Wydaje się, że ewentualne wspólne działanie opozycji nie wynika z troski o proces wyborczy, o demokrację w Polsce, o dobro publiczne, dobrobyt kraju, tylko wynika z koniunkturalnych i egoistycznych pobudek
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog z Uczelni Łazarskiego.
wPolityce.pl: Media donoszą dzisiaj, że opozycja rozważa możliwość „solidarnego wycofania się” z wyborów prezydenckich. Spowodowałoby to konieczność ich przesunięcia. Jak pan ocenia taką strategię?
Artur Wróblewski: W moim przekonaniu byłaby to decyzja niewłaściwa. Widzimy, że nawet w Stanach Zjednoczonych w ostatni wtorek odbył się trzeci tzw. Super Tuesday. Co prawda w Ohio zostały odwołane jutrzejsze prawybory, ale nawet we Francji mieliśmy ostatnio wybory samorządowe. W czasie hiszpanki w Stanach Zjednoczonych też odbyły się wybory prezydenckie. Moja opinia jest tak, że jest to działanie trochę przedwczesne – mówienie o przesunięciu wyborów, dlatego że nie wiemy czy nie wejdziemy w regresję pandemii np. za 2 tygodnie. I wtedy tak naprawdę zapomnimy o tym, że mówiliśmy o przesunięciu wyborów. Do 10 maja może się bardzo wiele rzeczy zmienić i unormować.
Skąd w takim razie ten pośpiech?
Wydaje się, że ewentualne wspólne działanie opozycji nie wynika z troski o proces wyborczy, o demokrację w Polsce, o dobro publiczne, dobrobyt kraju, tylko wynika z koniunkturalnych i egoistycznych pobudek. Sondaże są tragiczne dla wielu, a mamy tak naprawdę kilkunastu, kandydatów na prezydenta. Jeśli chodzi o tych pięciu głównych kontrkandydatów prezydenta Dudy, to im spadają słupki poparcia. Ale np. w przypadku Biedronia czy Bosaka, notowania były bardzo kiepskie już przed wybuchem tej pandemii. Chodzi po prostu o to, żeby odwlec wybory w czasie, bo być może coś się zmieni, być może wybuchnie jakaś afera, być może prezydent Andrzej Duda popełni jakąś gafę. Zawsze można liczyć na tzw. fuksa, czyli na to, że coś się zmieni i pomoże w sondażach. Natomiast należy powiedzieć, że prezydent poradził sobie raczej z zarządzaniem kryzysem i skoordynowaniem działań. Dlatego też jego popularność jeszcze wzrosła i być może mógłby wygrać wybory nawet w pierwszej turze.
Opozycja i niektóre media krytykują jednak prezydenta za jego aktywność w czasie zwalczania koronawirusa.
W moim przekonaniu te oskarżenia są nieuzasadnione i podyktowane głęboką frustracją, wręcz desperacją opozycji, spowodowaną brakiem wizji państwa czy nawet pomysłu na siebie. Opozycja wybrała fatalnych kandydatów, jak w przypadku Biedronia – niewybieralnego w społeczeństwie umiarkowanie konserwatywnym – bądź Kidawę-Błońską, która nie potrafi poprawnie mówić i myli się nawet z teleprompterem. Te oskarżenia wynikają z frustracji i pewnej zazdrości, że prezydent Andrzej Duda poradził sobie z zarządzaniem kryzysem i to bardzo dobrze. Pamiętajmy, że Andrzej Duda wybrał model prezydentury aktywnej, gdzie prezydent robi to, czego ludzie spodziewają się od głowy państwa. Po to go wybrali, żeby wypełniał swoje funkcje. W tej nadzwyczajnej sytuacji jeździ i po prostu jest wśród ludzi. Nie żyjemy w średniowieczu i znamy mechanizmy przenoszenia i zarażania się koronawirusem. W momencie, kiedy prezydent zabezpiecza się – ma maskę, stosuje social dystans 1,8 m czy 6 stóp, jak uważają Amerykanie, to nie może nikogo zarazić czy sam zarazić się koronawirusem. Prezydent, mając na uwadze środki bezpieczeństwa, powinien być aktywny wśród ludzi. Pamiętajmy, że np. ludzie, którzy pracują w żabkach czy biedronkach muszą pracować, chodzą do pracy, więc prezydent też chodzi do pracy, jeżdżąc po Polsce. Natomiast jest drugi model prezydentury. Przedstawił nam go już w praktyce prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Kiedy tylko wybuchła informacja o tych wszystkich zagrożeniach, zamknął się w domu z żoną i dziećmi na L4. Jego rzeczniczka 11 marca powiedziała, że zamknął się w domu bo jest chory, ale nie na koronawirusa, tylko ma zwolnienie ponieważ czuje się osłabiony z powodu przepracowania. Myślę, że ten model prezydentury nie podobałby się Polakom. Jeśli inni narażają się pracując, chociażby w sklepach czy na stacjach benzynowych, to tym bardziej prezydent musi dać przykład takiego zachowania. Natomiast pamiętajmy, że opozycja to nie jest jakaś wizja Polski, tylko w moim przekonaniu, od dłuższego czasu, jest to pewien stan umysłu. Stan umysłu skażony doświadczeniem przeszłości, czyli rozmaitymi powiązaniami, interesami i nie potrafią tego przezwyciężyć. Nie rozumieją tego, co się dzieje. Nie rozumieją, że można działać pro publico bono i z poświęceniem, traktując swoje działania jako służbę, a nie w kategoriach interesu.
Ostatnio pojawiły się też spekulacje, że opozycja mogłaby postawić na jednego kandydata, np. na Władysława Kosiniaka-Kamysza. Jak oceniłby pan taki ruch?
Uważam, że byłby to ruch bardzo dobry dla opozycji. Taki kandydat na pewno wszedłby do drugiej tury, zebrał rozproszone w tej chwili głosy opozycji. Byłoby to też dobre z punktu widzenia państwa, żeby nie odwlekać tych wyborów, tylko zachować ciągłość władzy. Trochę jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie praktycznie wszyscy kandydaci z Partii Demokratycznej już się wycofali, żeby kontrkandydatem Donalda Trumpa został Joe Biden, żeby nie mieszać już, szczególnie w tej sytuacji. Wydaje się, że to byłoby rozwiązanie i najlepsze dla opozycji, i najbardziej skuteczne, i odpowiedzialne politycznie. Natomiast to się nie wydarzy, ponieważ polska opozycja jest sfragmentaryzowana. Zawiści, które są między poszczególnymi obozami nie pozwalają przezwyciężyć tych podziałów i myśleć o dobru państwa. Myślą egoistycznie, przede wszystkim o własnych ugrupowaniach, czyli bardzo często o swoim układzie towarzyskim. Tak jest w przypadku Lewicy, PSL-u czy PO. Zatem takie rozwiązanie byłoby chyba korzystne dla opozycji, ale wydaje się niemożliwe z uwagi na nieumiejętność wybicia się ponad podziały i myślenia o dobru państwa.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/491998-wroblewski-prezydent-poradzil-sobie-z-zarzadzaniem-kryzysem