W Monachium padły wobec Polski i państw naszego regionu dwie konkurencyjne propozycje. Francuska i amerykańska. Europy niezależnej, geostrategicznie suwerennej, nieoglądającej się na zaoceanicznego sojusznika, kierowanej przez tandem Paryż–Berlin oraz euroatlantyckiej, z niekwestionowanym przywództwem Waszyngtonu
Ranga Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa (MKB) jest dlatego tak istotna, że ujawniają się w jej trakcie poglądy europejskich elit w kwestiach dla przyszłości kontynentu zasadniczych – relacji atlantyckich, rywalizacji mocarstw oraz perspektyw Europy. W ubiegłym roku w jej trakcie fetowana była kanclerz Merkel jako obrończyni liberalnego porządku, a kwaśno przyjęto wystąpienie amerykańskiego wiceprezydenta, który w rywalizacji na aplauz i oklaski przegrał nawet z wysłannikami Chin. Mówiło się wówczas, że „Ameryka abdykowała”, rezygnując z odgrywania roli przywódcy wolnego świata, co raczej świadczyło o stanie nastrojów europejskich elit, niźli rzetelnie opisywało rzeczywistość.
Jeśliby pod tym kątem spojrzeć na przebieg ostatniej konferencji, która zakończyła się w miniony weekend, to należałoby stwierdzić, że w jej trakcie ujawniły się dwie koncepcje porządku światowego – europejska i amerykańska. Jeszcze nie rywalizujące, ale już rozbieżne. Redaktor naczelny rosyjskiej „Niezawisimej Gaziety”, który był w Monachium, odczytał przesłanie Europejczyków jako deklarację neutralności w razie konfliktu Stanów Zjednoczonych z Rosją i Chinami oraz silnie zakorzenione przeświadczenie, że „pokój w Europie nie jest możliwy bez Putina”.
Faktyczna dyskusja na temat geostrategicznej samodzielności Europy rozpoczęła się kilka dni wcześniej, wraz z opublikowaniem przygotowanego na potrzeby konferencji monachijskiej specjalnego raportu, prowokacyjnie zatytułowanego „Westlessness”, co można byłoby tłumaczyć jako „bez Zachodu”, którego autorzy diagnozowali stan relacji międzynarodowych i zastanawiali się nad przyszłością Europy. I o ile raport opisywał geostrategiczną sytuację naszego kontynentu, o tyle dwa inne wydarzenia (o tydzień wcześniejsze przemówienie francuskiego prezydenta w paryskiej École de guerre oraz przygotowany przez grupę ekspertów, w tym wieloletniego przewodniczącego konferencji Wolfganga Ischingera plan zaprowadzenia pokoju na wschodzie Ukrainy zatytułowany „12 kroków w stronę większego bezpieczeństwa na Ukrainie i regionu euroatlantyckiego”) uznać należy za odpowiedź na sformułowane w raporcie diagnozy, a więc propozycje konkretnego kształtu przyszłej polityki „samodzielnej Europy”.
Strachy liberałów
„Świat staje się w coraz mniejszym stopniu zachodni. Ale co ważniejsze, Zachód może się stać także w większym stopniu mniej zachodni”. W ten sposób autorzy raportu przygotowanego na potrzeby MKB diagnozują światowe problemy, mając z jednej strony na myśli przesuwanie się równowagi sił na korzyść państw, którym obca jest cywilizacja i kultura świata zachodniego, ale przede wszystkim – i to ich zdaniem jest znacznie poważniejszym problemem – odchodzenie wielu społeczeństw i państw naszego kręgu kulturowego od liberalnego korpusu wartości. Z tej perspektywy to, co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych (chodzi o wyborczy triumf Donalda Trumpa) oraz w niektórych państwach europejskich (Polska w przeciwieństwie do Węgier taktycznie nie jest na tej „czarnej liście” umieszczona, choć nasz kraj wspomniany jest, kiedy pisze się w jednym z kolejnych rozdziałów o „kryzysie państwa prawa”), jest nie tylko świadectwem triumfu polityki populizmu i nacjonalizmu, lecz w istocie zapowiedzią odejścia od tradycyjnych liberalnych wartości – demokracji, poszanowania praw człowieka, gospodarki rynkowej oraz wolnego handlu.
