Każdy, kto zna panią Kidawę-Błońską i to środowisko wie, że nigdy nie zaistniałaby w polityce, gdyby nie jej towarzyskie układy i znani pradziadkowie
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog z Uczelni Łazarskiego
wPolityce.pl: Borys Budka stwierdził wczoraj, że Platforma popełniła błąd oddając wieś PSL-owi i aby wygrać wybory musi odbudować struktury w terenie. Co mówi nam to o kondycji PO w środku kampanii wyborczej?
Artur Wróblewski: Tak naprawdę mówi wszystko. To, że nie ma struktur na wsi czy w małych miasteczkach, czyli że Platforma jest partią, która kiedyś była partią mainstreamową – głównego strumienia, a staje się coraz bardziej partią niszową. Dlatego, że nie zbudowała struktur we wszystkich częściach Polski i nie reprezentuje wszystkich części kraju, tylko raczej duże miasta. Natomiast partia głównego strumienia, jeśli chce wygrywać wybory, chce odnosić sukcesy, musi reprezentować całe społeczeństwo, a nie tylko jego fragment, bo wtedy staje się trochę odklejona od rzeczywistości. I w pewnym sensie Platforma cierpi na ten problem, ten deficyt – deficyt poparcia w mniejszych miastach i na wsi. Co więcej, ten deficyt – brak struktur – odbierany jest też przez wyborców jako pewna arogancja i buta. Dlatego, że to właśnie członkowie Platformy mieli takie nie zbyt wybredne wypowiedzi na temat wyborców, np. wypowiedzi ówczesnego przewodniczącego klubu PO o ludziach z Tczewa. Natomiast po wczorajszym podpisaniu ustawy „Kolej +” przez prezydenta Dudę na dworcu w Końskich, spadł na niego hejt ze strony polityków Platformy Obywatelskiej lub związanych z tą formacją, takich jak: Neumann, Nitras czy mec. Giertych. Oni hejtują prezydenta, a ludzie widzą, że hejtują prezydenta, który podpisał ustawę, która ma walczyć z wykluczeniem komunikacyjnym dwudziestu miast.
Co głównie decyduje o tym, że Platforma skurczyła się w terenie i przestaje być partią powszechną?
Przede wszystkim jej anachroniczność. Polega ona na tym, że mamy do czynienia z tym samym zestawem ludzi, nazwisk. Ta formacja się nie odnawia, nie dopuszcza nowych ludzi. Staje się skostniałą strukturą, a tam gdzie nie ma nowej krwi i nie ma pewnej ewolucji, wymiany pokoleniowej, ale również personalnej, tam każda struktura ulega degradacji.
Taką wymianą ma być Borys Budka.
Pamiętajmy, że Borys Budka jest politykiem po czterdziestce, a kandydatka na prezydenta ma ponad sześćdziesiąt lat i była bodajże w pięciu Sejmach. Mamy więc do czynienia z politykiem starej daty, otoczonym również przez polityków starej daty, takich jak Arłukowicz. Nie widać tam nowych pomysłów, nowych ludzi. W obozie Zjednoczonej Prawicy takimi nowymi twarzami są np. politycy Solidarnej Polski, Piotr Müller, rzecznik rządu czy inni. W Platformie natomiast mamy do czynienia z układem skostniałym. A dlaczego PO straciła swoją powszechność i stała się układem skostniałym? Dlatego, że pojawił się syndrom układu towarzyskiego. Jest to struktura oparta na układzie towarzyskim, gdzie dopraszają się pewne osoby, a tak naprawdę mamy stare twarze. Proszę zauważyć, że do europarlamentu też wysłano siedemdziesięcioletniego Millera, Cimoszewicza czy Sikorskiego – ciągle te same nazwiska. Tak naprawdę tkwimy w tym samym układzie towarzyskim. Można powiedzieć, że ta formacja się zasklepiła, nie odnawia się, nie ma nowych pomysłów, nie ma nowych wizji – dlatego traci poparcie i przestaje być partią powszechną.
Przełomowym momentem kampanii kandydatki PO miała być sobotnia konwencja. W „Newsweeku” można było przeczytać, że najsłabszym elementem tego wydarzenia było… wystąpienie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Jak pan to ocenia?
