O tym, że polityczny czar Donalda Tuska prysł nie trzeba przekonywać chyba nikogo, kto w miarę uważnie obserwował kampanie wyborcze minionego roku. Zwłaszcza wyścig poprzedzający majowe wybory do Parlamentu Europejskiego pokazał, że poparcie dla Koalicji Obywatelskiej (wtedy jeszcze Europejskiej) jest odwrotnie proporcjonalne do skali zaangażowania byłego przewodniczącego Rady Europejskiej. Im głośniej Tusk krzyczał na manifestacjach zwolenników KO, tym szybciej topniały sondaże. Im więcej udzielił wywiadów w „Wyborczej” i tvn24, tym trudniej było otworzyć się opozycji na wyborców spoza twardego elektoratu Platformy. Odstraszał zamiast zachęcać, co zresztą sam wyczuł, argumentując swoim negatywnym elektoratem decyzję o odpuszczeniu, oddaniu walkowerem wyborów prezydenckich.
Tusk ma jednak w sobie jakąś niemal narkotyczną potrzebę regularnego powrotu do polskiej debaty publicznej. To zresztą uzależnienie zrozumiałe dla każdego polityka, który decyzją wyborców jest dziś na marginesie (względnie wygodnej emeryturze), a pamiętając dobre czasy, chciałby się udzielać częściej, więcej, w sposób bardziej znaczący wpływać na rzeczywistość. Faktycznie - niegdyś każdy wywiad byłego premiera rezonował długimi tygodniami, a sam Tusk był kimś, kto ustawiał i konstruował debatę polityczną w naszym kraju. Sprawnego zawodnika wagi ciężkiej zastąpił coraz mocniej oderwany od rzeczywistości (co mocno pokazała jego książka „Szczerze”) eurokrata posługujący się refleksjami na poziomie politycznego Paulo Coelho. Tusk nie umie dziś opowiadać, snuć narracji, a przynajmniej nie na poziomie, który zainteresowałby dużą część wyborców (zwłaszcza tych spoza elektoratu PO).
Dla polskiej debaty publicznej to jednak dobrze, że z godną zastanowienia regularnością Tusk przypomina o sobie wyborcom w naszym kraju. Poniedziałkowy wykład, a później konferencja prasowa w Białymstoku to bowiem przypomnienie, jaka jest stawka majowych wyborów. A jest nią to, czy jako społeczeństwo pozwolimy sobie na restart systemu Tuska, na ponowne zainstalowanie się jego reguł i ludzi, czy wsiądziemy do politycznego wehikułu czasu, ustawiając go z powrotem na rok 2007, względnie 2013-2014.
Biorąc pod uwagę, jakie efekty przyniosło to w ostatnich kampaniach wyborczych, obecność Donalda Tuska powinna cieszyć Andrzeja Dudę, jego sztab wyborczy i sympatyków. W dość trudnym, docierającym się okresie dla całej Zjednoczonej Prawicy zaangażowanie Tuska nie tylko jednoczy i mobilizuje elektorat wokół prezydenta Dudy, ale zarazem ponownie polaryzuje debatę publiczną na dwa główne bloki: PiS i AntyPiS. A w tych warunkach, co zresztą pokazały ostatnie miesiące, wybór Polaków jest dość jednoznaczny - tym bardziej, że język używany przez Tuska („odór”, kpiny z „gryzienia”, „mafia”, „pochód lunatyków”, „gang”) jest zbyt ostry i nieprzystający do nastrojów Polaków.
Gdyby okazało się, że w majowych wyborach największe szanse na walkę z Andrzejem Dudą i obozem Zjednoczonej Prawicy mieli Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia czy nawet Robert Biedroń, główna stawka tych wyborów mogłaby być inna. Wówczas można byłoby rozmawiać o koniecznych korektach polityki przyjętej po roku 2015, zmianach programowych, skupić się na konkretach, jakie niosą wspomniani kandydaci. Tusk wspierający Małgorzatę Kidawę-Błońską jest zarazem mocnym sygnałem, że poza kandydatką KO nie ma na dziś ruchu (choć sondaże sugerowałyby coś innego), ale jednocześnie ustawia tę kampanię w bardzo prosty sposób: albo kolejne okrążenie dobrej zmiany, albo powrót do systemu Tuska. Tak wyraźne wsparcie dla Kidawy-Błońskiej, co zresztą przyznawali jej sztabowcy w rozmowie z „GW”, to również sygnał, że kandydatka KO jest niejako wystawiona przez Tuska, jest jego zastępczynią tylko dlatego, że sam przewodniczący odpuścił te wybory. W Pałacu Prezydenckim Małgorzaty Kidawy-Błońskiej karty będą rozdawać ludzie Tuska: nawet jeśli nie wszyscy o tym wiedza, to sam były premier to dziś przypomina.
Wsparcie Tuska jest dziś dla Platformy i jej kandydatki z jednej strony błogosławieństwem (bo skutecznie wycina rosnących lub po prostu mających ambicje urosnąć Kosiniaka, Hołownię czy Biedronia), z drugiej jednak przekleństwem, bo równie skutecznie przypomina o latach 2007-2015 i ustawia stawkę majowego głosowania jako „za” lub „przeciw” powrotowi do władzy jego ludzi. A mogę postawić dolary przeciw orzechom, że w referendum dotyczącym restartu systemu Tuska, społeczeństwo wypowiedziałoby się bardzo jednoznacznie, dużo szerzej niż elektorat PiS, a nawet Andrzeja Dudy. To dobra wiadomość dla prezydenta na 75 dni przed końcem tej burzliwej i brutalnej kampanii.
ZOBACZ NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/488474-im-wiecej-tuska-w-tej-kampanii-tym-lepiej-dla-pad