych wyborów. Musimy uniknąć popełnienia w Unii Europejskiej tragicznych błędów. Jeśli UE nie stanie na wysokości zadania w tym epokowym wyzwaniu całej europejskiej konstrukcji grozi to, że w oczach naszych obywateli straci swój sens istnienia.
A lider opozycyjnej Ligi, Mateo Salvini, bez owijania w bawełnę, w swoistym dla siebie stylu oświadczył:
To nie Unia, ale nora żmij i szakali. Jak będzie trzeba, pożegnamy Unię.
Na reakcję Unii nie trzeba było długo czekać, głos z Półwyspu Apenińskiego, dosadnie i jednoznacznie brzmiący, dotarł do Brukseli i zmusił Ursulę von der Leyen do wystosowania listu, jakże innego od tych aroganckich, pełnych buty, do jakich nas już przyzwyczaili unijni urzędnicy. „Przepraszam Was, jesteśmy z Wami” zatytułowała swój list przewodnicząca KE i zapewniła, że dziś Unia mobilizuje się u boku Włoch, choć „niestety nie zawsze tak było. Trzeba uznać, że w pierwszych dniach kryzysu, wobec potrzeby wspólnej europejskiej odpowiedzi, zbyt wielu myślało tylko o własnych problemach. Nie zdawali sobie sprawy, że możemy przezwyciężyć tę pandemię tylko razem, jako Unia”. Było to „działanie szkodliwe i można było go uniknąć”, kajała się przewodnicząca KE.
Następnym razem, jak jakiś butny europejski urzędnik zacznie się domagać od polskiego rządu pochwał i laurki dla dzielnej Unii Europejskiej za walkę z koronawirusem, proszę mu pokazać list Ursuli van der Leyen do Włochów. I grzecznie poprosić, żeby przestał zawracać głowę rządowi, który ma ważniejsze sprawy do załatwienia. Ewentualnie wskazać adres na Berdyczów.
*
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/494396-premierze-i-ministrze-zdrowia-zacznijcie-chwalic-ue