Liberalni obrońcy „otwartego Zachodu”, jak definiują się autorzy raportu, są w mniejszym stopniu zaniepokojeni negatywnymi następstwami emigracji z obszarów obcych kulturowo, bo bliska im jest idea mieszania się etnosów i zmian społecznych, co narastaniem nurtów nacjonalistycznych, sprzeciwiających się emigracji i nawołujących do poszanowania tradycyjnych wartości. Odpowiadając Mike’owi Pence’owi, który właśnie na ubiegłorocznej konferencji w Monachium pytał, mając na myśli niemiecką politykę importu gazu z Rosji, w „jaki sposób mamy zapewnić obronę Zachodu, jeśli nasi sojusznicy uzależniają się od Wschodu”, autorzy raportu przedstawiają inne wyzwanie, które wydaje się kluczowe dla zrozumienia stanu ducha zachodnioeuropejskich elit. Podkreślają, że „obrona Zachodu jest równie trudna w sytuacji, kiedy niespodziewanie nasi sojusznicy zaczynają się zachowywać jak Wschód”. Z tego poczucia, z jednej strony geostrategicznego osamotnienia, z drugiej bycia liberalną twierdzą na wzbierającym morzu antyliberalnych nastrojów, wyrasta przekonanie o potrzebie usamodzielnienia się i przeświadczenie o słabnięciu więzi atlantyckich, potwierdzane zresztą regularnie w badaniach francuskiej i niemieckiej opinii publicznej.
Parasol Macrona i ręka Putina
Francuski prezydent w paryskiej École de guerre na tydzień przed MKB zaproponował państwom Unii Europejskiej objęcie ich francuskim parasolem nuklearnym. Po brexicie Francja jest jedynym mocarstwem atomowym wśród państw kontynentalnej Europy i Macron chce, aby francuskie siły jądrowe, pozostając nadal pod wyłącznym dowództwem Paryża, stały się elementem europejskiej samodzielności strategicznej oraz podlegały wspólnemu finansowaniu, by ich istnienie i rozwój, a nie amerykański parasol nuklearny, stały się podstawą europejskiej polityki bezpieczeństwa. Swe propozycje francuski prezydent powtórzył w Monachium (gdzie był zresztą, obok Franka Waltera Steinmeiera, prezydenta Niemiec, głównym mówcą), apelując o powołanie europejskich sił zbrojnych, które mogłyby reagować na główne wyzwania stojące przed kontynentem, ale przede wszystkim uniezależnić Europę od Stanów Zjednoczonych.
Istotną częścią przesłania Macrona w Monachium były wezwania o rozpoczęcie dialogu z Rosją. Nie dlatego, że jest on, jak sam powiedział „naiwniakiem”, który uwierzył w dobre intencje Władimira Putina, ale z tego względu, że innej drogi, jego zdaniem, po prostu nie ma. Sankcje nie działają, dotknęły gospodarki państw europejskich w stopniu chyba większym niźli Rosję, a z pewnością nie wpłynęły na zmianę jej linii politycznej. Cóż zatem innego pozostaje Europie niż prowadzenie trudnych rozmów z Rosją – pytał retorycznie francuski prezydent.
W Kijowie panuje przekonanie, że zamieszczony na oficjalnej stronie MKB w dzień jej otwarcia raport grupy kilkudziesięciu ekspertów międzynarodowych, podpisany m.in. przez Wolfganga Ischingera, głównego organizatora konferencji, czyli plan „12 kroków”, daje obraz tego, jak ów „strategiczny dialog” mógłby wyglądać. Ukraińscy eksperci, nie przebierając w słowach, piszą o nim, że jest to wystąpienie „przyjaciół Putina”, prezentujące stanowisko Moskwy i będące w gruncie rzeczy jednym z wielu używanych przez Federację Rosyjską narzędzi w celu realizacji jej imperialnych ambicji.
