Bez narzuconych ograniczeń kandydaci mogliby nawet nie zauważyć, że w czymś są słabi albo wręcz beznadziejni.
Rząd i państwowe służby robią, co mogą, by ograniczyć zakażenia koronawirusem, i robią to dobrze. Ale nadzwyczajne środki w nadzwyczajnej sytuacji mają też polityczne skutki. I nie tyle chodzi o to, że epidemia stała się ważnym tematem polityki, w tym kampanii prezydenckiej, ale o to, jak wyborcy (obywatele) mogą na tym skorzystać. A dotychczasowy przebieg kampanii dowodzi, że mogą i to sporo. Ograniczenia w prowadzeniu kampanii mogą się dla niektórych kandydatów, ale przede wszystkim dla wyborców, okazać bardzo pomocne i korzystne. Gdyby nie czynnik zewnętrzny, sami kandydaci na ograniczenia by się nie zdobyli i ich kampania schodziłaby na manowce, tak jak już schodziła, a nawet z manowców nie wychodziła.
Dzięki ograniczeniom w kampanii Małgorzata Kidawa-Błońska nie będzie wzbogacała języka polskiego o nowe zwroty i słowa, które dezorientowały, bowiem bywały tak awangardowe, iż językoznawcy nie nadążali z etymologicznymi wyjaśnieniami. Trudno było znaleźć przykłady ich użycia w poprzednich wersjach, skoro czasem nie dało się odkryć wyjściowych słów i zwrotów. Kandydatka Platformy Obywatelskiej nie będzie też musiała pytać uczestników jej spotkań, co oni zrobili, zamiast odpowiadać na pytania o własne osiągnięcia. Oczywiście pytania impertynenckie, bo osiągnięcia byłej marszałek Sejmu same się tłumaczą. Małgorzata Kidawa-Błońska nie będzie też musiała publicznie, na spotkaniach, odkrywać, kim właściwie jest, bo czasem te odkrycia są ambarasujące dla samej odkrywającej – tak ją zaskakują. I nie będzie musiała rywalizować z innymi kandydatami na takie ujęcia z sal oraz ulic, żeby 15 osób wyglądało na tysięczny tłum.
Władysław Kosiniak-Kamysz nie będzie musiał bronić swej żony Pauliny i prosić, by ją zostawić w spokoju. Jako doktor nauk medycznych prezes PSL nie przewidział, że większe zgromadzenie (jak jego konwencja) działa na panią Paulinę jak środek dopingujący i powoduje, że mówi rzeczy, jakich bez tego by nie mówiła. A także wykonuje nadekspresyjne ruchy i gesty. Doping w postaci większej liczby osób utrzymuje się potem przez pewien czas, przez co Paulina Kosiniak-Kamysz mówi jeszcze dziwniejsze rzeczy już bez obecności jakiejkolwiek ciżby. A to konfunduje jej męża kandydata, bo nie wiedząc, co odpowiadać, twierdzi on, że biją mu żonę (nie dosłownie oczywiście). Sam Władysław Kosiniak-Kamysz wskutek braku kontaktu z większą liczbą ludzi ma szansę, by porzucić ton wędrownego kaznodziei, w który niechybnie wpada, a co niekoniecznie mu pomaga, bowiem w kampanii raczej nie chodzi o wygłaszanie kazań, tym bardziej przez świeckiego (chyba że czegoś o prezesie PSL nie wiemy).
Szymon Hołownia skorzysta na tym, że nie będą organizowane imprezy masowe, gdyż nie będzie musiał potwierdzać, iż jest w stanie tłumy zgromadzić. Lepiej dla niego, żeby wyborcy pozostali w przekonaniu, iż ma potencjał, niż mieliby się rozczarować, gdyby tłumów zgromadzić się nie dało. Nie będzie też potrzeby, żeby tłumaczył, najczęściej w odpowiedzi na pytania z sali, że będąc za, jest przeciw (w sprawach dotyczących drażliwych kwestii aborcji, tzw. małżeństw jednopłciowych czy adopcji dzieci przez nie), a właściwie to nie wiadomo, za czym się opowiada i przeciw czemu występuje lub nie. Kaznodziejskiego tonu i stylu (rywalizacja z Kosiniakiem-Kamyszem trwa w najlepsze) Hołownia się nie pozbędzie, gdyż to jego druga natura i tłumy nie mają na to wpływu.
