Wszystko zmieniło się niemal z dnia na dzień. Świat, w którym żyliśmy przestał istnieć. Pandemia koronawirusa pokazała co naprawdę jest ważne i jak wiele niepotrzebnych spraw zajmowało nasze serca i głowy. Do tamtego życia nie będzie powrotu. Wyjdziemy z tej zarazy innymi ludźmi. Pytanie, czy lepszymi…
Gdy jeszcze kilka lat temu pojawiały się opinie o chorobie, która może zdziesiątkować populację, traktowaliśmy to jak teorie spiskowe z kategorii science fiction. Latamy przecież w kosmos, kreujemy inteligentne roboty zdolne „zaprzyjaźnić się” z człowiekiem, powołujemy ludzi do życia metodą „In vitro”, rozwinęliśmy naukę i procesy produkcyjne do tego stopnia, że nie znamy prawie żadnych ograniczeń. Jesteśmy panami życia i śmierci. Taki był człowiek współczesności. Butny, samowystarczalny, egoistyczny i bardzo skupiony na tym, co materialne. Wolnością nazywane było skrajne uzależnienie od doznań i posiadania. Potrzeba miłości sprowadzona została do seksualności, duchowość do emocjonalnej i powierzchownej doznaniowości. Zamiast podróżować w głąb siebie, szybowaliśmy po świecie kolekcjonując wrażenia. I nagle jeden mały mikrowirus dał radę wszystkiemu, co mieliśmy dotąd w posiadaniu. Zamknęły się nie tylko granice, ale i drzwi naszych domów, w których przeczekujemy ten czas z rodziną lub samotnie. Nie ma już emocjonalnych znieczulaczy, pozorowanych relacji, wprowadzających w błąd doznań. Stajemy oko w oko ze światem, który sami sobie stworzyliśmy. W rodzinie, w małżeństwie, ze sobą. Wszystko, co nieważne ukazało się w całej swojej nędzy. Rzeczy najistotniejsze, spychane często na plan dalszy, ujawniły swoją siłę. Tak silnego weryfikatora jeszcze dotąd nie było.
Patrzymy na gorejące z bólu Włochy i wiemy, że to piekło niebawem dotrze do nas. Przestrzeganiem wprowadzonych przez władze restrykcji staramy się zatrzymać jego skalę, ale nie wszystko zależy od nas. Właśnie o tym dobitnie przekonaliśmy się podczas tej pandemii. Nie jesteśmy wszechmocni. Nie mamy rozwiązania każdego problemy. Nie jesteśmy panami życia i śmierci. Doświadczenie pokazuje, że ludzie wierzący przechodzą to zdecydowanie łatwiej, niż ci pozbawieni wiary. Perspektywa wieczności i zawierzenia Bogu daje nadzieję. Bez niej jest tylko rozpacz i potworny strach. Zwłaszcza, gdy patrzymy na Włochy i widzimy co nas czeka.
Dokładnie 3 tygodnie temu we Włoszech zarażonych było 200 osób, 5 zmarło. Dziś w Polsce mamy 357 zarażonych i 5 zgonów. Te liczby przerażają tym bardziej, gdy widzimy ich następstwa. W Italii mamy już 33 tysięcy zarażonych, a ich liczba rośnie w zatrważającym tempie. Zmarło już ponad 3400 osób, co oznacza że liczba zgonów przekroczyła tę w Chinach. Ludzie umierają w samotności, nie mogąc pożegnać się z rodziną. Państwowy zakaz pogrzebów sprawia, że nie można ich godnie pochować. Jedno z najbardziej wstrząsających świadectw to relacja zakonnika, który mówi, że dzwoni do rodziny, kładzie telefon przy trumnie i wspólnie modlą się za zmarłego. Ciała nie mieszczą się już w kostnicach, składane są w kościołach i kaplicach. Cmentarze są przepełnione. Z Bergamo nocą wojskowe ciężarówki wywożą trumny z ciałami do innych miast, by poddać je kremacji.
Wszystko to dzieje się na ulicach, które jeszcze kilka tygodni temu tętniły życiem, zabawą, aktywnością, ciekawością turystów. Dziś koronawirus toczy się po świecie, przekraczając granice kraj po kraju i bezlitośnie atakując. Porażająco wyglądają w tym kontekście doniesienia sprzed 8 lat, że Amerykanie już w 2012 roku mogli wiedzieć o „nowym rodzaju wirusa z Chin”. Informacja ta miała się znaleźć w raporcie amerykańskiej Krajowej Rady Wywiadu. Twierdzono, że „należy spodziewać się w ciągu najbliższych kilkunastu lat nowego rodzaju wirusa (…) który spowoduje śmierć wielu milionów ludzi w każdym zakątku świata, w ciągu 6 miesięcy”.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Pomimo ostrzeżeń i przewidywań, nie byliśmy gotowi na epidemię. Jesteśmy wobec niej bezbronni i słabi. Próbujemy nad nią oczywiście zapanować, leczymy chorych, ratujemy umierających, szukamy szczepionek, ale wciąż pozostajemy tylko ludźmi, którzy nie są wszechwładni.
Świat bez granic, który sobie zbudowaliśmy runął w posadach. Dziś zmagamy się z chorobą i śmiercią, jutro będziemy zmagać się z gospodarczym krachem i finansową katastrofą. To wyjątkowo ważny moment weryfikacji wartości, na których opiera się nasze życie. Model wypracowany przez rewolucję kulturową i lansowany w liberalno-lewicowych mediach został starty na proch. Człowiekowi stojącemu w obliczu światowej i osobistej tragedii nie daje absolutnie nic. Bo cały ten lewacki system nie jest obliczony na dawanie. To jest system ssący. Służy produkcji ludzi wiecznie nienasyconych, spłyconych duchowo, niestabilnych emocjonalnie, by można było gospodarczo i politycznie żerować na ich niezaspokojonym konsumpcjonizmie. Z całej tej pożogi i bólu wyłania się jednak jasny snop światła. Ten, który lewackie i liberalne systemy tak usilnie próbują zgasić. I choć dla całego Kościoła czas pandemii jest również trudną próbą, widzimy dziś jak widzieć można tylko w chwilach ostatecznych, że bez Boga człowiek nie jest istotą pełną, szczęśliwą i spokojną. Mamy szansę wyjść z tej próby lepszymi ludźmi. Już dziś widać, że potrafimy się jednoczyć i nieść sobie bezinteresowną pomoc i wsparcie. Nie wrócimy już do świata sprzed zarazy. Możemy jednak stworzyć nowy – lepszy i szlachetniejszy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/492241-swiata-sprzed-pandemii-juz-nie-ma-co-dalej