Przy okazji reakcji państwa na kryzys związany z epidemią koronawirusa warto wyróżnić przynajmniej kilka poziomów dyskusji. Najbardziej paląca jest ta dotycząca bieżących, codziennych decyzji, sugestii i pomysłów (trzeba będzie to na spokojnie przeanalizować), ale niemniej ważna - zwłaszcza w dłuższej perspektywie - jest debata związana z tym, jak poukładać sobie (a przynajmniej skorygować) nasz system po tym, gdy, daj Boże, całe to zamieszanie ustanie.
Zwracam uwagę na ciekawy wywiad, jakiego tygodnikowi „Sieci” udzielił w ostatnich dniach Marek Balicki, były minister zdrowia w rządach Marka Belki i Leszka Millera, dziś człowiek od reformy psychiatrii. To ważny głos, bo Balicki - jakkolwiek nie oceniać jego poglądów i drogi politycznej - ma z tyłu głowy naprawdę szeroki przekrój tego, jak wygląda dziś służba zdrowia w naszym kraju.
Mam większą pewność co do służb i tych instytucji, które sterowane są centralnie, natomiast placówki zdrowotne są zdecentralizowane. Szpitale i POZ są w rękach wielu podmiotów: najczęściej to samorządy albo prywatne podmioty. Rząd ma tutaj ograniczone możliwości wpływu. Dla przykładu: agencja rezerw materiałowych nie jest od tego, żeby jeden czy drugi szpital miał odpowiednią liczbę zwykłych masek chirurgicznych. (…) Jestem sternikiem jachtowym, więc odwołam się do tej sfery: wyobraźmy sobie sytuację, w której na morzu zaczyna się burza - mamy kapitana na pokładzie, który wydaje polecenia, a efekt jest taki, że ktoś na lewej burcie mówi, że zrobiłby to inaczej, inny przy maszcie, że trzeba poczekać, a ludzie przy wiosłach, że oni zrobili szybciej. Tak się nie da
— przekonuje Balicki.
I dodaje:
Być może sprawa koronawirusa stanie się też przesłanką do głębszej oceny dotyczącej urynkowienia sektora usług zdrowotnych, a także do krytycznej oceny tego, że zdecentralizowaliśmy państwo w ochronie zdrowia tak mocno, że instytucje lokalnie stają się małymi okrętami. Ale to już chyba dyskusja po wygaszeniu problemu koronawirusa.
Tak, to prawda, że rozmowę o tym trzeba przełożyć na czas spokojniejszy, który - daj Boże - już na horyzoncie. Nie zmienia to jednak faktu, że pewien zaczyn refleksji powinien pojawić się już dziś i zostać na dłużej. Sprawa zgłoszona przez ministra Balickiego jest fundamentalnie ważna, bo związana ze sterownością tak kluczowej dziedziny jak ochrona zdrowia. I o ile na co dzień, choć mocno wszystko kuleje, da się to pospinać, to w czasach trudniejszych, podgorączkowych, nie możemy sobie pozwolić na wesoły harmider przy tym, kto odpowiada za placówki, kto je finansuje, kto zabezpiecza w sprzęt, etc. Kryzys weryfikuje bardzo dużo.
Gdy cały ten koszmar minie, trzeba jednak nie tylko odpowiedzialnie przemyśleć i poukładać kwestię nadzoru i prowadzenia placówek ochrony zdrowia, ale także - a może przede wszystkim - docenić również tych, którzy są dziś na pierwszej linii frontu walki z epidemią. Pielęgniarki, lekarze, ratownicy - wszyscy ci, którzy dziś narażają życie i zdrowie (swoje i swoich bliskich), muszą zostać w końcu uhonorowani, docenieni. Nie tylko medalami, orderami, śniadaniami z premierem i prezydentem czy pojedynczymi nagrodami dla najbardziej bohaterskich. Chodzi o to, by państwo zapamiętało dziś i dało temu wyraz w przyszłości: by o wiele mocniej postawić na dofinansowanie (także w zakresie pensji) tej dziedziny. Może dojrzejemy jako społeczeństwo, by powiedzieć to sobie otwarcie; być może przez zwiększenie składki zdrowotnej, być może w przesunięciach w budżecie, by to właśnie ta branża była przez kilka najbliższych lat potraktowana priorytetowo.
