Opakowanie nie równa się zawartości. Poza wszystkim jestem marketingowcem, który sprzedaje film
— wypalił bez większych skrupułów Patryk Vega na pytanie red. Beaty Lubeckiej (Radio Zet) o swoje wcześniejsze deklaracje dotyczące łamania konstytucji, końca demokracji i konieczności odsunięcia ekipy Prawa i Sprawiedliwości od władzy.
Reżyser przyznał przy tym, że jest mu wszystko jedno, kto w naszym kraju rządzi, a sam na co dzień nie interesuje się przesadnie życiem politycznym. Wniosek? Wszyscy zagraliśmy w ostatnim filmie Vegi i możemy dopisać to sobie do CV jako epizod na planie filmowym (a przynajmniej marketingowym).
Rzecz jasna każdy miał nieco inną rolę w swoich epizodach. Najważniejsze dotyczyły rozkręcania emocji i nadziei, że film Vegi pozwoli odsunąć obóz Kaczyńskiego od władzy. Tutaj oskarowe wręcz kreację przedstawiali dziennikarze i publicyści „Gazety Wyborczej”, radia TOK FM, tygodnika „Polityka” i szeregu mniejszych tytułów. W zasadzie przecież mówiono wprost: oglądalność filmów Vegi jest na tyle duża, że jak tylko pokaże on patologie (realne i domniemane) tej władzy, to lud prosto z kina wyjdzie na ulicę protestować razem z KOD. A przynajmniej zapamięta, co trzeba i da znać przy urnie wyborczej, głosując na tych, na których trzeba. Nic z tego nie wyszło, naród znowu nie dorósł do demokracji i postawił na PiS, ale co Jacek Żakowski i spółka ponakręcali się w swoich porankach przy Czerskiej, tego nikt im nie zabierze.
W medialnym teatrzyku Vegi niewiele mniejsze role napisane zostały dla pełnych lęku i oburzenia polityków prawicy i niektórych publicystów sympatyzujących z obozem „dobrej zmiany”. I tak jak po stronie elit lewicowo-liberalnych chodziło o wywołanie nadziei, podniecenia i nerwowego oczekiwania, tak po stronie prawicowej - wzburzenia i zdenerwowania. Najpierw groteskowe uderzenia poniżej pasa, w których w krzywym zwierciadle (na innym, niższym poziomie niż choćby w „Uchu Prezesa”) pokazywano Krystynę Pawłowicz, Antoniego Macierewicza czy Bartłomieja Misiewicza. W reakcji jedni straszyli pozwami (niektórzy nawet dogadali się z reżyserem), inni wzmożeniem, konferencjami prasowymi i wpisami na Twitterze, jeszcze inni szacowanymi na szybko rachunkami, które miały wykazać, czy film może wpłynąć na preferencje wyborców. Trzeba oddać, że wszyscy aktorzy zagrali bardzo wiarygodnie, zgodnie z zamierzeniem reżysera i jego ludzi.
Wreszcie trzeci obszar promocji, w którym chętnie wzięły udział tabloidy i portale głodne klików i odsłon jak kania dżdżu. Każda wzmianka sugerująca homoseksualizm Macierewicza, domniemane „sekstaśmy” z Misiewiczem, plotki o służbach specjalnych wykradających Vedze scenariusz filmu i szereg innych wrzutek - wszystko to grzało w sieci aż miło. Nie było chyba serwisu - od tych udających poważne po pudelkowe -, który nie skorzystałby z okazji kilku odsłon więcej, nie skusił się na podkręcony tytuł, nie uległ nęcącej ochoty zobaczenia słupków oglądalności, które szły do góry. I znów - trybiki w maszynie zachowały się należycie.
Promocja powiodła się połowicznie, bo wynik niemal dwóch milionów widzów frekwencji chyba jednak nie spełnił oczekiwań reżysera, producentów i liczących pieniądze twórców „Polityki”. Do rekordowych wyników produkcji Wojciecha Smarzowskiego czy samego Vegi było naprawdę daleko. Wszyscy z nas marzący za dzieciaka o karierze aktorskiej możemy jednak poczuć się dumni - zagraliśmy, chcąc nie chcąc, w poważnym filmie. Nie wiem, czy w takiej formie, jak wyobrażało się to nam podczas prób w licealnych kółkach teatralnych, ale dobre i to. Mało tego, zagramy jeszcze nie raz, bo marionetkowe sznureczki mamy poprzywiązywane na amen.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/487811-wszyscy-zagralismy-w-filmie-u-patryka-vegi
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.