Niefortunny finał politycznej przygody Pawła Kukiza był łatwy do przewidzenia. We współczesnej polityce co jakiś czas pojawiają się meteory kultury masowej, które potrafią zrobić dużo szumu, szybko zabłysnąć, aby równie szybko zgasnąć.
Polityka to jednak bardzo specyficzny i trudny zawód (powinien być powołaniem), który wymaga sporych kompetencji. Wprawdzie dziś kariery rozmaitych polityków – niektórzy kandydują właśnie do prezydenckiej godności – przeczą temu, ale należy postrzegać je jako funkcję zespołowych układów i ich patologii. Soliści show-biznesu, którym wydaje się, że istnieją proste formuły oczyszczenia polityki i zbawienia świata, szybko zderzają się z komplikacjami realnego życia.
W poprzednich wyborach prezydenckich Kukiz zdobył trzecie miejsce i 20 proc. głosów, co uznać należało za wielki sukces i co posłużyło stworzeniu ugrupowania, które zdobyło blisko 9 proc. w wyborach parlamentarnych.
Można powiedzieć, że Kukiz potencjał ten roztrwonił wzorcowo. W 2015 r. deklarował: „Przysięgam, że nigdy was nie zdradzę, że nikt nie jest w stanie mnie kupić”. Do następnych wyborów szedł z PSL, na rzecz którego w obecnej kadencji utracił jakąkolwiek tożsamość. O partii tej cztery lata wcześniej mówił, że jest grupą przestępczą. Wszystko wskazuje na to, że zaraził się bakcylem polityki, której nie potrafi porzucić, choć niczego się z niej nie nauczył.
Dla Kukiza ratunkiem na przypadłości III RP było przybliżenie demokracji do ludzi, wprowadzenie do niej jej bezpośrednich form, przede wszystkim jednomandatowych okręgów wyborczych oraz upowszechnienie referendum. Z czasem postulować zaczął powołanie mechanizmów odwoływania posłów przez wyborców w trakcie kadencji. O ile pierwsze z tych postulatów są co najmniej wątpliwe jako uniwersalne remedium, o tyle ostatni jest katastrofalny. Wezwanie do urealnienia demokracji w oligarchicznym modelu III RP brzmi atrakcyjnie, warto jednak zastanowić się, czy proponowane środki nie okażą się przeciwskuteczne.
W latach 60. i 70. ubiegłego wieku w USA pojawił się ruch, który dążył w tym kierunku. To na jego fali rozszerzono instytucję prawyborów, która do końca lat 60. decydowała o wyłanianiu stosunkowo nielicznej grupy kongresmenów. Powszechna praktyka w tej mierze spowodowała, że wygrywają dobrze zorganizowane grupy, w tym radykałowie, których determinacja przeważa nad umiarkowaniem zwykłych obywateli. Ów triumf silniejszych mniejszości prezentowany jest jako głos narodu.
Ideał urealnienia demokracji spowodował, że kongresmeni zostali zobligowani do bezpośrednich i stałych relacji ze swoimi wyborcami. Wcześniej uznawano, że obywatele delegują im władzę na cztery lata, aby rozliczyć ich dopiero po tym czasie. Reprezentować mieli naród i odpowiadali przed nim, Bogiem i historią. Paradoks nowych, na pozór bardziej demokratycznych obyczajów, żądania, aby kongresmeni natychmiastowo reagowali na oczekiwania wyborców, powodował, że presję na nich wywierały lepiej zorganizowane, bogatsze i sprawniejsze grupy biznesowe, które potrafiły organizować szerokie poparcie dla swoich partykularnych interesów, co skutkowało dominacją silnych mniejszości ze szkodą dla większości, a dodatkowo uniemożliwiało realizację bardziej długofalowych projektów.
Szczególnie jaskrawo mechanizm ten ujawnia się w rozszerzającej się praktyce referendów. Skomplikowane zjawiska społeczne sprowadzone zostały do głosowania tak albo nie dla konkretnego rozwiązania. Kierowane interesem silne zespoły jego rzeczników potrafią mobilizować duże grupy społeczne nieświadome konsekwencji tych rozwiązań, co powoduje, że niezorganizowana większość ulega presji zwartej i świadomej swojego interesu mniejszości, mimo że na tym traci. Kolejne żądania zorganizowanych lobby prowadziły do powstania wielkiej liczby rozmaitych, często sprzecznych ze sobą regulacji, bez wcześniejszej pogłębionej dyskusji, refleksji i kompromisu, które są niezbędne przy powoływaniu sensownego prawa. Jednoznaczność odpowiedzi tak/ nie w referendum uniemożliwia dostosowanie prawa do złożonej rzeczywistości. To z tymi problemami, pomimo swojej tradycji i zasobności, zmaga się współczesna Ameryka. Zaaplikowanie ich Polsce to recepta na katastrofę. O pomyśle na odwoływanie posłów, który nigdzie nie funkcjonuje, lepiej nie mówić.
Tego wszystkiego Kukiz wydaje się nie wiedzieć ani nad tym nie zastanawiać. Do politycznej refleksji zaprasza Jerzego Owsiaka. Postuluje edukację polityczną.
Lekarzu, lecz się sam – trzeba zawołać.
Felieton Bronisława Wildsteina ukazał się w numerze 10/2020 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/490232-pulapki-demokracji-bezposredniej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.