Dyskusja o scenariuszu, w którym przekładamy wybory prezydenckie, jest tylko pozornie rozmową wyłącznie o bezpieczeństwie głosujących, warunkach pracy członków obwodowych komisji wyborczych, wysokości frekwencji czy równych szansach w pozostałych dniach kampanii. Ta debata bowiem się toczy i jest naprawdę ciekawa: ostatnie ciekawe elementy tych sporów to opinia byłego szefa Państwowej Komisji Wyborczej i interesująca rozmowa między Grzegorzem Napieralskim (KO) a Janem Marią Jackowskim (PiS) na antenie telewizji wPolsce.pl.
Zagrajmy w otwarte karty: większość z tych ważnych kwestii (zwłaszcza dotyczących bezpieczeństwa obywateli) będzie można rozważyć na poważnie za dwa-trzy tygodnie, jak ujął to ostatnio minister Łukasz Szumowski. Wówczas będziemy znali nie tylko własną krzywą wzrostu zachorowań w Polsce, ale również kondycję funkcjonowania państwa (szpitali, ośrodków zdrowia, etc.), jak i historię Włochów, na podstawie której będzie można wysnuwać kolejne wnioski co do przyszłości. Dzisiaj wszystkie modele są obarczone zbyt dużą niewiadomą, by wyrokować z całą pewnością, że coś będzie możliwe do zrobienia, a coś inne na pewno już nie. Mamy trochę czasu, choć nie lekceważę przesłanek związanych z troską o zdrowie i życie Polaków - bo to sprawy kluczowe i lepiej tu dmuchać na zimne niż ryzykować. Co do argumentu o równości szans kandydatów - to jasne, że mamy bardzo specyficzny moment, w którym podejście do walki z pandemią determinuje każdą polityczną ocenę. Ale prawdopodobnie ten stan utrzyma się jeszcze kilka miesięcy (daj Boże, by w miarę małym natężeniu): czy w związku z tym mamy zawieszać jakąkolwiek formę życia politycznego? Czy fakt, że nie możemy dziś na spokojnie kłócić się o dwa miliardy dla mediów publicznych albo ocenę programu 500+ wyczerpuje znamiona nierówności kampanijnej? Tak, ludzi władzy jest dziś w mediach więcej, podobnie jak emocji i lęku: tak jak i było ich więcej w czasie powodzi, żałobie po 10/04 czy w momencie rosyjskiej agresji na Ukrainę. To akurat żaden argument - chyba że zaczniemy poważnie zastanawiać się nad tezami „Wyborczej” o koronawirusie jako zbawcy PiS. Ale to już nie polityczna i nie publicystyczna, a medyczna kategoria ocen.
Dlaczego zatem rozmowa o przełożeniu wyborów jest tak gorąca już dziś? Ano dlatego, że za tym sporem kryje się o wiele poważniejsza dyskusja dotycząca stanu gry, jaki będziemy mieli w polskiej polityce nie tylko 10 maja, ale również za miesiąc, kwartał, a może i rok. Wystarczy zajrzeć do bojowej „Polityki” - pisma, które robi wszak co może, by przywrócić stan z roku 2015, by przekonać się, jaka jest prawdziwa stawka dzisiejszych debat (przynajmniej okiem ważnej i niemałej części obozu III RP).
Rządzący, walcząc z epidemią, stają się moralnie uświęceni. To zmienia warunki uprawiania polityki: jest oto ogromna, poważna, przemawiająca niskim spokojnym głosem władza oraz malutka, krzykliwa i złośliwa opozycja. PiS przekonuje, że w istocie tak było zawsze, tyle że przy koronawirusie to lepiej widać
— pisze Mariusz Janicki we wspomnianym periodyku.
Jeśli ogłaszany poziom zachorowań nie przekroczy masy krytycznej, PiS wyjdzie na polityczną prostą. (…) Przekaz jest taki: ochrona przed epidemią byłaby niemożliwa ,gdyby nie „odzyskano państwa”, nie uzyskano „sprawczości”. Ta sprawczość ma być utożsamiana z modelem ustroju lansowanym przez PiS
— dodaje autor „Polityki”.
