Pandemia koranawirusa nie wybiera sobie tylko tych krajów, w których jej atak nie zakłócałby ważnego kalendarza politycznego, jaki wyznacza konstytucja danego państwa. Dotyka także te kraje, gdzie akurat przypada czas różnych, ważnych dla państwa wyborów. W takiej sytuacji znalazło się kilka krajów, w tym także Polska.
Grasująca epidemia nie tylko stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia dziesiątek tysięcy naszych współrodaków, nie tylko – jak w innych krajach – dewastuje naszą gospodarkę, ale spiętrza także problemy związane z wyborami prezydenckimi.
Jest rzeczą bezdyskusyjną, że dziś jesteśmy u początku drogi wielostronnego kryzysu. Nie chcę używać wielkich słów, ale przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że z każdym tydzień, z każdym miesiącem i kwartałem będą pogłębiały się kłopoty całego państwa i każdego z nas. Ich przedsmak dopiero odczuwać zaczynamy. Trudności gospodarcze, finansowe, bezpieczeństwo ekonomicznego Polaków, niedostatki służby zdrowia. Pewnie z większą siłą i znacznie bardziej destrukcyjną zostanie obnażonych wiele innych zjawisk, których obecnie jeszcze nawet nie rozpoznajemy. Dotkną one boleśnie Polskę i miliony nas.
Aby optymalnie niwelować skutki czekającej nas katastrofy potrzebna jest silna i sprawna władza skupiona w jednym centrum, które musi stanowić zespół ludzi kierujących się zasadą „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Jądro władzy, jakim jest premier, prezydent, lider rządzącej partii, wicepremierzy i odpowiadający za dany odcinek walki z całościowymi skutkami pandemii muszą podejmować szybkie i zdecydowane decyzje. Zrodzone w dyskusji czy nawet sporze, ale że szybkie to oczywiste. Przy czym najlepiej trafne – to oczywiste. Że będą się zdarzać chybione – to raczej pewne. Rzecz w tym, aby korekty były energiczne.
Obóz władzy nie może być podzielony. Szczególnie w takiej chwili, jaką mamy. Czy Jarosław Gowin tego nie widzi?
Jesteśmy w momencie powstałego napięcia w ekipie władzy wokół terminu i sposobu. W gruncie rzeczy od początku punktem zapalnym jest termin wyborów. Nie chcę powiedzieć, że zastrzeżenia Jarosława Gowina wobec terminu zawitego konstytucją 10 maja są pozbawione racji. To jest sprawa do dyskusji.
Prawdę mówiąc, nie ma w tej kwestii idealnego wyjścia. Ma swoje wady, słabości i nawet zagrożenia przeprowadzenie korespondencyjne wyborów 10 maja. Ale jeszcze gorszym wyjściem jest propozycja Jarosława Gowina. Każde odwleczenie wyborów prezydenta w obecnym układzie politycznym jest szkodliwe dla Polski. Niezwykle ważnym w tym zdaniu są słowa „w obecnym układzie politycznym”. Co nie mniej ni więcej znaczy – „przy beznadziejności obecnej opozycji politycznej”, w dodatku zróżnicowanej pod wieloma względami. Nie tylko zróżnicowanej, ale często skłóconej. Potrafiącej tylko głosować przeciwnie niż PiS oraz wspólnym głosem mówić jedno: „Trzeba odsunąć PiS od władzy”, czyli „Musimy przejąć władzę”.
Inaczej mówiąc, stoimy przed wyborem mniejszego zła. I to powinien zrozumieć Jarosław Gowin. Jeżeli chce być politykiem, który stąpa twardo po ziemi, nie lekkoduchem. Trafną analizę wersji odłożenia wyborów na inny termin, mówił w jednym mediów Michał Karnowski. Niezależnie od kwestii, o których wcześniej wspomniałem, z coraz większym natężeniem – a tym samym i konfliktami politycznymi – wystąpi rywalizacja w walce o przełożone prezydenckie. Część energii wszystkich sił politycznych, a jest to nieuniknione, zostanie oddana na usługi kampanii wyborczej, zamiast na walkę ze wszystkimi postaciami czekającego nas wyniszczającego wszystkie obszary życia kryzysu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/494307-roznica-miedzy-politykiem-a-lekkoduchem-czyli-casus-gowina