Napięcie, a może i wojenna ścieżka między politykami Polskiego Stronnictwa Ludowego, a czasem i Lewicy z całą czeredą polityków Platformy Obywatelskiej to scenariusz po prostu nieuchronny. Dynamika ta nie wynika jednak ze skrajnie odmiennych wizji państwa (choć w niektórych przypadkach również), ale z prostej umiejętności czytania nastrojów społecznych i interesów, jakie mogą ugrać na tym zarówno ludowcy, jak i pragmatycznie nastawiona część lewicowców.
WIĘCEJ:
Proces ten powinien zresztą pojawić się wcześniej, niemniej jednak - z przyczyn, jak sądzę, mentalnych - zarówno liderzy PSL, jak i tacy politycy jak Robert Biedroń czy Włodzimierz Czarzasty woleli żyrować coraz bardziej radykalną ekipę Platformy. Musieli się wszyscy sparzyć na wspólnych marszach KOD, musieli zderzyć się ze ścianą w trakcie kampanii, w której startowali wspólnie z list Koalicji Europejskiej, musieli usłyszeć od swoich wyborców cierpkie słowa, by zrozumieć, że to droga donikąd. W najlepszym razie to ścieżka, na końcu której jest bycie „mniejszym” pod rządami Grzegorza Schetyny, Borysa Budki, czy kto tam akurat pełni rolę zastępcy Donalda Tuska.
Rację ma Michał Karnowski, pisząc, że to żadna wielka wojna o ideały czy pomysły na kraj, ale raczej przeciąganie liny na zapleczu. Nie zmienia to jednak faktu, że w Polsce powiatowej, wśród swoich wyborców, zarówno Lewica, jak i zwłaszcza PSL słyszą, że Platforma jest nie do przyjęcia. Jest nie do przyjęcia z powodu pamięci o odinstalowujących silne państwo rządach z lat 2007-2015, jest nie do przyjęcia z powodu w zasadzie żadnej troski o najsłabszych i wykluczonych, a dziś jest nie do przyjęcia także z powodu - przepraszam za określenie, ale chyba nie da się inaczej - estetycznych.
I nie, nie chodzi o kulturę, takt czy wygląd - pani marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska to sympatyczna osoba, mentalnie pozostająca w Unii Wolności, ale jednak daleko jej do rubasznych dowcipów Bronisława Komorowskiego. Ostatnie tygodnie pokazały jednak, że format polityk (polityczki) wystawionej na pierwszą linię frontu po prostu ją przerasta, nie jest dla niej. Wpadki, plączący się język, zdenerwowanie, brak przygotowania merytorycznego, zero szans na znaczący rozwój.
Sytuacja kryzysowa, a przecież taką bez wątpienia mamy, tylko uwypukla te negatywne cechy. W czasach spokojnych można pudrować, udawać, tworzyć piarowskie maski i marketingowe chwyty - kryzys obnaża wszystko. Na tym tle Adrian Zandberg i Władysław Kosiniak-Kamysz mogą pokazać się jako politycy dwie klasy wyżej, poważni, odpowiedzialni, w zasadzie niemal jak mężowie stanu.
I korzystają z tego. Zarówno PSL, jak i Lewica wychodzą dziś z roli wasali Platformy. Wystarczy do tego elementarne wyczucie, kontakt z rzeczywistością, porzucenie na jakiś czas czytania „Wyborczej” jako prawdy objawionej i efekt jest natychmiastowy. Trzeba do tego odwagi, za chwilę ataki obozu III RP i jego mediów będą coraz bardziej agresywne (zwłaszcza wobec wspomnianych polityków), ale jeśli Zandberg czy Kosiniak-Kamysz chcą znaczyć w polskiej polityce coś więcej niż tylko asystenci liderów PO, to jest to dobry moment, by wybić się na samodzielność. Co zresztą przyniosłoby dobre nowiny naszemu życiu publicznemu. Tylko czy wystarczy im determinacji i odwagi?
*ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/493004-kosiniak-i-zandberg-moga-dzis-wyjsc-z-roli-wasali-platformy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.