Mamy zatem kawę na ławie. Obóz III RP zauważa, bo umie czytać sondaże i choćby na elementarnym poziomie nastroje społeczne, że profesjonalna, chłodna, spokojna, obniżające emocje i niepokoje komunikacja premiera Morawieckiego, ministrów Szumowskiego i Kamińskiego, a także ich zastępców przynosi rezultaty. Polacy zaakceptowali (a co ważniejsze - także zrozumieli) decyzję o kolejnych utrudniających codzienne życie restrykcjach. Skala negatywnego wpływu na gospodarkę i wsparcia ze strony tarczy antykryzysowej jest jeszcze zagadką, zapewne tydzień po tygodniu będziemy widzieli więcej. Na tym tle opozycji po prostu nie ma, bo i nie ma żadnych poważnych narzędzi działania - a zresztą i te, które posiada, wykorzystuje koszmarnie, co zauważyła nawet posłanka Klaudia Jachira.
Rzecz jasna stan wzmacniania władzy nie musi trwać wiecznie: takie kwestie jak sprawa płynności transportu na granicach, wyposażenia szpitali czy kontrolowania osób, jakie powinny przebywać w kwarantannie (a zwłaszcza piętrowa kombinacja tych trzech wątków) pokazują, jak trudne jest utrzymanie kursu w czasach tak dużych turbulencji. Nie zmienia to faktu, że sztandarowy tytuł obozu III RP czuje, że w tych dniach i najbliższych tygodniach rozstrzyga się to, jak zmienią się warunki politycznej gry. Nie bez przyczyny Janicki przywołuje politologiczne pojęcie „naturalnej władzy”:
Przypomina wieloletniego burmistrza małego miasta, którego nie można pokonać. PiS dąży do takiego wymiaru, a epidemia ma mu w tym pomóc.
Coś w tym jest. Jeśli ta konkretna ekipa przeszłaby w miarę suchą stopą przez tak duże tąpnięcie, jakim jest koronawirus (niezawiniony przecież przez żaden kraj w UE, więc trudno tu mówić o odpowiedzialności, co też zresztą przeszkadza „Polityce”), to przynajmniej na pewien czas otrzymałaby dodatkowe wsparcie. A raczej rachunek zachwytów (ale pewnie i krzywd) za przebrnięcie przez wspomniane turbulencje. I nie ma co kryć: także dlatego obóz Zjednoczonej Prawicy robi, co może, by temat wyborów domknąć w maju, a opozycja by odsunąć go ad Kalendas Graecas - z nadzieją, że kryzys finansowy, gospodarcze problemy i nieuchronna zapewne frustracja części wyborców wróci i skieruje się przeciw ekipie Morawieckiego i Dudy. Nawiasem mówiąc, i ta teza jest obarczona wieloma znakami zapytania, ale to temat na inny tekst.
W tle jest jeszcze jeden wątek, nie mniej ważny:
Ma powstać wrażenie, że trzeciej opcji nie ma: albo jest zimny liberalny chów, połączony z obroną elitarnych, teoretycznych procedur, albo gorący, wspólnotowy etos, gdzie wszystko jest możliwe, dopuszczalne, wręcz konieczne, co widać także teraz, kiedy zaatakował wirus.
I znów - coś w tym jest. Ostatnie tygodnie weryfikują - niestety, w bolesny sposób - wszystkie piękne opowieści o tym, że Bruksela za nas wszystko załatwi, albo z drugiej strony: że pomysły na skrajną decentralizację państwa i tworzenie małych księstewek będzie lekarstwem na bolączki naszego kraju. Pisałem już o tym na naszym portalu, a po więcej odsyłam również do najbliższego tygodnika „Sieci” i wywiadu z profesorem Markiem A. Cichockim.
To naprawdę jest gorący czas: i tak jak absolutnie priorytetowym jest dziś walka wielu wspaniałych pielęgniarek, lekarzy, funkcjonariuszy czy po prostu sklepikarzy, tak jak ważna jest nieustanna czujność (i odpowiedzialność) wszystkich obywateli dbających o ograniczenie kontaktu z innymi, tak na poziomie politycznym zachodzą procesy, których efekty będziemy zbierać długimi miesiącami, jeśli nie latami. Przełom, gamechanger, punkt zwrotny - co kto lubi, ale tak to wygląda, nawet jeśli na pierwszy rzut oka niczego szczególnego nie widać, bo w naturalny sposób nasze myśli, emocje i modlitwy są dziś gdzie indziej.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/491992-otwarte-karty-to-nie-jest-tylko-dyskusja-o-terminie-wyborow