Ludzie chcą być dumni z własnych decyzji przy urnie, a nie chcą się tego wstydzić, czuć zażenowania, niesmaku, wypierać z pamięci.
W toczącej się kampanii prezydenckiej (ale i we wcześniejszych wyborach parlamentarnych) nie zwraca się uwagi na bardzo ważny aspekt tego, po co i na kogo się głosuje. Ten aspekt jest mocno widoczny na wyborczych wiecach i spotkaniach, ale jest tak traktowany (w opisie czy pokazywaniu kampanii), jakby go w ogóle nie było. A bardzo wielu ludzi głosując stara się zrozumieć, kim są. Kim są głosując na Andrzeja Dudę, a kim na Małgorzatę Kidawę-Błońską, Władysława Kosiniaka-Kamysza, Roberta Biedronia, Krzysztofa Bosaka, Szymona Hołownię czy jeszcze kogoś innego. Taka autoidentyfikacja bądź potwierdzenie tożsamości ma dla wielu ludzi kluczowe znaczenie. I wcale nie w sensie ściśle politycznym. Bo chodzi nawet o to, jakim się jest człowiekiem. Albo, jakim chciałoby się być.
Coraz większa część wyborców jest w pełni świadoma, na kogo głosuje i jakie to ma konsekwencje właśnie dla określenia albo potwierdzenia, kim się jest. To jest bardzo widoczne nie tylko w Polsce, ale miało fundamentalne znaczenie w ostatnich wyborach prezydenckich w USA (także w toczącej się obecnie kampanii w tym kraju) czy we Francji. Amerykański i francuski wyborca, podobnie jak polski, potwierdza, odkrywa albo na nowo definiuje własną tożsamość. Tak jak wcześniej i obecnie robi to na przykład wybitny amerykański aktor i reżyser Clint Eastwood. Wyborca przed decyzją o głosowaniu (bądź odmowie głosowania) uświadamia sobie, jaki jest jego stosunek do narodu, tradycji, podstawowych wartości, patriotyzmu, niepodległości, suwerenności, obowiązków wobec wspólnoty, do wolności, solidarności, równości, do wiary itp. Odpowiada na pytania o to, na ile i czy w ogóle jest w stanie się poświęcić dla wyższych celów i wartości, dla innych ludzi, dla ojczyzny.
Konkretna decyzja w wyborach prezydenckich czy parlamentarnych nie musi się oczywiście wiązać z żadnymi kwestiami dotyczącymi własnej tożsamości czy relacji ze wspólnotą. Może to być sprawa czysto pragmatyczna albo akt opowiedzenia się za mniejszym złem. Albo nawet może to być mechaniczny gest wynikający z nastroju chwili, czyjejś podpowiedzi czy nawet czyniony dla żartu bądź zgrywy. Jednak dla wielu ludzi tym nie jest. Sami chcą potwierdzenia, odkrycia czy dopełnienia własnej tożsamości, bo wtedy czują wagę własnego głosu i znaczenie samego aktu wyborczego: z jednej strony dla siebie i swoich rodzin, z drugiej – dla kraju, przyszłości, z powodów daleko wybiegających poza codzienną egzystencję. Taki wyborca jest najbardziej świadomy i cenny, i dla niego najmniej się liczą kampanijne sztuczki, ten cały marketingowy, piarowy pic na wodę, fotomontaż.
yborca testujący bądź potwierdzający własną tożsamość, określający, kim jest, chce być dumny z własnych decyzji oraz z tego, kto utożsamia jego oczekiwania, aspiracje, potwierdza bliskie mu wartości, reprezentuje nadzieję na zrealizowanie najważniejszych dla niego spraw. A nie chce się tego wszystkiego wstydzić, czuć zażenowania, niesmaku. Nie chce jak najszybciej o wszystkim zapomnieć, wyprzeć, przekreślić. Jeśli wyborów nie traktuje się jak czegoś mechanicznego i bezrefleksyjnego, to wszystko nabiera znaczenia. To kształtuje obywatela (a nie tylko np. konsumenta bądź, mówiąc brutalnie, organizm), to socjalizuje, przydaje życiu więcej sensu i znaczenia, zakorzenia w wartościach lub z nich wykorzenia.
Można oczywiście uznać, że to wszystko są jakieś kwestie dalece abstrakcyjne bądź pięknoduchowskie i zapewne dla sporej grupy wyborców tak jest. Jednak obserwacja kampanii, wyborów i wiążących się z nimi procesów społecznych czy kulturowych dowodzi, że to nie jest wcale błaha kwestia. Nawet wyborca traktujący lekko te kwestie w końcu zdaje sobie sprawę, co oznacza dla niego głosowanie na Andrzeja Dudę, a co na Małgorzatę Kidawę-Błońską, Władysława Kosiniaka-Kamysza, Roberta Biedronia, Krzysztofa Bosaka, Szymona Hołownię czy jeszcze kogoś innego. Co wskazaniem którejś z tych osób mówi sobie, własnej rodzinie, wspólnocie, całemu społeczeństwu? Jak się czuje ze swoim wyborem w związku z tym kim jest, jakim chciałby być? Jakim jest obywatelem, a jakim człowiekiem? W końcu każdy staje przed lustrem (niekoniecznie w sensie fizycznym) i przechodzi wszechstronny swego rodzaju crash test. I nie chce z niego wyjść poobijany czy wręcz zmasakrowany.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/488159-wybory-to-nie-mechaniczne-glosowanie-czy-rozrywka