Od dekad budowany system upokarzania konserwatywnych polityków znów ruszył z całym impetem – wszystkie wulgarne akcje Klaudii Jachiry, groźby Kingi Gajewskiej, która potrafiła naśladować na przez siebie zrobionym filmiku podrzynanie gardła, wyzwiska wobec Jarosława Kaczyńskiego mają być przykryte jednym palcem Joanny Lichockiej. Ale nie bagatelizujmy tego. Zajrzyjmy do świata polityki, by sprawdzić ile może kosztować jeden niefortunny ruch ręki.
Kibicujące opozycji portale internetowe, gazety, radia i telewizje co prawda teraz koncentrują się na atakach wobec Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, ale posłanka Lichocka nadal bohaterką propagandowego przekazu.
Skąd się wzięło pokazywanie środkowego palca w geście dezaprobaty? Najpopularniejszą wersją jest opowieść o słynących z niezwykłej skuteczności angielskich łuczników z czasów średniowiecznej wojny stuletniej, którym Francuzi obcinali palce, aby stracili możliwość napinania cięciw. Łucznicy mieli więc przed bitwą pokazywać wrogom, że mają wszystkie palce, a zwłaszcza ten środkowy - co zapowiadało rzeź na wojskach francuskich. Tyle legenda, spektakularna ale nie do końca prawdziwa, bowiem ostry gest był wspomniany już w komedii Arystofanesa „Chmury”, a więc w IV wieku przed naszą erą. Badacz ludzkich odruchów Paul Ekman twierdzi, że środkowy palec to „emblem”, emblemat, a więc gest, który właściwie we wszystkich kulturach oznacza to samo, występuje np. w świecie arabskim, a także zaobserwowano go wśród wyspiarskich plemion na Oceanie Spokojnym. Gest został odebrany jako obraźliwy wobec władzy, gdy w 2006 roku motocyklista Simon Thompson skierował go do fotoradaru, który odnotował przekroczenie przez niego prędkości. Brytyjczyk musiał zapłacić 80 funtów nie za złamanie przepisów drogowych, ale właśnie za palec wystawiony do kamery. Ale w polityce takie gesty mogą kosztować znacznie więcej.
„Znaczna część czynników oddziałujących na wyborców funkcjonuje poza ich świadomością” - przekonuje w swojej książce „Mózg polityczny” Drew Westen, amerykański psycholog kliniczny. Po jego badaniach w 2004 roku jest już pewne, że obywatele bardziej niż argumentami kierują się w swoich wyborach politycznych emocjami, a więc ich podświadomość pomaga podjąć decyzję na podstawie wyglądu kandydata, uśmiechu, potu na czole albo właśnie gestu - a środkowy palec zawsze kojarzy się źle.
Wilhelmowi Zdobywcy, który podbił Anglię w 1066 roku nie trzeba było znać tajemnic neuromedycyny, by rozumieć jak ważne są ruchy, gesty i potknięcia - także te dosłowne. Gdy książę Normandii wyskoczył z okrętu na ląd, by pociągnąć za sobą normańskich wojowników, omsknęła mu się noga i upadł na ziemię szeroko rozkładając ręce. Średniowieczni wojowie mniej bali się krwi i śmierci niż przesądów, „złych omenów” i pecha - mężowie zamarli na burcie. Wilhelm miał wtedy podnieść głowę i rzucić do swych towarzyszy, wciąż mając rozłożone ręce: biorę tę ziemię w posiadanie. Najlepszy doradca od marketingu politycznego, by tego nie wymyślił - obrócić złowrogi znak na swoją korzyść potrafią ludzie z fantazją, charyzmą i wyczuciem sytuacji.
Z siły niewerbalnego przekazu nie zdawał sobie sprawy Richard Nixon, gdy w 1960 roku stanął do pierwszej na świecie telewizyjnej debaty przedwyborczej - z Johnem F. Kennedy’m. Dyskusja była transmitowana przez radio i większość słuchaczy odniosła wrażenie, że to Nixon wypadł lepiej: był stanowczy, mówił w sposób prosty i jednoznaczny. Jednak widzowie mieli inne wnioski - większość ankietowanych, którzy debatę oglądali, a nie słuchali, uznała, że to Kennedy był zwycięzcą. Ten przypadek zafrasował twórców amerykańskiej polityki, a staranne analizy jasno wykazały, że Nixon po prostu gorzej wyglądał. Tego dnia źle stąpnął podczas wysiadania z samochodu, przez co odnowiła mu się ledwie zaleczona kontuzja nogi. Lekki ból zwiększał niesympatyczne grymasy twarzy, tzw. mikroekspresje, a w świetle telewizyjnych lamp polityk szybko się spocił i jego makijaż zaczął mu dyskretnie spływać z twarzy. Niekorzystnie wyglądający względem wypoczętego i dobrze przygotowanego Kennedy’ego sprawiał wrażenie nieco spiętego i niechlujnego ze swoją szarą cerą zlaną w jedną plamę z jasnym garniturem i tłem telewizyjnego studia. Słowem: krople potu przesądziły o wyborach w USA 1960 roku, bo politolodzy nie mają wątpliwości, że debata telewizyjna była punktem zwrotnym kampanii.
