Pytanie o konsekwencje nie jest proste. Tak naprawdę, jeżeli konsekwencje tego mają być, oznaczałoby to, że w którymś momencie, w zależności od sytuacji ekonomicznej, sytuacji społecznej, od sondaży itd. może się pojawić pytanie o przedterminowe wybory parlamentarne. Mogłoby ono paść w PiS-ie, gdyby ta partia utrzymywała dotychczasowe notowania i wyraźną przewagę nad opozycją, a opozycja była pogrążona w sporach wewnętrznych, tak jak to się dzieje
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Rafał Chwedoruk.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Jaka jest Pana ocena sytuacji w kwestii daty wyborów prezydenckich? Powstało niesamowite zamieszanie. Wydaje się, że kwestia ta, z kwestii czysto technicznej stała się narzędziem politycznym do walki o władzę. Jak Pan to ocenia?
Prof. Rafał Chwedoruk: Oczywiście było to w jakimś sensie nieuniknione. Nie pierwszy raz, choć pierwszy w tak dramatycznych okolicznościach dyskutujemy o optymalnym terminie wyborów. Myślę, że w tym całym zamieszaniu najbardziej racjonalnym było to, co powiedział mniej więcej dwa tygodnie temu minister Szumowski. Stwierdził on, że za dwa-trzy tygodnie będzie można mówić o faktach na podstawie tego, jak wygląda rozwój epidemii, i w konsekwencji będzie można próbować realistycznie prognozować, na ile wybory mogą się odbyć, nie stwarzając masowego zagrożenia dla ich uczestników. W zasadzie tak naprawdę na tym zdaniu debata powinna się w Polsce zakończyć i zostać wznowiona po przedstawieniu odpowiednich danych.
Reszta jest tak naprawdę polityczną prozą w dramatycznych okolicznościach i szkoda, że do tego dochodzi, ale chyba było to z wielu powodów nieuniknione. W tym sensie nie powinniśmy być jakoś szczególnie zaskoczeni i debatą i jej temperaturą. Natomiast oczywiście z perspektywy analizy systemu politycznego, a w szczególności systemu partyjnego to, co się zdarzyło wśród Zjednoczonej Prawicy jest najciekawsze. Myślę też, że wszystko to przypominało powiedzenie związane ze spektaklami teatralnymi, że jeśli widzimy w pierwszej scenie strzelbę wywieszoną nad sceną, to z całą pewnością w którejś ze scen ta strzelba będzie musiała wystrzelić. I tak się stało w tym przypadku, biorąc pod uwagę głębię różnic programowych między Jarosławem Gowinem i jego środowiskiem politycznym, a głównym nurtem Prawa i Sprawiedliwości, większością Zjednoczonej Prawicy. Wcześniej czy później te różnice musiały się publicznie ujawnić.
Było już kilka mniej czytelnych, czy mniej budzących zainteresowanie opinii publicznej momentów. Ten pokazał problem w całej rozciągłości. Stąd więc pozwolę sobie tylko powtórzyć tezę, że problemem dla Prawa i Sprawiedliwości po ostatnich wyborach nie jest to, że opozycja ma niewielką większość w Senacie. Problemem jest tak naprawdę skład klubu Zjednoczonej Prawicy w kontekście sojuszników, w tym szczególnie środowiska związanego z wicepremierem i ministrem szkolnictwa wyższego.
Porozumienie Jarosława Gowina oświadczyło, że nie poprze pomysłu głosowania korespondencyjnego. Z kolei sam Jarosław Gowin wysunął propozycję – jak poinformowało RMF FM – żeby wydłużyć kadencję prezydenta Andrzeja Dudy o kolejne dwa lata – do siedmiu lat. Jak w Pana ocenie odniesie się do tego Prawo i Sprawiedliwość, bo to by jednak było dość ryzykowne rozwiązanie?
Przede wszystkim pytanie, czy byłoby to w ogóle rozwiązanie politycznie możliwe do wprowadzenia. Wymagałoby albowiem większości konstytucyjnej. Oczywiście może zdarzyć się tak, że sytuacja wymusi niejako poszukiwanie jakiegoś nowego rozwiązania. Natomiast powiedziałbym, że w poważnej polityce poważne inicjatywy, zwłaszcza takie, które sięgałyby materii konstytucyjnej i które z wielu powodów byłyby bardzo delikatne, najpierw powinny zostać przedyskutowane i wynegocjowane w obrębie koalicji i głównych jej podmiotów, a później dyskutowane publicznie. Tymczasem można odnieść wrażenie, że w tym wypadku opinia publiczna może się o wielu rzeczach dowiadywać bardzo szybko, co nie służy legitymizacji władzy, a w tej chwili zaufanie do rządzących ze względu na nadzwyczajne okoliczności jest szczególnie ważne dla funkcjonowania państwa.
Pod tym względem Prawo i Sprawiedliwość płaci cenę za zawarcie bardzo ryzykownej koalicji ze środowiskiem Jarosława Gowina, ryzykownej ze względu na głębię odmienności czy to w podejściu do gospodarki, czy w podejściu jeśli chodzi o nazwijmy to taką genealogię polityczną owych ugrupowań wchodzących w skład Zjednoczonej Prawicy. I to wszystko, biorąc pod uwagę i specyfikę sytuacji i fakt bardzo niewielkiej przewagi Zjednoczonej Prawicy w Sejmie, tworzy skomplikowaną układankę.
Można się zastanawiać, czy nawet w sytuacji – a pewnie tak się stanie – znalezienia jakiegoś modus vivendi wśród Zjednoczonej Prawicy na dłuższą metę możliwe będzie trwanie w dotychczasowej postaci tej koalicji. Być może co najmniej umowa koalicyjna będzie musiała zostać głęboko zmieniona, bowiem sytuacja, w której rządzące ugrupowanie nie jest w stanie w kryzysowym momencie mieć swobody decyzji mimo dysponowania większością sejmową, jest po prostu dysfunkcjonalna dla funkcjonowania rządzącego ugrupowania.
