„Dobra żona mężowi korona” głosi staropolskie przysłowie, więc nic dziwnego, że jeśli kandydat w wyborach może pochwalić się taką żoną, czyni to z ukontentowaniem, bo może stać się ona dodatkowym atutem w kampanijnej walce.
I kandydat Władysław Kosiniak-Kamysz z własnej inicjatywy, czy może przychylając się do podpowiedzi sztabowców, postanowił na konwencji wyborczej oddać głos żonie, mniemając, iż dytyramb na cześć męża, ojca i polityka, dający świadectwo jego wyjątkowości: „Nie ma dwóch Władków, innego w domu, innego w Sejmie. Jest jeden, taki sam. Troskliwy, opiekuńczy, serdeczny, rodzinny” będzie istotnym wsparciem i zyska mu głosy wzruszonych wyborców.
I pewnie by tak było, gdyby nie zastanawiająca oraz wykluczająca spontaniczność i improwizację zbieżność – oboje zaatakowali urzędującego prezydenta i Pierwszą Damę, oczywiście w rozpisaniu na głosy.
Władysław Kosiniak-Kamysz, kreujący się od jakiegoś czasu na gołąbka pokoju niosącego gałązkę oliwną zwaśnionym politycznie Polakom, zapowiadający szacunek dla wszystkich, nawet inaczej myślących, obiecujący dialog zamiast kłótni, postanowił z mocnym przytupem w najbardziej prymitywny, bo odwołujący się do wymyślonej przez kabareciarzy postaci Adriana, pogardliwego pseudowizerunku Andrzeja Dudy, podkreślić swoje zalety jako kandydata niezależnego od partyjnych układów i mającego całkowitą swobodę w podejmowaniu prezydenckich decyzji, oczywiście wyłącznie dla dobra Narodu i Polaków.
„Przyzwyczajono nas, że prezydent albo żyrandola pilnuje, ale na klamce do drzwi prezesa wisi. Ja nie mam nad sobą ani żadnego prezesa, ani żadne przewodniczącego. Ja na audiencje na Żoliborz jeździć nie będę. Adriana z siebie zrobić nie pozwolę”
— grzmiał ze sceny w Jasionce, na chwilę zapominając o tym, że nie ma nad sobą żadnego prezesa dlatego, że… sam jest prezesem i jedynym szefem partii (jak kto chce stronnictwa), który w wyborczym wyścigu bierze udział. Zapomniał, że grzecznie wypełniał rolę powierzoną mu przez szefa, premiera Tuska i dał swoją twarz reformie, która przedłużyła wiek emerytalny Polaków oraz firmował grabież funduszy OFE. Jeżeli gdzieś wtedy jeździł, to jedynie z gmachu Ministerstwa Pracy do kancelarii premiera, bo to tam zapadały decyzje, na które jako minister pracy wpływu żadnego nie miał, bo gdyby miał, to jako człowiek „troskliwy, opiekuńczy, serdeczny, rodzinny” prędzej by zerwał koalicję rządową PSL-u z Platformą Obywatelską, niż pozwolił skrzywdzić emerytów i obywateli wierzących, iż pieniądze, które składają w OFE są ich pieniędzmi oraz by zaprotestował, gdy jego szef mówił na konferencji prasowej , że „pieniądze zgromadzone w OFE i ZUS nie są własnością Polaków”.
Żona kandydata postanowiła przemówić na konwencji z serca, nie z kartki, co już jest dużym plusem, kiedy obserwuje się zmagania ze słowem pisanym kontrkandydatki męża w wyborach, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Opowieść o człowieku, który nie tyle kulom się nie kłania, co jest wzorowym mężem i ojcem, wracającym codziennie wieczorem do domu na kąpiel córki, choć pewnie kiedy Ojczyzna znajdzie w potrzebie, to on tę Ojczyznę jednak postawi na pierwszym miejscu, musiała stopić serca nie tylko obecnych na sali kobiet, ale także zahartowanych w walce polityków ludowego stronnictwa, pomnych tradycji swojego ruchu i niejeden z nich ukradkiem pewnie łzę otarł.