Jeśli niepozornie wilgotna twarz może przetrzebić Biały Dom, to co dopiero gest ponadkulturowo kojarzy z pogardą, w kraju podzielonym ostrym sporem politycznym, w dobie mediów społecznościowych i obrazków rozprzestrzeniających się w internecie z szybkością błyskawicy? W tym sensie gest Joanny Lichockiej, umyślny czy nie, powitany cynicznym entuzjazmem totalnej opozycji, może stać się niebezpiecznym orężem w toku kampanii wyborczej. Nie ma on co prawda nic wspólnego z prezydentem Andrzejem Dudą, ani - wbrew twierdzeniom różnych Tomczyków czy Lubnauerów - pokazywaniem Polakom negatywnych emocji, ale żonglowanie emocjami i prowokacje to doprawdy specjalność obrońców III RP.
Pamiętamy przecież inną słynną debatę wyborczą - Wałęsa-Kwaśniewski - z 1995 roku, kiedy to widzowie Telewizji Polskiej usłyszeli jak solidarnościowy, jak wtedy wierzyliśmy, prezydent mówi do postkomunisty, że nie rękę może mu podać - a nogę. Polacy nie lubią takiej ostentacji, ale z drugiej strony nie mieli szansy usłyszeć jak przed debatą to Aleksander Kwaśniewski sprowokował Wałęsę dokładnie takim samym tekstem - że mu nie poda ręki. Sprawna wybiórczość medialna to domena lewicy wszystkich krajów - na wikipedii pod hasłem „środkowy palec” już możemy znaleźć wzmiankę o „posłance Lichockiej”.
Skalę wpływu niefortunnego kadru na wyniki wyborcze poznał także inny prezydent USA - Gerald Ford (1974-1977). 1 czerwca 1975 jego Air Force One wylądował w austriackim Salzburgu podczas deszczu. Gdy polityk schodził z samolotu po schodach na przedostatnim stopniu poślizgnął się i upadł na asfalt. Opozycja tylko na to czekała – zdjęcie zbierającego się z ziemi prezydenta obiegło wszystkie lewicowe media z komentarzami nakreślającego Forda niczym – jak wspominał Dick Cheney - „bezradnego trzmiela”. Wystarczyło później złapać prezydenta na potknięciu się na nartach, by z wysportowanego i silnego mężczyzny zrobić fizyczną fajtłapę i obiekt szyderstw. Od tej pory satyrycy skupili się na wyimaginowanej niesprawności Forda - stał się częstym bohaterem programu komediowego Saturday Night Love. „Niewiele było trzeba, by z pomocą tego wzrokowego gagu [negatywnie] pokazać Geralda Forda, byłą gwiazdę sportu, silnego i pełnego wdzięku mężczyznę w średnim wieku” - wspominał po latach Dick Cheney, wówczas doradca prezydenta. „Był znacznie bardziej wysportowany niż którykolwiek z jego poprzedników od czasów Teodora Roosevelta, a fakt że prasa odnotowywała sporadyczne wpadki, był spowodowany tym, że był tak aktywny” - Cheney nie mógł przeboleć fałszywego medialnego wizerunku swojego szefa. Niestety Fordowi zabrakło fantazji Wilhelma zdobywcy, sprawnej riposty, gestu zwycięstwa, szybkiej reakcji. Republikanie utracili władzę na pół dekady, aż do czasów Ronalda Reagana.
Jeśli w latach 70-tych z wysportowanego polityka można było dwoma kadrami zrobić fajtłapę, to jakie możliwości daje technologia roku 2020! Dodajmy do tego antyrządową histerię i wrzucanie ordynarnych kłamstw do kampanii (np. że TSUE za reformę sądownictwa nałoży gigantyczną karę na Polskę) - determinacja salonów III RP, by obalić rząd już dawno przekroczyła granicę fanatyzmu.
Ubolewanie totalnej opozycji nad brutalizacją debaty publiczne powinno pusty wywoływać śmiech - nie tylko ze względu na falę pogardy z ich strony wobec polityków, ale także wyborców PiS, czy nawet po prostu rodzin wielodzietnych, które otrzymują 500+. Jednak sam fakt, że pałający rzekomym oburzeniem politycy antyPiS-u rozpowszechniają zdjęcie Joanny Lichockiej, przerabiają jej sylwetkę i stosują fotomontaże, by pokazać jakoby pokazywała środkowy palec dzieciom chorym - to już bezlitosne używanie sobie na najsłabszych - promują ten gest, którego ponoć się brzydzą, zdradza jak zmienne mogą być losy tej kampanii. Walka jest nierówna ze względu na tolerowanie agresji z jednej strony - mówienie o „dorżnięciu watahy” czy Kinga Gajewska pokazująca jak będzie podrzynać gardło PiSowcom są traktowane ze wzruszeniem ramion - jeden palec prawicowej polityk - jako brutalność. Zapewne opozycja przegrzeje temat – będzie nim epatować aż do bólu, będzie go wplatać w nieadekwatne konteksty, kompletnie niezgodne z prawdą – i może opinia publiczna zareaguje efektem bumerangu – zamiast oburzać się gestem, będzie miała dość manipulacji.
Co ciekawe, większość opisanych wpadek - spocony nos Nixona, potknięcie Forda i odzywka Wałęsy - przyniosły straty właśnie prawicy i wzmocniły lewicę. Konserwatyści w świecie poprawnych politycznie narracji muszą pilnować się bardziej niż cyniczni krzewiciele fałszywej tolerancji. Bez względu na to jak cynicznie wykorzystywany jest gest posłanki Lichockiej, trzeba zmobilizować wiele rąk, by odwrócić jeden palec.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/488595-ile-propagandy-mozna-oprzec-o-srodkowy-palec