W moim przekonaniu ta konwencja była słaba, jak na konwencję partii opozycyjnej, która aspiruje do odbicia Pałacu Prezydenckiego z rąk obecnie rządzącej Zjednoczonej Prawicy. Tam powinny być fajerwerki pomysłów, wizji Polski, ambitnych koncepcji. Nawet jeśli byłyby dotknięte grzechem inflacji pewnych pomysłów, to można byłoby je krytykować, ale byłaby wtedy pewna wizja Polski. Z tego przemówienia – nudnego i banalnego, ocierającego się o polityczny kicz – nie biła żadna nowa energia, ani żadna nowa wizja Polski. Tak jak kiedyś np. Kennedy porwał ludzi mówiąc, że wyśle człowieka na księżyc i bezpiecznie sprowadzi go na ziemię. Zachwycał młodością, małymi dziećmi, żoną. A tutaj nie ma nic. Nie ma efektu. Był stary mąż, który zachwalał żonę i do tego – jak śmieją się niektórzy – być może wymyślonymi historiami jak to umierał z głodu, a ona sprzedała rodzinny pierścionek. To takie bajki, banialuki. Nie było wizji, nie było merytorycznego wkładu. Natomiast to, co zrobił Budka wcześniej to też mnie śmieszyło, bo to wyglądało trochę jak występ telewizyjnego kaznodziei ewangelicznego ze Stanów Zjednoczonych czy spotkanie Świadków Jehowy. Trochę to wyglądało jak spotkanie motywacyjne ruchu religijnego, a nie jak wystąpienie, które mogłoby wnieść coś rzeczowego do dyskusji na temat przyszłości Polski. Z kolei kandydatka znowu się myliła. Miała problem z czytaniem z kartki. Niektórzy twierdzą również, że z czytaniem ze zrozumieniem. Zamiast wizji mieliśmy propozycję stworzenia Rady Bezpieczeństwa Informacyjnego. Od razu pojawia się strach, że będą to kolejne synekury. Będą pisali raporty, których nikt nie będzie czytał i z których nic nie wynika. Kidawa-Błońska mówiła też, że będzie chciała mieć większy wpływ na Radę Polityki Pieniężnej. Lepiej, żeby politycy trzymali się z dala od RPP.
Czy wystąpienie Jana Kidawy-Błońskiego wprowadziło świeży powiew do kampanii wyborczej kandydatki PO i pomogło ocieplić jej wizerunek?
To było za późno. Gdyby od początku pani Kidawa-Błońska budowała wizerunek zwykłej kobiety, żony, matki i gospodyni domowej, byłoby to wiarygodne. Ale ona była taką trochę odrealnioną damą – nie spotykała się z ludźmi, nie jeździła na prowincję i nagle próbuje stworzyć wizerunek zwykłej pani z Ursusa. To jest śmieszne, ponieważ każdy, kto zna panią Kidawę-Błońską i to środowisko wie, że nigdy nie zaistniałaby w polityce, gdyby nie jej towarzyskie układy i znani pradziadkowie. Widzimy, że sama nie reprezentuje kwalifikacji, których oczekiwalibyśmy od zwykłego polityka, a co dopiero od prezydenta. Dlatego to jest niewiarygodne i będzie neutralne. Zwykły człowiek nie kupi tej historii o umierającym z głodu mężu, którego uratowała. To ociera się o śmieszność.
Z kolei na konwencji Władysława Kosiniaka-Kamysza mieliśmy wystąpienie żony kandydata i jej opowieści o „tygrysie”.
Wystąpienie żony Władysława Kosiniaka-Kamysza byłoby dobre, natomiast ten „tygrys” trącił pretensjonalnością, śmiesznością i wiele osób odebrało to jako niepotrzebne. Było to trochę banalne i infantylne. Bez „tygrysa” wszystko byłoby dobre, ale nikt nie chce słuchać jak kto kogo nazywa w alkowie. To ludzi po prostu nie interesuje. Interesuje nas program, czyli np. sposób finansowania zwiększenia środków na służbę zdrowia do 6,8 proc. PKB czy stypendiów dla studentów. Kosiniak-Kamysz nie powiedział skąd weźmie na to pieniądze i ile to będzie kosztować.
Czy pana zdaniem uda się jeszcze Kosiniakowi-Kamyszowi odegrać znaczącą rolę w tych wyborach?
Kosiniakowi-Kamyszowi absolutnie nie pomoże ani konwencja, ani cokolwiek innego. Jest zakładnikiem 8-9 proc. poparcia. Nie ma szans dorównać Kidawie-Błońskiej. Ta gra rozegra się między kandydatką Koalicji Obywatelskiej, a kandydatem Zjednoczonej Prawicy. Z tego powodu, że polityka polska jest polityką spolaryzowaną na anty-emocjach i w przypadku opozycji na zasadzie antyPiS-u. I dlatego żaden kandydat, który jest z zewnątrz tej spolaryzowanej sceny nie ma szans powalczyć. Wprawdzie sondaże pokazują, że Kosiniak-Kamysz w drugiej turze poradziłby sobie lepiej niż Kidawa-Błońska, ale nie ma to znaczenia, bo tego nigdy nie sprawdzimy.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/489869-wroblewski-po-to-struktura-oparta-na-ukladzie-towarzyskim