Wprowadzenie przez Prawo i Sprawiedliwość pod obrady Sejmu propozycji korespondencyjnego głosowania dla wszystkich powinno zasadniczo uspokoić debatę o tym, czy przeprowadzać wybory 10 maja, czy je pozakonstytucyjnie przekładać.
CZYTAJ WIĘCEJ: PiS złożył projekt ws. głosowania korespondencyjnego! Taką możliwość mieliby mieć wszyscy uczestnicy wyborów prezydenckich
Ale oczywiście nie uspokoi, bo nie o kampanię wyborczą tu chodzi (kandydaci opozycyjni ją prowadzą) i nie bezpieczeństwo Polaków jest troską Platformy. Gdyby tak było, ich polityk nie organizowałby z pasją potencjalnego ogniska epidemii w Senacie.
Sytuacja jaką mamy w pełni wypełnia definicję słowa hipokryzja: opozycja jest pewna, że 10 maja, za pięć tygodni (sic!) nie będziemy w stanie zrobić wyborów, ale jest pewna, że teraz możemy robić stacjonarne posiedzenia parlamentu.
Pamiętajmy: historia nie zaczęła się wczoraj. Ludzie, którzy w roku 2015 stracili władzę, nigdy nie zaakceptowali silnego demokratycznego mandatu obozu Jarosława Kaczyńskiego do przeprowadzania zmian w Polsce. Bez względu na to, jak głosują Polacy, oni zawsze głoszą, że to władza bezprawna, niegodna, nie mająca prawa rządzić. Dlaczego? Bo nie jest to ich władza. Mnożyły się wezwania do bojkotu rozkazów ministra obrony narodowej, lekceważenia poleceń Prokuratora Generalnego, zatrzymania szkół, szpitali, policji itp. Czysta definicja anarchii, powielenie postaw, które doprowadziły do upadku I Rzeczpospolitą.
Tu pojawia się najważniejsze pytanie: czy ludzie opozycji uznaliby by mandat prezydenta do rządzenia choć przez jeden dzień po minięciu okresu kadencji? Czy uszanowaliby to przesunięcie, o które sami tak apelują? Bardzo wątpię. Bardzo.
Można postawić odwrotną tezę: opozycji tak zależy na zmianie terminu wyborów, żeby dzień po wygraniu tej sprawy zacząć głosić tezę iż prezydent nie ma mandatu demokratycznego i konstytucyjnego, że oni tej władzy nie uznają, że oni tych ustaw nie będą przestrzegać. I znowu - ma ruszyć pucz.
Takie operacje jak przesuwanie terminu wyborów można robić z opozycją normalną. Z totalną się nie da.
Stawką jest więc nie termin głosowania, ale utrzymanie ram konstytucyjnych i demokratycznych naszego państwa.
Głosowanie korespondencyjne, w normalnych warunkach szkodliwe, na dodatek premiujące kandydatów opozycji, tu wydaje się, mimo wszystkich wad, rozwiązaniem optymalnym.
Trudno też nie uznać argumentu podnoszonego przez Jacka Karnowskiego: To histeryczna próba wymuszenia zmiany terminu wyborów JUŻ TERAZ jest „zamachem stanu” i atakiem na konstytucję
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/493841-w-debacie-o-wyborach-jedna-rzecz-umyka-kluczowa