Prezydent Zełenski w swym wystąpieniu w Monachium, wygłaszanym zresztą w bocznej sali w tym samym czasie, w którym przemawiał chiński minister spraw zagranicznych (w sali głównej), gorzko konstatował, że w liczącym 75 stron raporcie „Westlessness” Ukrainę wspomniano tylko osiem razy, a na liście wymienionych 10 najpoważniejszych problemów, z którymi przyjdzie się mierzyć Europie, wojna w Donbasie umieszczona jest na 10. miejscu, po problemach Kaszmiru, Jemenu czy Burkina Faso.
Zarówno marginalizowanie problemu wojny na wschodzie Ukrainy oraz aneksji Krymu, jak i sformułowania zawarte w planie pokojowym mają świadczyć o zmieniających się nastrojach w Europie, która jest już zmęczona konfliktem z Rosją i chciałaby możliwie szybko o nim zapomnieć.
Punktem wyjścia raportu „12 kroków…” jest stwierdzenie, że konflikt zbrojny na wschodzie Ukrainy jest wewnętrznym problemem naszego wschodniego sąsiada i jego rozwiązanie wymaga nie tylko wsparcia Zachodu i Rosji, lecz również rozpoczęcia „dyskusji na temat tożsamości kraju”. W materiale podpisanym m.in. przez Marcina Zaborowskiego, byłego dyrektora pracującego na rzecz polskiej dyplomacji PISM, protegowanego ministra Sikorskiego, ale również przez szefa rosyjskiego think tanku RMSD Andrija Kortunowa i byłego ministra spraw zagranicznych Rosji Igora Iwanowa czy doradczynię Federiki Mogherini Nathalie Tocci, nie znajdziemy nawet najdrobniejszego stwierdzenia, że mieliśmy do czynienia na Krymie i w Donbasie z rosyjską agresją. To powielanie kremlowskich klisz narracyjnych zarzucili zresztą sygnatariuszom opracowania amerykańscy eksperci z Atlantic Council, którzy wystąpili ze specjalnym kontroświadczeniem. Notabene, jak się uważa, to tak szybka i stanowcza reakcja amerykańska doprowadziła do usunięcia „12 kroków” z oficjalnej strony MKB (po dwóch dniach raport powrócił, ale jako „materiał do dyskusji”).
W raporcie, prócz wielu cząstkowych i pożytecznych posunięć, zawarto wezwanie do dialogu z Rosją, do wspólnego budowania europejskiego bezpieczeństwa i do rozmów na temat polityki językowej i tożsamościowej Ukrainy, w których winni brać udział eksperci z Rosji, Węgier i Polski. Przyjęcie tego rodzaju zapisów byłoby nie tylko uznaniem rosyjskiej narracji, lecz równałaby się narzuceniu Ukrainie czegoś w rodzaju międzynarodowej kontroli w zakresie zgodności jej polityki wewnętrznej, zwłaszcza wobec mniejszości, z wyobrażeniami, jakie na ten temat mają w Moskwie. Wciągnięcie Warszawy do tego rodzaju „nadzoru” definitywnie zamykałoby drogę nie tylko pojednaniu, lecz również próbom budowania porozumienia państw regionu skierowanego przeciw agresywnej
Mike Pompeo, czyli alternatywa
Monachijskie wystąpienie szefa Departamentu Stanu USA (do pewnego stopnia również przemówienie Marka Espera, szefa Pentagonu) daleko odbiegało od tez wygłaszanych przez europejskich polityków. Pompeo otwarcie krytykował ministrów spraw zagranicznych Niemiec Heiko Maasa i Francji Jeana-Yves’a Le Driana, którzy we wspólnym artykule opublikowanym jeszcze w ubiegłym roku pisali o „kryzysie porządku międzynarodowego” i proponowali odbudowę przez tandem niemiecko-francuski „systemu opartego na wartościach”, nie wymieniając ani razu w swym tekście Stanów Zjednoczonych. Nie oszczędzał też Frank-Walter