Unia Europejska pełni wśród euroentuzjastów funkcję miary wszechrzeczy. Rękę podniesioną na Brukselę odetniemy! Nie tak dawno temu, bo pod koniec stycznia b.r. prezydent Francji Emmanuel Macron przekonywał, że potrzebujemy „więcej Europy”. Nastał jego zdaniem „czas europejskiego odrodzenia”. Tylko silna i sprawcza Europa może stawić czoła USA i Chinom, w świecie, który stanie się w nadchodzących latach światem bipolarnym. Dlatego należy wyzbyć się narodowych egoizmów, i pogłębić europejską integrację. Unia Europejska powinna mówić jednym głosem. To brzmi wzniośle, i co bardziej naiwni mogliby uwierzyć, że francuskiemu prezydentowi chodzi o dobro Europy, czyli o nas wszystkich. W rzeczywistości chodzi mu oczywiście o interesy Francji, której Unia Europejska jest potrzebna by wznieść się na poziom globalnego mocarstwa. Taki lewar, który pozwala rozmawiać choćby z prezydentem Chin Xi Jiningiem na wysokości oczu, i ma gwarantować, że Francja nie zostanie zgnieciona w toku rywalizacji między Waszyngtonem a Pekinem. Podobnie Unię Europejską traktują zresztą Niemcy. Jaka by była ta zjednoczona Unia nietrudno sobie wyobrazić
Tymczasem w Polsce Unia Europejska pełniła ostatnio funkcję, która kiedyś przypadała Związkowi Sowieckiemu. Można było pójść do Brukseli na skargę, na nieodpowiednie stosunki, fałszywe poglądy i błędy rodaków. W konsekwencji Unia, w ramach pozatraktatowego poszerzenia kompetencji, zaczęła ingerować w wewnętrzny ustrój w Polsce. Europejskie media bezustannie informowały o tym co Komisja Europejska myśli o reformie sądownictwa w Polsce czy co zamierza zrobić w sprawie „rosnącego autorytaryzmu” nad Wisłą. Europa nie pozwoli, Europa zapobiegnie. Aż strach było telewizor włączyć. Ta potężna Unia Europejska, przekonywała nasza opozycja, zaprowadzi porządek w Warszawie. I nie tylko. Gdy nastała epidemia koronawirusa to wszystko wyparowało. Unii Europejskiej nie ma. Są państwa narodowe, ten XIX wieczny przeżytek, zamykające granice i spierające się o lekarzy, pielęgniarki i ubrania ochronne. Rządy narodowe wprowadzające społeczną izolację lub nie (jak Szwecja), i zarządzające lepiej lub gorzej kryzysem. Pozostawione, jak w przypadku Włoch, samym sobie. Unia Europejska okazała się bezradna, niezdolna do mobilizacji czy koordynacji działań państw w dobie kryzysu. A brak solidarności, o której brak tak chętnie oskarżano Polskę, panuje wszędzie. To Niemcy przetrzymały u siebie transport masek ochronnych i sprzętu medycznego przeznaczonych dla Austrii.
Były szef dyplomacji Niemiec, polityk SPD Sigmar Gabriel zadeklarował, że UE poniosła wobec epidemii „całkowitą klęskę”. Można by oczywiście argumentować, że to nie wina Unii, że że przecież służba zdrowia podlega państwom członkowskim, że Bruksela nie posiada instrumentów, by komukolwiek cokolwiek w takiej sytuacji narzucić. I to w świetle traktatów prawda. Tyle, że Bruksela sama stworzyła iluzję swojej siły i sprawczości. Choćby wobec Polski czy Węgier. Nadzorowała także finanse krajów południa Europy, w ramach tzw. unijnej trojki po kryzysie finansowym lat 2008-2009. Bezpośrednio opiniując i nierzadko odrzucając ich narodowe budżety. Dziś nie ma Włochom nic do zaoferowania. I nagle okazuje się, że Unia Europejska to luźna wspólnota narodów o często sprzecznych interesach. A Bruksela może zrobić tylko to na co jej państwa członkowskie pozwolą. Nie jest żadnym superpaństwem, i biorąc pod uwagę obecne tendencje, z kryzysem epidemiologicznym włącznie, raczej nim już nie będzie. W obszarach leżących poza jej kompetencjami Unia potrafiła być hiperaktywna. A wobec epidemii starczy tylko na słowa pocieszenia, jak zapewnienia przewodniczącej Ursuli von der Leyen, że „wszyscy jesteśmy dziś Włochami”. Brakuje tylko malowania kredkami serduszek na chodniku i wspólnego odśpiewania „Imagine” Johna Lennona.
Włochom tymczasem pomaga Rosja, a Węgrom Chiny, jak można się domyśleć, bynajmniej nie bezinteresownie. W krajach najbardziej dotkniętych epidemią na starym kontynencie, euroscpetycyzm – jak pokazują sondaże – rośnie. A epidemia dalej pogłębia podziały w UE. Państwa tzw. Północy (Finlandia, Holandia), ale także Austria i Niemcy sprzeciwiają się lansowanej przez rządy Francji, Hiszpanii i Włoch emisji wspólnych unijnych obligacji określanych mianem koronaobligacji (lub korona-bonów). Były premier Włoch Matteo Salvini w odpowiedzi określił UE „gniazdem węży i szakali”, które Włochy opuszczą, jeśli będą musiały. Spór o euroobligacje zresztą ma potencjał do tego by wpędzić Unię Europejską w poważny kryzys. Na czwartkowej wideokonferencji przywódcy UE nie osiągnęli bowiem porozumienia ws. użycia zasobów z europejskiego Mechanizmu Stabilności (ESM), czyli funduszu ratunkowego eurolandu. Dziewięć krajów unijnych, w tym Francja, Włochy i Hiszpania, zaapelowało we wspólnym liście o prace nad rozwiązaniem takiego typu, ale kraje północnej Europy z Holandią i Niemcami na czele są przeciwne.
Można powiedzieć, że koronawirus jeszcze bardziej uwidocznił podziały w Unii, szczególnie na bogatą Północ i biedne Południe, a co za tym idzie strukturalne wady euro. W połączeniu z koronawirusem te strukturalne wady mają dziś potencjał by rozsadzić europejską wspólnotę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/493626-koronawirus-obnazyl-iluzje-unii-zjednoczonej-i-sprawczej?fbclid=IwAR1w30YybbuxwDGMmSMpyB6o_yW75g4pZmAkW3XKTEql0MofEQTxxQnjILA