Wracając jeszcze na moment do roli państwa, odsyłam do kolejnego wywiadu na łamach „Sieci” - tym razem z profesorem Markiem A. Cichockim w najnowszym numerze, dostępnym i w papierze, i w wersji elektronicznej. Poniżej jeden z ciekawych fragmentów tej rozmowy:
Cichocki: Widzimy tez, że w sytuacji zagrożenia władza leży cały czas w gestii państwa narodowego, a nie instytucji unijnych (niezależnie od deklaracji czy wielkich planów). Państwo pozostaje realną sferą działania, reagowania, ochrony, ale i odpowiedzialności za ludzi i ich los. (…) Instytucje unijne robią więc to, co mogą robić - a w zakresie przeciwdziałania bezpośredniego mogą niewiele. Mamy finansowe wsparcie, korektę kursu przy rynku wewnętrznym przy tąpnięciu gospodarczym, ale z całą pewnością UE nie zastąpi nam państwa. Bruksela nie będzie centrum reagowania na ten kryzys, bo nie jest władzą polityczną.
„Sieci”: Chodzi tylko o brak odpowiednich narzędzi prawnych?
Cichocki: Nie. W sytuacji kryzysu widzimy, że potrzebujemy władzy politycznej i państwa, ale także politycznego przywództwa - osób, które zrobią z odpowiednich narzędzi dobry użytek we właściwym momencie i właściwym zakresie. Którzy wezmą odpowiedzialność. Już dziś można przewidzieć, że jedne państwa poradzą sobie z obecnym kryzysem lepiej, inne gorzej, ale żadne nie ucieknie od odpowiedzialności i kwestii politycznego przywództwa. W przypadku UE można zaś powiedzieć, ze brak przywództwa i odpowiedzialności jest problemem strukturalnym. Myślę, że po wygaśnięciu zagrożenia czeka nas na ten temat poważna dyskusja.
Nie ma co kryć - pojawią się, a w zasadzie już są na horyzoncie (jak choćby wypowiedź Donalda Tuska), by reakcją na kryzys z koronawirusem było oddanie kolejnych kompetencji państw członkowskich do Brukseli. W teorii - by UE mogła działać szybciej i skuteczniej. Profesor Cichocki przekonuje, że prędzej czy później w tej kwestii pojawi się presja, ale problemem tutaj nie są kompetencje instytucji unijnych, tylko brak przywództwa i odpowiedzialności.
Nie oznacza to, że odpowiedzią ma być rosnąca nieufność do instytucji unijnych: sprawa choćby zamówień na sprzęt być może będzie bardziej skuteczna na poziomie ponadnarodowym. Nie oznacza to jednak pójścia w ciemno w scenariusz: „Więcej UE” i „więcej władzy dla biurokratów w Brukseli”. Na czas po kryzysie czeka nas bardzo poważna - kolejna - debata o tym, by w sposób chirurgicznie precyzyjny wskazać te obszary, gdzie w ramach wspólnoty jesteśmy silniejsi i te, które lepiej i sprawniej działają na poziomie państwa narodowego. Nie ma tu łatwych recept, diabeł może tkwić w szczegółach, wielkie tu zadania stoją dla ministra Konrada Szymańskiego i jego zespołu, by odpowiedzialnie wskazać dobre dla Polski rozwiązania i pomysły.
Po więcej arcyciekawych tekstów i inspirujących tez odsyłam do „Sieci”.
Tylko zresztą w ten sposób możemy odzyskać zaufanie do UE, jak równiez państwa narodowego i samorządu. Nie chodzi o ideologiczne przeciąganie liny czy propagandowe bicie piany, ale zejście na poziom technicznego pragmatyzmu, który po prostu będzie bardziej opłacalny, a przede wszystkim - dający większe bezpieczeństwo obywatelom. Czeka nas bardzo ciekawa, potencjalnie jednak i niepokojąca dyskusja o kompetencjach, korektach prawnych, zmianach kursu - już dziś powinniśmy się do tego przygotowywać. Na szybko można powiedzieć tylko tyle: ani bezrefleksyjna decentralizacja, ani pomysł na superpaństwo w Brukseli, ani otoczenie się kordonem kompetencyjnym we własnych granicach - to nie są odpowiedzi na trudne czasy. Bo te wymagają skomplikowanych, przemyślanych i wypracowanych odpowiedzi. Obyśmy jako wspólnota dojrzeli do tego, by po zwalczeniu koronawirusa zwrócili uwagę na to, co najważniejsze i najskuteczniejsze na przyszłość.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/492475-na-czas-po-kryzysie-ani-decentralizacja-ani-tylko-bruksela