Steinmeier, który w swym przemówieniu otwierającym MKB powiedział, że Ameryka „odrzuca wspólnotę międzynarodową”. Zdaniem Pompeo jest zupełnie inaczej. Obecna administracja nie tylko nie wycofuje się ze swych międzynarodowych zobowiązań, lecz przeciwnie, bardziej niż poprzednicy jest zaangażowana w budowę polityki powstrzymywania agresywnych i rewizjonistycznych państw, jakimi są Chiny, Rosja i Iran. Dowodem na potwierdzenie tej tezy jest w opinii szefa Departamentu Stanu zaangażowanie USA w umacnianie wschodniej flanki NATO, przed czym uchylała się ekipa Obamy. Ale to niejedyne różnice. Zasadnicza związana jest z obecnym podejściem Waszyngtonu do kwestii polityki wewnętrznej państw sojuszniczych, poszanowania ich suwerenności w tej materii. Nastąpiło odejście, co tak niepokoi europejskie „liberalne jądro”, od polityki narzucenia jednego wzorca postępowania w sprawach wewnętrznych na rzecz poszanowania różnorodności i prawa do swobodnego kształtowania własnej polityki przez suwerenne państwa.
Jest jeszcze jedna zasadnicza różnica między wystąpieniem Pompeo a głosami europejskich polityków. Otóż jego zdaniem kolektywny Zachód, zbudowany na poszanowaniu różnorodności, odmiennych tradycji, kultur, wartości w starciu z dyktaturami triumfuje. To w Dolinie Krzemowej, a nie w St. Petersburgu, przedsiębiorcy chcą zakładać firmy, ludzie emigrują do Stanów Zjednoczonych i Europy, a nie do Iranu. Wpływy Zachodu maleją w takim stopniu, w jakim zmniejsza się wiara przywódców wolnego świata we własne możliwości i chęć oporu wobec agresywnych sąsiadów.
W tym kontekście amerykański polityk odwołał się do doświadczeń Gruzji i Ukrainy, poświęcając zresztą naszemu sąsiadowi w swym wystąpieniu, w przeciwieństwie do polityków europejskich, sporo miejsca. Nie tylko powiedział o wydaniu przez Pentagon znacznie większych kwot na uzbrojenie Ukrainy, niźli zrobiła to cała Unia Europejska bezpośrednio zagrożona rosyjską agresją, lecz również zapowiedział szacowane na miliard dolarów rządowe inwestycje amerykańskie w infrastrukturę energetyczną państw Europy Środkowej po to, aby uwolnić je od rosyjskiego dyktatu.
Polska przed wyborem
Nie ulega wątpliwości, że w Monachium padły wobec Polski i państw naszego regionu dwie konkurencyjne propozycje. Francuska i amerykańska. Europy niezależnej, geostrategicznie suwerennej, nieoglądającej się na zaoceanicznego sojusznika, kierowanej przez tandem Paryż–Berlin oraz euroatlantyckiej, z niekwestionowanym przywództwem Waszyngtonu.
Przyjdzie jeszcze długo dyskutować, czy oficjalne deklaracje Waszyngtonu mogą zachęcić duży amerykański biznes do inwestycji i wreszcie czy możemy ugrać coś więcej, np. oficjalne gwarancje Stanów Zjednoczonych objęcia Polski parasolem nuklearnym, czego dziś, miejmy świadomość, nie ma. I czy kwota miliarda dolarów zapewni nam i naszym sąsiadom energetyczne bezpieczeństwo.
W perspektywie wyborczego sukcesu Donalda Trumpa, a taki listopadowy scenariusz wydaje się bardzo prawdopodobny, możemy być postawieni w obliczu niezmiernie trudnego wyboru, bo francuska i amerykańska wizja Europy raczej będzie się oddalać. Najbliższe lata mogą się okazać dla bezpieczeństwa Polski czasem absolutnie kluczowym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/487922-europa-na-rozdrozu