Jaki cel mógł mieć Jarosław Gowin, dokonując tej wolty?
W polityce cele zawsze są podobne – to jest zwiększenie własnej pozycji, możliwości oddziaływania itd. Paradoks polskiej polityki – choć nasz system jest w miarę stabilny na tle innych – polega na tym, że często bardzo niszowe środowiska, które umiejscawiają się między większymi formacjami, odgrywają ponadproporcjonalnie dużą rolę. Skądinąd nie jest to do końca polską specyfiką. Niegdyś w Niemczech liberalna FDP dryfująca między chadekami a socjaldemokratami miała na państwo dużo większy wpływ niż powinna. W Stanach Zjednoczonych ze względu na specyfikę podziału na okręgi wyborcze, specyfikę ordynacji wyborczej, często bardzo skrajne grupy działaczy partyjnych, czy to u Demokratów, czy u Republikanów mają nieproporcjonalnie duży wpływ na funkcjonowanie aparatu władzy, na treść kampanii wyborczej, dlatego że od głosu niewielkiej mniejszości w którymś ze stanów może zależeć los wszystkich głosów elektorskich w wyborach prezydenckich. I u nas mamy do czynienia z taką sytuacją. Myślę, że w latach 90. tak było trochę ze środowiskiem Unii Demokratycznej i Unii Wolności, które miały wpływ większy niż wskazywałaby na to arytmetyka wyborcza, umiejętnie rozgrywając prawicę i SLD.
Teraz tak jest trochę ze środowiskami liberalno-konserwatywnymi, które w istocie się nie mieszczą w polskim podziale, które nie mają głębszego zaplecza społecznego, nie mają elektoratu w skali masowej w Polsce, który byłby, tak jak Jarosław Gowin, wolnorynkowy i konserwatywny światopoglądowo. Myślę zatem, że to jest tak naprawdę walka o przetrwanie. W sytuacji świadomości słabego zakorzenienia społecznego, braku masowego elektoratu wykorzystuje się rywalizację między głównymi ugrupowaniami politycznymi, szachując tych, u których się w tym momencie jest, sugestią możliwości związania się z innymi, często wypowiadaną raczej przez media, aniżeli przez samych polityków.
Powiedziałbym, że szczególnie funkcjonalnym dla całego systemu politycznego, partyjnego i w tym wypadku Sejmu to nie jest.
To jest chyba najgorszy moment, w którym można by było dokonywać tego typu operacji politycznych?
Tak, ale najwięcej można w tym momencie politycznie wywalczyć.
Ale jakie konsekwencje…
Pytanie o konsekwencje nie jest proste. Tak naprawdę, jeżeli konsekwencje tego mają być, oznaczałoby to, że w którymś momencie, w zależności od sytuacji ekonomicznej, sytuacji społecznej, od sondaży itd. może się pojawić pytanie o przedterminowe wybory parlamentarne. Mogłoby ono paść w PiS-ie, gdyby ta partia utrzymywała dotychczasowe notowania i wyraźną przewagę nad opozycją, a opozycja była pogrążona w sporach wewnętrznych, tak jak to się dzieje. Tym bardziej, że wcześniej czy później mogą się pojawić napięcia związane z realizacją „tarczy antykryzysowej”, która nie dla wszystkich grup społecznych stanowiących zaplecze PiS jest korzystna, na przykład jeśli chodzi o kwestię rynku pracy czy o kwestię Rady Dialogu Społecznego i to też może rodzić różne napięcia, a zwłaszcza, gdyby jakieś elementy „tarczy antykryzysowej” pojawiały się też w innych obszarach.
Mówiąc w skrócie: to jest niewątpliwie największy kryzys w dziejach Zjednoczonej Prawicy, taki, z którego nie widać prostego wyjścia i taki, który w sytuacji, gdy powraca w najbardziej dramatycznym momencie pokazuje, że może powrócić zawsze i wszędzie. Na dzień dzisiejszy stanowi on większe wyzwanie dla Zjednoczonej Prawicy i dla PiS jako partii aniżeli cała opozycja razem wzięta, nawet dysponująca większością w Senacie.
Czy wybory prezydenckie w sierpniu poprzez głosowanie korespondencyjne to jest realny scenariusz?
Myślę, że tak. Być może to jest scenariusz najbardziej realny w sytuacji, w której nie byłoby perspektyw dla znalezienia szerszego porozumienia, najpierw w Zjednoczonej Prawicy, a potem w Sejmie. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy pewnie nie jesteśmy w stanie z całą pewnością określić formy, w jakiej te wybory miałyby się odbywać. Wiele by przemawiało za tym, że nie będziemy się jeszcze czuli wówczas na tyle bezpieczni, by te wybory odbyły się w tradycyjny sposób, więc wielu rzeczy można się tutaj spodziewać.
Nie ulega wątpliwości, że wynik takich wyborów, zwłaszcza gdyby były to wybory oparte na korespondencji a nie bezpośrednim uczestnictwie, byłby z całą pewnością dużo trudniejszy do przewidzenia. Trudno też powiedzieć, dla kogo to miałoby być bardziej korzystne w obecnej sytuacji, choć nie wydaje mi się, by do sierpnia wśród opozycji mogła zajść tak daleko idąca rekonstrukcja w kontekście wyborów prezydenckich, by zdołała ona przejąć inicjatywę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/494258-prof-chwedoruk-pis-placi-cene-za-koalicje-z-gowinem