Robert Biedroń w obecności tłumu najczęściej odlatuje i jego wystąpienia zamieniają się w mowy mobilizacyjne znane ze szkoleń osób zajmujących się sprzedażą bezpośrednią. Kandydat lewicy wznosi się wtedy tak wysoko, że znika kontekst, dla którego przemawia i publiczność jest pogubiona, oczekując jakiegoś spektakularnego finału w stylu Anatolija Kaszpirowskiego (odin, dwa, tri… bum!). Robert Biedroń tak się przy tym ekscytuje własnym stanem uwznioślenia, że ochy, achy i o jejku zastępują treść, przez co odbiorcom trudno jest się skupić. W mediach czy w małym gronie Robert Biedroń jest bardziej logiczny i treściwy, przez co wreszcie wiadomo, o co mu chodzi. Ale to, o co mu chodzi raczej nie przysparza mu wyborców, gdyż niektórzy wolą, żeby jednak Biedroń nie mówił wprost, o co mu chodzi. A podczas większych zgromadzeń, nie wiadomo, o co mu chodzi, wiec to jest korzystniejsze wyborczo. Tym bardziej że uczestnicy takich spotkań nie oczekują, żeby było wiadomo, o co chodzi, gdy nie wiadomo, o co chodzi. Albo na odwrót. Biedroń zatem zyskuje i traci jednocześnie.
Krzysztof Bosak jest wprawdzie wygadany, rezolutny i spokojny, ale większe zgromadzenia jednak go peszą i wtedy wypada tak, jakby nie był wygadany, rezolutny i spokojny. Wygląda jakby był zagubiony i nie bardzo wiedział, czego zgromadzeni od niego oczekują i czy na pewno od niego. Dlatego uniknięcie masowych spotkań (o ile przechodziłyby akurat obok z tragarzami) jest dla niego korzystne, skoro wtedy odzyskuje wygadanie, rezolutność i spokój. Nie pojawi się też wówczas wobec niego zarzut, że może gromadzić niewłaściwą publiczność. Niewłaściwą z (poprawniackiej) definicji, bowiem kandydat reprezentujący przede wszystkim ruch narodowy nie może gromadzić właściwej. A ta niewłaściwa może się składać z tylu niepożądanych grup, że aż strach się bać, gdyby zaczęto je etykietować. Lepiej więc nie stwarzać takich okazji, czemu nieorganizowanie imprez masowych może wyraźnie sprzyjać i służyć. Poza tym Krzysztof Bosak nie jest przyzwyczajony do wiecowego pokrzykiwania, a masówki wręcz do tego zobowiązują, zatem może bez konsekwencji tego pokrzykiwania uniknąć.
Epidemia koronawirusa to poważna sprawa, co nie znaczy, że narzucane przez nią ograniczenia muszą być wyłącznie negatywne czy kłopotliwe, szczególnie dla kandydatów na prezydenta. Gdyby sami sobie narzucili ograniczenia, tuszując w ten sposób słabe strony, zostałoby to pewnie wypunktowane, bo do tych słabych stron trzeba by się odnieść. Narzucone z zewnątrz, te ograniczenia można wykorzystać jako niezbędną korektę własnych kampanii. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło, szczególnie gdy kandydaci mogliby nawet nie zauważyć, że w czymś są słabi albo wręcz beznadziejni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/490493-koronawirus-moze-niektorym-kandydatom-uratowac-kampanie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.