Ale pani Paulina Kosiniak-Kamysz postanowiła pokazać, że ma nie tylko serce, ale i rozum i choć w polityce „nie robi”, to jednak jest wnikliwą obserwatorką i potrafi nie tylko postawić diagnozę, ale także przedstawić program uzdrowienia. Przede wszystkim będzie inną Pierwszą Damą, inną od wszystkich, nie tylko tej obecnej, bowiem „ nie jest i nigdy nie będzie żoną, która milczy, nie ma swojego zdania i chowa się za ogrodzeniem prezydenckiego pałacu, statystuje tylko mężowi”. Stworzy razem z ekspertami narodowy program stomatologiczny, by walczyć o zdrowy uśmiech każdego dziecka, powoła fundację, która będzie wspomagać rodziców zbierających w Internecie na leczenie swoich dzieci a także stanie na czele koalicji antysmogowej. Kiedy słuchało się przemowy pani Pauliny, można było odnieść wrażenie, że to ona kandyduje w wyborach prezydenckich i spodnie, w których wystąpiła, mają także symboliczne znaczenie.
Jeżeli wystąpienie żony kandydata Kosiniaka-Kamysza od początku do końca było czymś, co literatura definiuje jako „strumień świadomości” i sam kandydat był zaskoczony jego treścią, to z ubolewaniem można mu tylko dedykować słowa Platona: „Herkules dwanaście ciężkich prac wykonał, a trzynastej nie mógł podołać: żony nie mógł poskromić”.
Jeżeli było przemyślanym zabiegiem, mającym dyskredytować Pierwszą Damę i wywołać jakąś nieprzemyślaną i histeryczną reakcję, to sukcesu nie wróżę. Agata Kornhauser- Duda udowodniła przez ostatnie lata, że - choć zdarzały się wyjątki od tej reguły - to nie można być Pierwszą Damą, nie będąc damą. A dama na tego typu zaczepki nie reaguje, tym bardziej, iż swoją działalnością, niepromowaną nachalnie przez media i absolutną niechęcią do celebryckiego entourage’u udowadnia każdego dnia, jak rozumie swoją rolę Pierwszej Damy. Tak to opisała na Twitterze Katarzyna Pawlak-Mucha:
„ Spotyka się z tymi najsłabszymi i najmniejszymi, bezbronnymi i chorymi. Odwiedza hospicja, domy dziecka, niepełnosprawnych i starszych. Robi to bez reflektorów, widowni i polityki”.
„Paulina Kosiniak-Kamysz wygrywa kampanię. To będzie odkrycie tej kampanii, która poniesie Kosiniaka-Kamysza do zwycięstwa” - ekscytuje się zwolennik tej kandydatury, a niezależna dziennikarka zachwyca się „świeżym powiewem młodości”, który wniosła swym wystąpieniem (i wyglądem) żona kandydata.
Żona Einsteina zapytana, czy rozumie teorię względności przez niego sformułowaną, odpowiedziała: „Nie. Ale znam mojego męża i wiem, że można mu ufać”.
Myślę, że gdyby zamiast atakować Pierwszą Damę Paulina Kosiniak-Kamysz powiedziała „nie, nie znam się na polityce, ale znam mojego męża i wiem, że można mu ufać” pokazałaby klasę i zyskała szacunek nawet tych, którzy na niego nie będą głosować.
I jeszcze na zakończenie przypomnienie Barbary Bush, uwielbianej przez Amerykanów Pierwszej Damy, żony i matki prezydentów Stanów Zjednoczonych, która w trakcie konwencji wyborczej Republikanów w 1988 r., kiedy George Bush ubiegał się o prezydenturę, weszła na scenę i powiedziała:
„Tak, wzrok was nie myli, to jestem ja, ale to nie ja ubiegam się o prezydenturę, tylko George Bush”.
Czasami warto pamiętać o tym, kto o prezydenturę się ubiega…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/489425-kto-kandyduje-w-wyborach-kosiniak-kamysz-czy-jego-zona