Po stronie opozycyjnych kandydatów mamy dziwną gorączkę, przypominającą zachowania karpi próbujących opóźnić Boże Narodzenie.
Nie bardzo wiadomo, po co to zamieszanie z terminem wyborów prezydenckich. Jeśli chodzi o kampanię, to podlega ona tym samym ograniczeniom, co inne wydarzenia i dziedziny życia. A nawet kandydaci są w nieco lepszej sytuacji mając możliwość skorzystania z wszystkich atutów mediów społecznościowych czy generalnie Internetu. Ci, którzy mają realnie największe szanse są znani, podobnie jak to, co sobą reprezentują i tu jakakolwiek wielka kampania marketingowa niewiele zmieni. Dlaczego nagle mieliby nabyć właściwości, których nie mieli albo stracić te, które mieli? To nie sport, gdzie brak treningów wpływa na formę. Kandydaci na prezydenta i generalnie politycy treningów nie zaprzestali, gdyż ich właściwości w niewielkim stopniu zależą od bieżących i bezpośrednich kontaktów z wyborcami.
Można oczywiście, tak jak na rynku proszków do prania czy płynów do naczyń wciskać wyborcom (klientom) kit, że nagle nowe opakowanie starej marki zawiera w sobie coś hiper, super i ekstra, co pierze, odplamia i przy okazji śpiewa oraz sprząta mieszkanie, ale to przecież tylko pic na wodę, fotomontaż. Kto uwierzy, że jeśli np. Małgorzata Kidawa-Błońska pojawi się kolejnych trzysta razy na jakieś ulicy czy bazarku, to stanie się wersją turbo, i to nie samej siebie, ale jakimś nowym wcieleniem Nikoli Tesli, Margaret Thatcher czy Marii Skłodowskiej-Curie? To przecież nic nie da, poza tym, że może ktoś uzna jej uścisk dłoni za wyróżnienie i zmieni swoje wyborcze preferencje, choć to wcale nie jest takie proste i mechaniczne. Nawet jeśli uściśnięty deklaruje coś innego.
Tego, co zdarzy się w maju 2020 r. trudno przewidzieć. Jak w każdej innej dziedzinie. A nawet z wyborami może być lepiej, bo przecież tu chodzi tylko o oddanie głosów, niezależne od czynników wpływających na gospodarkę i stan społeczeństwa, np. kursów walut, sytuacji na giełdach czy na rynku pracy. Chodzi tylko o to, czy da się w miarę bezpiecznie głosować. Tak jak w codziennym życiu będzie chodziło w tym czasie o to, czy da się zrobić zakupy, dojechać do pracy, wyjść na spacer. Może być lepiej, ale równie dobrze może być gorzej. Może 10 maja to będzie optymalny termin, a może nie. Dużo więcej będzie wiadomo na jakiś miesiąc przed wyborami. I tak sytuacja jest nadzwyczajna, nie tylko z wyborami, więc trzeba się liczyć z tym, że produkt (kandydata) trzeba będzie sprzedać z mniejszą dawką reklamy i marketingu. Ale to może i dobrze, bo cała para nie pójdzie w gwizdek, czyli na opakowanie.
Analogie z odłożonymi mistrzostwami Europy w piłce nożnej są nietrafne, bowiem tam ważny jest cały ciąg wydarzeń: zakończenie w porę ligowych rozgrywek, pełnowymiarowe treningi, mecze kontrolne, bezpieczeństwo wynikające z konieczności poruszania się ekip sportowych i towarzyszących, ale przede wszystkim kibiców aż po 12 różnych państwach, no i dziesiątki tysięcy ludzi skupionych na małej przestrzeni. Pod tym względem wybory są znacznie prostsze i jakiś jeden ważny element, którego nie można w pełni zastosować nie decyduje o niemożliwości przeprowadzenia całego przedsięwzięcia. Zresztą tego nie sposób określić na 52 dni do wyborów, a w wypadku piłkarskiego Euro można było jednak różne rzeczy przewidzieć, a przynajmniej uwzględnić, choćby dlatego, że nie toczą się krajowe rozgrywki.
Nikt nie ma pewności, czy jeśli wybory zostaną przesunięte, wszystkie warunki, czyli te nie wynikające z pandemii i jej skutków, zaistnieją w wypadku wyborów prezydenckich we wrześniu bądź październiku 2020 r. czy dopiero w maju 2021 r., a może nawet później. Wygodniej i bezpieczniej jest zakładać, że 10 maja będą lepsze, a przynajmniej dostateczne warunki niż kilka miesięcy czy rok później. Gdyby za miesiąc się okazało, że zanosi się na jeszcze gorszą sytuację, wtedy można rozważać scenariusze awaryjne.
Na razie mamy jakąś dziwną gorączkę po stronie opozycyjnych kandydatów, trochę przypominającą zachowania karpi próbujących opóźnić Boże Narodzenie. I druga analogia: mamy wielki zapał tych kandydatów do intensywnego mieszania herbaty w celu uzyskania słodyczy bez jej słodzenia. Takimi metodami Małgorzata Kidawa-Błońska nie stanie się Marią Skłodowską-Curie, Władysław Kosiniak-Kamysz – Wincentym Witosem, Szymon Hołownia – matką Teresą z Kalkuty, Robert Biedroń – Ignacym Daszyńskim, a Krzysztof Bosak – Romanem Dmowskim. Jak napisał w 1745 r. w „Nowych Atenach” Benedykt Chmielowski: „Koń jaki jest, każdy widzi”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/491951-kidawa-blonska-nie-stanie-sie-sklodowska-curie