W ubiegłym tygodniu apelowałem, by rządzący Warszawą Rafał Trzaskowski podjął decyzję analogiczną do tych z Krakowa oraz Gdyni i zniósł opłaty w strefie płatnego parkowania w stolicy. Cel – po pierwsze zachęcenie mieszkańców do podróżowania własnym autem (jeśli już muszą) i niedotykanie paneli parkometrów. Powód – oczywisty.
Oczywiście nic takiego się nie stało.
Zamiast tego wiceprezydent Rabiej zachęcał warszawiaków, by korzystali z parkometrów używając rękawiczek, a Trzaskowski ogłosił, że absolutnie nie ma sensu likwidacja opłat, za to ma wielki sens wprowadzenie weekendowego rozkładu jazdy na co dzień, co oznacza zmniejszenie liczby autobusów i tramwajów kursujących po mieście. A zatem… oszczędności w miejskiej kasie.
Pamiętają Państwo obrazki pustych środków komunikacji publicznej z zeszłego tygodnia? To już pieśń przeszłości. Od dziś stołeczne autobusy wyglądają tak:
Decyzję prezydenta szeroko krytykowano, ostrzegając, że takie właśnie przyniesie efekty. Nie posłuchał. Trochę zaoszczędził dla warszawskiego budżetu. I dużo zaryzykował – zdrowiem mieszkańców.
Ile czasu zajmie mu przyznanie się do błędu? I czy w ogóle to nastąpi?
To jego ostatni tweet, z wczorajszego wieczora:
Dziękuję wszystkim, którzy zachowują się odpowiedzialnie w tym trudnym czasie. Do tych, którzy zbierają się w większych grupach, raz jeszcze apeluję: nie róbcie tego! Z #koronawirus nie ma żartów. Jeśli możesz – #ZostańwDomu. Jeśli wychodzisz – zachowaj ostrożność i dystans.
Niby z koronawirusem nie ma żartów, a Trzaskowski jednak żartuje. Bo nie można poważnie traktować takiego apelu na parę godzin przed zmuszeniem mieszkańców do podróżowania zatłoczonymi pojazdami.
I znów zasadne jest pytanie sprzed tygodnia: czy prezydent stolicy chce zbudować „odporność stadną” wśród mieszkańców? Czy słyszał, że Boris Johnson już się z tego wycofał? Że to idiotyczny pomysł?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/492483-jak-trzaskowski-oszczedza-narazajac-warszawiakow